separateurCreated with Sketch.

Boruc. Facet, który powstaje

ARTUR BORUC
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Artur Boruc to typ faceta pełnego kontrastów. Twardy, nieco szalony i uparty. Ale w gruncie rzeczy bardzo wrażliwy. Można go uwielbiać i nie znosić zarazem. Jednak nie sposób przejść obok niego obojętnie.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Artur Boruc – koniec kariery w reprezentacji

Boruc kończy oficjalnie reprezentacyjną karierę. Niewiele brakowało, a zakończyłaby się ona znacznie mniej elegancko, niż się to ostatecznie stało. Bramkarz angielskiego Bournemouth zrezygnował z gry w kadrze dobrowolnie, deklarując, że męczy go sytuacja, gdy przyjeżdża na zgrupowania w roli rezerwowego golkipera numer trzy – po Wojciechu Szczęsnym i Łukaszu Fabiańskim.

Jednak w tle tej deklaracji pobrzmiewają złowrogo echa afery „DoubleTree Gate” – jak nazwał ją sam selekcjoner Adam Nawałka. Mowa o słynnym wydarzeniu, do którego doszło podczas jednego ze zgrupowań reprezentacji Polski, przed meczami eliminacyjnymi do mistrzostw świata w Rosji, gdy grupka piłkarzy urządziła sobie imprezę w jednym z pokoi hotelu Hilton. Mieli grać w karty i popijać mocniejsze trunki. Kłopot w tym, że w wąskiej grupie imprezowej pojawiło się kilku młodszych graczy. A ci, nie zaprawieni w „bojach”, skończyli nie najlepiej. Efekt? Solidny kac następnego dnia. Dnia – dodajmy – w którym naszą kadrę czekał mecz z Armenią.

Nazwiska inicjatorów imprezy nie padły w przestrzeni publicznej. Ale nieoficjalnie mówiło się m.in. o Arturze Borucu. Czy było w tym coś na rzeczy, czy też winna była nienajlepsza sława Artura, na którą zapracował kilkoma ekscesami alkoholowymi z przeszłości? Trudno powiedzieć. Faktem jest, że niedługo po wypłynięciu całej sprawy golkiper ogłosił, iż rezygnuje z gry dla reprezentacji.



Czytaj także:
Świat futbolu zwariował, ale ten piłkarz przywraca nadzieję

Boruc – facet z krwi i kości

Artur Boruc… no właśnie. To postać, której nie sposób opisać w dwóch czy trzech zdaniach. Są tacy ludzie, których możemy opisać dwoma lub trzema zdaniami. I wszystko jasne. W przypadku Boruca jest inaczej. To facet z krwi i kości. Upada i powstaje. Sam często przyznaje się do błędów, ale czyni to z wyraźnie podrażnioną ambicją, z jakąś otwartą raną, doskwierającą mu niemiłosiernie.

Przykład? Jest październik, 2010 roku. Samolot z piłkarzami reprezentacji wraca do Warszawy ze zgrupowania w Stanach Zjednoczonych. Artur Boruc i Michał Żewłakow, przekonani, iż zgrupowanie dobiegło końca, wypijają jeszcze na pokładzie samolotu kilka niewielkich buteleczek wina. Są w świetnych humorach, żartują, zaczepiają pasażerów. Ówczesny selekcjoner Franciszek Smuda jest wściekły. Dochodzi do utarczki słownej między nim a piłkarzami. Na kolejne zgrupowanie nie zostaną powołani.

https://www.youtube.com/watch?v=byXy65P7_NI

W kilka miesięcy po całej tej sprawie Boruc udzieli wywiadu, w którym przyzna się do „winy”, ale dostanie się także Smudzie. W przypływie szczerości nazwie go „Dyzmą”. Żeby dobrze zrozumieć, jak wielkie znaczenie tamta sprawa miała dla Artura, trzeba pamiętać, że jego relacje ze Smudą nie były łatwe. Boruc wychodził wówczas z kryzysu – osobistego i sportowego. Gra w reprezentacji Smudy miała go odbudować. Skończyło się raczej kiepsko…



Czytaj także:
Franek – chłopiec, który wyprowadził polską reprezentację na boisko

Jednak były już bramkarz reprezentacji to także bohater. Wiele na ten temat mogliby pewnie opowiadać kibice Legii Warszawa, gdzie jego kariera eksplodowała, ale przecież również i kibice reprezentacji Polski. Legendarny wręcz jest już dzisiaj jego mecz przeciwko Niemcom podczas mistrzostw świata w 2006 roku. Wówczas przeciętni Polacy stanęli oko w oko z groźnymi i nabuzowanymi gospodarzami, pragnącymi zdobyć trofeum na swoim terenie. Boruc zatrzymywał niemieckie ataki właściwie w pojedynkę, budzący podziw. Był nie do pokonania, mimo usilnych starań niemieckich gwiazdorów. Grał jak w transie, był natchniony. Dokładnie taki, jakim przedstawiał się kiedyś w jednym z wywiadów – szalony, wariat. Genialny. Wpuścił wtedy jedną bramkę w końcówce meczu. Ale to była jego bitwa. Siekł w niej szablą na prawo i lewo doprowadzając wielkich Niemców do frustracji.

 

Obrywał i wielokrotnie się podnosił

I ten drugi Boruc, w Belfaście przeciwko Irlandii Północnej w 2009 roku, w eliminacjach do mundialu w RPA. Popełnił wówczas katastrofalny błąd, gdy nie przyjął podania od obrońcy, Michała Żewłakowa, a odbita od nierównej murawy futbolówka minęła go i wpadła do bramki. Koszmar. Wstyd. Boruc opuścił przedwcześnie zgrupowanie reprezentacji. Był załamany.

W przytaczanym tutaj już wcześniej wywiadzie, Artur przyznał, że wielokrotnie obrywał i wiele razy się z tego podnosił. Szczerze wyznawał, że mało komu ufa, bo na wielu ludziach się zawiódł. A mimo to pozostał silnym facetem. Twardą osobowością. Nonszalancki w relacjach z dziennikarzami, introwertyczny i ekscentryczny, zawsze budził mimo wszystko sympatię.

Nie jest profesjonalistą. Nie stosuje diety Anny Lewandowskiej, w życiu osobistym też różnie mu się wiodło. Dieta bezglutenowa czy stronienie od piwa – to nie dla niego. Zapewne nie sprawdza też codziennie, ile waży. Ale mimo to pozostawił po sobie legendę sportowca, który walczył. O swoje dobre imię, o miejsce w reprezentacji, o zwycięstwo i wreszcie – o największe stawki. Genialny szaleniec. Facet, który upadał i powstawał. I który potrafił przyznać się do winy. Choć nie było mu z tym łatwo.



Czytaj także:
Czy można zrozumieć miłość mężczyzny do piłki nożnej?

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.