„Nie było tak, że wyrzekłem się wiary, ale nie zawsze praktykowałem. Może trochę mi się wydawało, że sam dam radę zrobić wszystko w życiu?” – opowiada podróżnik Marek Kamiński.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Podróż dookoła świata, by odnaleźć sens
Joanna Operacz: Podobno wybiera się Pan na wyprawę dookoła świata?
Marek Kamiński: Najpierw planowałem wyjazd do Japonii, ale pomyślałem sobie: dlaczego nie dookoła świata? W tej podróży będę próbował zmieścić wszystko, czego się dowiedziałem o podróżowaniu, ale też chciałbym nadać jej trochę inny wymiar.
Podróż dookoła świata będzie miała ekologiczną ideę „No Trace”. Chodzi o to, żeby nie zostawiać po sobie niepotrzebnych śladów w przyrodzie, tylko zostawiać pozytywny ślad w świadomości ludzi. Wielu z nas – ja też – żyjemy nieświadomie, nieuważnie: zjemy coś i wyrzucimy papierek, wypijemy wodę i wyrzucimy butelkę. Nie zastanawiamy się nad tym, jaki będzie to miało wpływ na środowisko. Zamiast tych niepotrzebnych pamiątek lepiej zostawiać po sobie dobre pamiątki, które zostają po spotkaniu z drugim człowiekiem.
Drugą ideą będzie poszukiwanie sensu. Myślę, że sens to jest coś, czego dzisiaj wielu ludziom zaczyna brakować. Bardzo mnie inspiruje książka „Człowiek w poszukiwaniu sensu” Viktora Frankla, austriackiego psychiatry, który był więźniem Auschwitz. Wbrew pozorom, to jest książka dająca wielką nadzieję – o tym, jak każdej sytuacji życiowej, także cierpieniu, można nadać sens. Planuję najpierw kilka podróży przygotowawczych, m.in. do Izraela i Islandii. Dookoła świata planuję wyruszyć na koniec 2018 r.
Kiedy robię takie wywiady, zawsze mam opory przed wchodzeniem z butami w czyjeś prywatne życie. Nie przeszkadza Panu to, że ludzie ciągle pytają, co Pan myśli, co robi?
Dla mnie każda taka rozmowa to okazja, żeby się zastanowić nad pytaniami. W ogóle wydaje mi się, że zadawanie pytań jest ważniejsze niż udzielanie odpowiedzi. Odpowiedzi przemijają, a pytania zostają te same. Nieraz musimy sobie na nie odpowiadać wiele razy w życiu. Spotkania z dziennikarzami pomagają mi poznawać samego siebie. Pod warunkiem oczywiście, że nie mam do czynienia z przemocą słowną. Ktoś powiedział, że prawda ze złą intencją jest agresją. Aha, śmieszy mnie to, że dziennikarze czasem pytają: „O co nikt pana nie zapytał do tej pory?”.
Czytaj także:
Doba trzeci raz pokonał kajakiem Atlantyk. Teraz ciepłe kapcie i telewizor
Wiary nie można zdobyć
Jak Pana dzieci przyjmują to, że mają sławnego tatę?
Czasem im się to podoba i są ze mnie dumne, np. kiedy gdzieś o mnie przeczytają. A innym razem jest im przykro, że nie ma mnie w domu. Czasami mówią, że chciałyby, „żebym był nikim”. Dzieci są prawdziwe w swoich uczuciach. Dla nich liczy się to, co tu i teraz.
Kilka lat temu poszedł Pan na pielgrzymkę do Santiago de Compostela i nazwał to trzecim biegunem, który Pan zdobył…
Nie, nie zdobyłem. Wiary nie można zdobyć. Ona jest łaską i drogą, która nigdy się nie kończy. To jest pewna tajemnica. Nie wszystkie bieguny w życiu można zdobyć i nie wszystkie są do zdobycia. A życie wcale nie polega na zdobywaniu.
Jak to jest z Pana wiarą? Zawsze był Pan człowiekiem wierzącym?
