O narcyzmie artystów, ich pomyłkach i odpowiedzialności za nie, a także o granicach kompromisu i nowym filmie „Eter” z Andrzejem Chyrą i Jackiem Poniedziałkiem – mówi Krzysztof Zanussi.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z Krzysztofem Zanussim, reżyserem filmowym i teatralnym, producentem, eseistą, dyrektorem Studia Filmowego „Tor”, rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: W „Liście do artystów” Jana Pawła II z 1999 roku znalazły się słowa: „powołanie”, „służba”, „dobro wspólne”. Nie pasują do współczesnego obrazu zawodowców z kręgu sztuki. Znał pan papieża osobiście. Jak je rozumieć?
Krzysztof Zanussi: Znało go 40 milionów Polaków (śmiech). Te wartości stanowią fundament naszej cywilizacji. Papież chciał zrównoważyć dość rozpowszechnione stawianie akcentu na samorealizację, samowyrażanie się, własne ego. Rozmaite motywy, które przyświecają artystom, w tym korzyści materialne, prestiż, rozgłos, należy postawić na drugim planie. Wymienił ważniejsze.
Narcyzm artystów
Służba wiąże się z poświęceniem, troską, wyrzeczeniem się siebie. Ktoś, kto ma autorską wizję dzieła, musi polegać na pewnym… siebie „ja”.
Narcyzm jest chorobą znaną od stuleci.
Artyści nie cierpią na nią bardziej od innych?
Cierpią. Ale też często zwierzają się z tego cierpienia. I w tym są lepsi od ludzi, którzy się do narcyzmu nie przyznają (śmiech). Postawienie przez papieża akcentu na wysokie ideały było przypomnieniem czegoś, co dzisiejszy wolny rynek zagłusza. Sztuka bywa też niekiedy sposobem uładzenia się samemu ze sobą, formą autoterapii. Tymczasem najpierw trzeba się ze sobą uładzić, a potem tworzyć. Tworzenie autoterapeutyczne jest kosztowne dla społeczeństwa i wyczerpujące dla otoczenia. Sposób życia musimy dostosować do tego, że uprawiamy sztukę, a nie odwrotnie. Wybory ustawmy we właściwym porządku.
Jan Paweł II pisał o pięknie. Ono ma łączyć, być dobrem wspólnym, jest jednak postrzegane skrajnie różnie.
A tego bym właśnie bronił. Papież wraca do podstawowych, arystotelowskich pojęć. Postmodernizm próbował zdekonstruować piękno, co uważam za przykry wypadek XX wieku i traktuję z ubolewaniem, wręcz współczuciem.
Czytaj także:
Premiera filmu o położnej z Auschwitz. Mengele kazał jej zabijać dzieci, ona nie posłuchała… Rozmowa z reżyserką
Tarantino – papież kina dekonstruktywnego
Kogo ma pan na myśli?
W filmie „papieżem kina dekonstruktywnego” jest Quentin Tarantino. Sztuka oparła się trendowi. Nie przestała istnieć narracja, której śmierć wieścili Jacques Derrida i Michel Foucault. Obaj byli w błędzie. Piękno istnieje. Nawet, gdy mówimy o nim poprzez negację. Turpizm, zagłębienie się w ohydzie jest wyrazem tęsknoty, wcale go nie potępiam. Gorsza jest obojętność na piękno. Reklama to piękno nadużyte, zaprzęgnięte w zysk. Piękno bywa narzędziem sprzedaży, propagandy… Staje się zatrute przez funkcję, którą pełni. To wszystko mogło zdyskredytować piękno, a ono jest. Piękne są też uczynki.
Tempo zmian społecznych jest dziś ogromne. Są w sztuce wartości uniwersalne, którym warto służyć?
Tak, tylko trzeba je odszukiwać w nowych czasach. Różnie się artykułują. Pewne rzeczy są wieczne, potrzebne ludzkości. Sztuka, żeby była wielka, musi być uniwersalna. Czy opowiada o życiu żuczków, maluszków czy staruszków, nie może być sztuką infantylną albo geriatryczną. Dotyczy nas wszystkich.
Ma pan swój ulubiony film?
