separateurCreated with Sketch.

Panowie, co robić, gdy ktoś znów zajeżdża nam drogę?

ZŁOŚĆ ZA KIEROWNICĄ
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Podobno za kierownicą większość mężczyzn zmienia się w agresywne zwierzęta. Nie podobno, tylko na pewno. Sam to wiem. Sam to przeżyłem, przeżywam i prawdopodobnie będę przeżywał. Co wtedy robić? Odpowiedź dał mi pewien święty rycerz.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

Furia za kierownicą

Lubię jeździć samochodem. Prowadzić. Trzymać kierownicę. Wyprostować się w wygodnym fotelu. Mieć świadomość, że to ja kontroluję pojazd. Że to ode mnie zależy, jaką trasą pasażerowie pojadą. A przy tym wszystkim – choć to już pewnie dobra ściema mojego organizmu i męskie usprawiedliwienie (w ich wymyślaniu jesteśmy przecież najlepsi) – wydaje mi się, że podczas jazdy nawet wypoczywam. Do czasu jednak.

Wystarczy jedno wepchnięcie się. Niepodziękowanie za wpuszczenie do kolumny stojących w korku aut. Albo zwyczajne zatarasowanie środka skrzyżowania, bo komuś nie chciało się zaczekać na pomarańczowym. Wystarczy, że ktoś mi zatrąbi za przepuszczenie pieszego. Wystarczy…

Wtedy o odpoczynku i resecie nie ma mowy. Kończy się. Kończy się przyjemna jazda. Męskie ego nie rozkoszuje się już przyjemną myślą o byciu władcą i panem szosy. Zaczyna się gorączkowa szamotanina. Zaczynają się krzyki. Agresywne gesty. Czasem wręcz ochota do wyjścia z samochodu w celu wyjaśnienia delikwentowi, na czym polegał jego błąd. To niezwykłe, jak łatwo budzi się w nas, panowie, furia za kierownicą. I to tylko dlatego, że ktoś opóźni mój dojazd do celu o te piętnaście bądź dwadzieścia sekund.


Piękna kobieta siedząca na krześle
Czytaj także:
O. Pio mówił, żeby tej pokusy strzec się szczególnie

 

Co Loyola ma wspólnego z kierowcami? Dużo!

Poszukałem inspiracji i odpowiedzi na moje wątpliwości w życiu świętych. Niestety, większość z nich żyła, kiedy jeszcze na ulicach nie stały kilometrowe korki. Kiedy do pracy chodziło się na piechotę, dosiadało konia, a w najlepszym wypadku dojeżdżało się bryczką. Ale z czasem znalazłem coś interesującego. Coś, co może nam pomóc. Posłuchajcie…

40 kilometrów na północny-zachód od Barcelony, w katalońskich górach leży benedyktyńskie opactwo Montserrat. To samo, w którego bibliotekach znajduje się oryginał reguły napisanej przez samego św. Benedykta. O położonym wśród skalistych gór klasztorze, przechowującym figurę Czarnej Madonny, wiedział również Ignacy Loyola. Niedługo po swoim nawróceniu w 1522 roku, postanowił odbyć tu osobistą pielgrzymkę.

I wtedy wydarzyło się coś, co daje mi nadzieję, że jeszcze tak źle ze mną nie jest. Otóż, będąc blisko opactwa, przyszły święty, słynący do tej pory z dość gwałtownego, porywczego i impulsywnego charakteru spotkał pewnego Maura. Szybko wdał się z nim w teologiczną dysputę. Arab usiłował przekonać świeżo nawróconego na chrześcijaństwo rycerza, że Matka Boża po narodzinach Syna przestała być dziewicą. Zdenerwowany Loyola pozwolił mu odejść i wrócił na swoją mulicę, na której pielgrzymował. Po kilku chwilach wahania, w swoim rycerskim sercu stwierdził jednak, że Maur właśnie obraził Najświętszą Panienkę i należy mu się kara – stare żołnierskie przyzwyczajenie nakazywało przebijać takich szpadą.



Czytaj także:
Potrzebujesz (s)pokoju? Pustelnia Charbela to kraina ciszy

I tu dochodzimy do clou całej sytuacji. Całego problemu. Również nam współczesnego. Pomny niedawnego nawrócenia, Loyola spróbował bowiem ostudzić rozszalałe emocje i pozwolić działać Bogu. Puścił więc cugle mulicy, zawierzając, że jeśli ta pójdzie za Maurem, wówczas dopełni zemsty. Zwierzę wybrało drogę do opactwa. Tak dokonało się w przyszłym świętym duchowe oczyszczenie. Zrozumiał już, czego chce od niego Pan.

 

Wrzuć na luz

Jakież to pocieszające! Czyli Ignacy Loyola też tak miał! Też wpieniony ze złości ruszał z lancą na spotkanego na drodze „wroga”. Człowieka, który w czymś tam mu zawadził. Czymś podpadł. To troszkę jak z tymi moim „wściekłościami” za kierownicą. Co wtedy robić?

Odpowiedź znajduje się w historii powyżej. Oddech. Luz na skrzyni biegów. I przy następnych światłach zamiast wyskakiwać z auta i pędzić z pięściami do „wroga”, zapytać Boga: „Co robić?”. Dopełniać zemsty? Wyklinać dalej? Podjechać mu pod sam zderzak? Oślepić reflektorami?

Myślę, że odpowiedź przyjdzie bardzo szybko. U mnie już nadeszła. Trwało to kilka sekund. Teraz muszę tylko pogrzebać chwilkę w kieszeni. Tam go zwykle chowam. Różaniec. Przynajmniej dziesiątkę. W czyjej intencji? Już będziesz wiedział, w czyjej.



Czytaj także:
Kumple św. Filipa. Faceci wzrastają u boku innych facetów

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!