Jako dziecko chodziłem do kościoła, byłem ministrantem i lektorem. Głównie dzięki babci. Moi dziadkowie są Kaszubami, a Kaszubi są bardzo związani z Kościołem. Potem różnie bywało. Było liceum, potem studia, pojawił się bunt… Stan wojenny sprzyjał chodzeniu do kościoła. Kiedy do Polski przyjeżdżał Jan Paweł II, uczestniczyłem w spotkaniach z nim.
To nie było tak, że wyrzekłem się wiary, ale nie zawsze praktykowałem. Może trochę mi się wydawało, że sam dam radę zrobić wszystko w życiu? Ale potem na wyprawach, kiedy miałem do czynienia z ekstremalnymi sytuacjami, czasem nawet z zagrożeniem życia, uświadomiłem sobie, że nie wszystko zależy ode mnie. To mnie zbliżyło do Boga. Zacząłem się do Niego zwracać.
Zainteresowałem się medytacją chrześcijańską, odbyłem rekolekcje metodą św. Ignacego Loyoli u jezuitów. Odkryłem różne oblicza Kościoła. Teraz więcej praktykuję – spowiadam się, przystępuję od komunii. Myślę, że jestem osobą poszukującą.
To nie było tak, że do Santiago poszedłem z powodu kryzysu wiary. To była konsekwencja pewnych wyborów. Odpowiedź na wołanie drogi.
Czytaj także:
Jak zawiodłem się na Bogu, a On zawiódł się na mnie. Historia z rakiem w tle
Kamiński „zdewociał”?
Ma Pan jakąś ulubioną duchowość, grupę w Kościele albo autora, który jest Panu szczególnie bliski?
Chodzę na spotkania grupy medytacyjnej w kościele dominikanów w Gdańsku. Mam też paru przewodników duchowych, np. czytam książki i słucham konferencji jezuity o. Józefa Augustyna, czytam książki Tomasza Mertona. Jak chyba dla każdego Polaka, ważne jest dla mnie to, co mówił i pisał Jan Paweł II. Papież potrafił pokazać wiarę nie jako niedościgniony wzór, tylko coś bardzo ludzkiego, w dodatku powiązanego z kulturą i korzeniami. Zdanie, od którego zaczął swój pontyfikat „Nie lękajcie się”, jest ciągle aktualne. Książka Jana Pawła II „Przekroczyć próg nadziei” pomogła mi dojść na Biegun Północny.
Na ostatnią wyprawę dookoła Tatr „Na Trace Tatra” zabrałem książkę „Nieśmiertelny diament. W poszukiwaniu prawdziwego ja” Richarda Rohra, która bardzo mi pomaga uporządkować wiele spraw.
No i oczywiście ważne jest dla mnie Pismo Święte. Mam przyjaciela, którego poznałem w drodze do Santiago i który wysyła ludziom codziennie SMS-a z cytatem z Biblii. Ten SMS to dla mnie taki moment w ciągu dnia, kiedy mogę się na chwilę zatrzymać i pomyśleć.
Czy nie spotyka się Pan z niechęcią, kiedy otwarcie mówi Pan o Bogu? Nikt nie mówi, że „ten Kamiński to chyba zdewociał”?
Nie. Ale nawet gdyby coś takiego było, chyba nie zwróciłbym na to uwagi.
Mówił Pan w jakimś wywiadzie, że życie może być podróżą i może być pielgrzymką. Z boku jedno i drugie wygląda podobnie, ale jednak te dwa sposoby wędrowania bardzo się różnią.
Droga do Boga jest dla mnie bardzo ważna, ale z drugiej strony nie jesteśmy aniołami, tylko ludźmi. Mamy uczucia, emocje, potrzeby, zobowiązania zawodowe i rodzinne. Pewno trudno byłoby ciągle być na pielgrzymce. Jan Paweł II pisał, że są różne drogi na ten sam szczyt. Dla mnie w tej chwili ważne jest i jedno, i drugie. Żyję na ziemi, ale myślę o Bogu.
Czytaj także:
Kiedy wiara chrześcijanina staje się magiczna? Sprawdź