Nie. Mógłbym ich wymienić setkę. Ostatnio wróciłem do filmu, który kiedyś bardzo przeżyłem. Z radością odkryłem, że jest lepszy, niż go pamiętam. Był źle przetłumaczony, teraz jest drugie, lepsze tłumaczenie. „Lampart” Luchino Viscontiego jest filmem epickim, kostiumowym – i wielkim. To dzieło egzystencjalne, dotyka rzeczy ważnych, świętych i nadzwyczaj dobrych.
Granice kompromisu
Często poruszał pan kwestię wolności. Jak być wolnym twórcą w sytuacji presji środowisk, grup społecznych i grup interesu? Nie ulec komercjalizacji. Gdzie biegnie granica kompromisu?
Nie ma prostej recepty. Nasze non possumus przesuwamy na szachownicy na różne pola. Mniej lub bardziej trafnie. Całe życie gnębił mnie ten problem, podejmowałem różne decyzje… Mogę się zastanawiać, czy owego non possumus nie postawiłem za daleko lub za blisko. Kiedyś zrezygnowałem z filmu, rzuciłem już podpisanym za granicą kontraktem. Czy nie przesadziłem? Film zrobił za mnie kolega, całkiem niezły.
Zdradzi pan tytuł?
Chyba nazywał się „Siódmy dzień”. Akcja rozgrywała się w Dachau, w czasach nazistowskich. Katolicki producent bardzo usilnie chciał mnie zmusić do nakręcenia sceny, która tworzyła tezę, że ofiary zbrodni też są winne. Uważałem, że Polak nie powinien tego powiedzieć w Niemczech… Poczułem, że to jest postmodernistyczne, propagandowe, manipulatorskie. Nie mogłem się pod tym podpisać.
Postmodernistyczne?
Ponieważ kwestionuje pojęcie dobra i zła. Trzeba umieć powiedzieć, że ktoś był dobry, ktoś – zły. Choć jest w tym – jak zawsze – jądro prawdy. Grzeszność natury ludzkiej wyklucza istnienie ludzi bez skazy. Wszyscy święci także byli grzesznikami, na co zwykle nie godzą się „finansiści” filmów hagiograficznych. Chcą, żeby pokazywać osoby bajkowo doskonałe. Przenoszą świętość w sferę bajki, co nie jest pożyteczne dla ludzkości. Ona zaczyna wtedy dzielić to, o czym marzy, na realne i nierealne. Świętość jest realna, każdy z nas jest do niej powołany.
Czarno-białe kategorie dobra i zła sprzyjają łatwemu ocenianiu bliźnich. Zniesienie ich pozbawia odpowiedzialności moralnej osobę za konkretne, wyrządzone komuś zło.
Do tego świat teraz zmierza. Odpowiedzialność za zło została w kulturze postmodernistycznej zakwestionowana.
Artysta i jego odpowiedzialność
A odpowiedzialność artysty? Na czym polega?
Zdarzają się „winy niezawinione”. Ktoś może nie przewidzieć straty, którą wywoła. Znam ludzi, którzy robiąc filmy, na przykład kryminalne, wywołali nieszczęście. Osoby niezrównoważone psychicznie zrozumiały film opacznie, przeżywały go zbyt głęboko – targnęły się na życie albo dokonały zbrodni. Odpowiadamy za to, czy mówimy prawdę i czy wierzymy w to, co innym mówimy. Jeżeli ktoś manipulował, rozprzestrzeniał kłamstwo i robił to świadomie, jest winien. Jeśli nieświadomie – jest winien w mniejszym stopniu. Artysta się myli, ale odpowiada za swoje pomyłki.
Nad czym pan aktualnie pracuje?
Nad filmem o naturze zła. To będzie moja wersja mitu Fausta. Dzieje się przed I wojną światową. Chcę coś nim powiedzieć światu o perspektywie nauki, która zastępuje religię.
Kiedy trafi do kin?
Za rok. Właśnie zacząłem zdjęcia.
Uchyli pan rąbka tajemnicy?
Główne role grają Jacek Poniedziałek i Andrzej Chyra. Są też aktorzy ukraińscy, litewscy, węgierscy, to jest koprodukcja i mamy dużą obsadę. Kręcimy w koszarach we Lwowie i właśnie wysłałem moim współpracownikom wiadomość, że w gabinecie komendanta musi się znaleźć pianino (śmiech).
Czytaj także:
5 filmów Zanussiego, które zabiorą cię w intelektualną podróż