Nie ruszając się z Europy, zmieniła na lepsze konkretny kawał Afryki. Pokazała, że zamiast siedzieć i narzekać, warto wziąć się z przekonaniem do roboty. Jak służący w Kanie Galilejskiej: nalać wody, a resztą niech zajmie się Szef.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Bóg nie zna białego czy czarnego, tylko zna bliźniego.
Pan Bóg nie potrzebuje Polski do pracy misyjnej i potrafi sobie wzbudzić inne narody, które to zadanie spełnią. Nie Bóg nas potrzebuje i nie misje, ale to my potrzebujemy Boga i misji – bł. Maria Teresa Ledóchowska.
Błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska miała naprawdę imponującą listę krewnych. Jej dziadek, generał Ignacy Ledóchowski, podczas powstania listopadowego otworzył Arsenał przed napierającym ludem Warszawy, później był komendantem Twierdzy Modlin. Przez matkę spokrewniona była ze świętym Franciszkiem Salezym. Jej stryjem był prymas Polski, prześladowany przez Bismarcka, kardynał Mieczysław Halka-Ledóchowski, jej rodzoną siostrą – święta Urszula Ledóchowska, bratem – wybitny generał jezuitów Włodzimierz Ledóchowski.
Pochodząca z hrabiowskiej rodziny, która po klęskach narodowych powstań XIX wieku osiadła w Galicji pod władzą cesarza austriackiego, początkowo próbowała się odnaleźć w charakterze damy dworu, o mało nie umarła przy tym jednak z nudów. Czuła, że woła ją świat prawdziwych ludzi i problemów.
Czytaj także:
Bł. Natalia Tułasiewicz: W miłości rozkwitam tak, jak królowa nocy
Przełom nastąpił, gdy salzburski dwór książąt toskańskich, na którym służyła, odwiedziły pracujące w Afryce zakonnice, misjonarki. Maria Teresa – dodatkowo potrząśnięta antyniewolniczą krucjatą, którą prowadził wtedy kardynał Lavigerie oraz kanonizacją Piotra Klawera, hiszpańskiego jezuity, duszpasterza przywożonych do Ameryk (a konkretnie do Cartageny w dzisiejszej Kolumbii) afrykańskich niewolników – rzuciła dworskie życie i oddała się bez reszty pracy na rzecz mieszkańców Afryki.
Wiedziała, że umie pisać (biegle, w kilku językach, jej pierwszym językiem był niemiecki), pisała więc teksty publicystyczne, ale też sztuki i nowele. Założyła pismo poświęcone misjom, wydawane w kilku językach, w końcu powołała do życia sodalicję, czyli stowarzyszenie świeckich, które z czasem przekształciło się w działający do dziś zakon sióstr klawerianek.
Maria Teresa jeszcze za życia stała się symbolem walki o prawa mieszkańców Afryki (nazywano ją nawet „Matką Afryki”), mimo że nigdy nie postawiła stopy na tym kontynencie. Wychodziła z założenia, że gdyby wyjechała, stałaby się jedną z potrzebujących wsparcia misjonarek, a tak – przy jej kontaktach i talentach – spróbuje, działając na zapleczu, zorganizować jak najszerszą pomoc dla misji.
Była arcymistrzynią crowdfundingu. Zleca produkcję i dystrybucję skarbonek z „Murzynkiem” (tak powszechnie nazywano wtedy Afrykańczyków) w języku polskim i dopilnowuje ich instalacji w kościołach, sklepach, domach wczasowych, szkołach. Organizuje zbiórkę (następnie spieniężanych) kapsli, znaczków pocztowych.
Czytaj także:
Święty brat Albert. Radykalista, który wybrał życie z ubogimi
Wygłasza odczyty „propagandowe” tak poruszające, że słuchacze przynoszą jej później w kopertach ciężko zapracowane oszczędności całego życia. Pewien młody rolnik spod Salzburga po wysłuchaniu wstrząsającej opowieści Marii Teresy o doli afrykańskich niewolników, nie dość, że przyniósł jej dwa tysiące koron, wszystko co miał, ale zaoferował, że pójdzie na służbę do starszego brata, by zarobić na pomoc podopiecznym Marii Teresy.
Wysyła do Afryki pieniądze, sprzęty, leki, książki, funduje szkoły, ambulatoria, drogi. Ilu ludzi uratowała? Z pewnością dziesiątki, może setki tysięcy. Uratowała też wielu Europejczyków, którzy właśnie dzięki niej dostrzegli, że swoimi konsumenckimi wyborami popierają skandaliczny i morderczy system kolonialnego wyzysku.
Podarowała abonentom swoich pism – polskim, austriackim, francuskim, włoskim katolikom – świadomość, że są częścią nie tylko narodowych Kościołów, ale Kościoła powszechnego.
Była niezmordowana. Przez całe życie nie była najlepszego zdrowia, gdy miała 22 lata, przeszła ospę („Wiem, że jestem na zawsze zeszpecona. To nie szkodzi, mamusiu”), później zmagała się z ciężkimi bólami głowy, infekcjami. Parę miesięcy przed śmiercią pisała, że to cud, że jeszcze żyje, bo nikt w jej stanie fizycznym nie miałby prawa chodzić jeszcze po ziemi. Jej waga spadła do 28 kg, zmarła 6 lipca 1922 r. w wieku 59 lat na zapalenie jelit. Beatyfikował ją Paweł VI w 1975 r.
Pytana, skąd czerpie siłę, odpowiadała, że nie ma innego jej źródła niż modlitwa. Ponieważ w ciągu dnia często była maksymalnie zalatana, na modlitwę poświęcała noce.
Wybitna specjalistka od robienia czegoś z prawie niczego. Nie mając zdrowia, pieniędzy, spokoju (miała w Kościele oddanych fanów, miała też jednak i licznych hejterów), a przede wszystkim – co już zostało powiedziane – nie ruszając się z Europy, zmieniła na lepsze konkretny kawał świata. Pokazuje, że zamiast siedzieć i narzekać, że nic się nie może, warto wziąć się z przekonaniem do roboty. Jak służący w Kanie Galilejskiej: nalać wody, resztą niech zajmie się Szef.
Czytaj także:
Kobieta w sukni uszytej z całunu. Służebnica Boża Catherine de Hueck Doherty [Wszyscy Świetni]
Jest to tekst Szymona Hołowni z autorskiego cyklu realizowanego dla Aletei, zatytułowanego: Wszyscy Świetni – Wszyscy Święci. Codziennie (zapraszamy na profil FB). Więcej nieoczywistych historii świętych znajdziesz w książce „Święci pierwszego kontaktu”.