Bóg przychodzi, żeby się narodzić w moim grzechu – nie ma w tym niczego magicznego… Jest dziwnie. Małe, pachnące niemowlę, które właśnie kładzie się w tym, co we mnie najbardziej śmierdzi.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Bez choinki i barszczu z uszkami
Idąc zimną, warszawską ulicą w niedzielny wieczór, przemarznięta i zmęczona przedświątecznym zaganianiem, z perspektywą kupowania ostatnich prezentów przez internet, bo inaczej już nie zdążę, z długą listą rzeczy „koniecznie do zrobienia jeszcze w tym tygodniu”, zdałam sobie sprawę, że marzę o Bożym Narodzeniu bez choinki, kolęd i barszczu z uszkami.
Przyłapałam się na bezrefleksyjnym myśleniu o tych świętach. Bo to przecież taki rodzinny, ciepły czas, z krzyczącym wesołe „ho ho ho!” mikołajem, z reniferami i prószącym śnieżkiem (choćby sztucznym), z zapachem pomarańczy i korzennych przypraw, z tymi niesmakującymi nigdy tak bardzo jak w wigilię pierogami z kapustą i grzybami, i obowiązkowym barszczem.
Wielkanoc – to są dopiero święta! Tam się dzieje historia zbawienia! Tam to się prawdziwy katolik dopiero nawraca… A tu… Adwent to czas radosnego oczekiwania, jakiś taki lżejszy, patrzenia na coraz większy brzuch Maryi, na jej spotkanie z Elżbietą. Ok, w pierwszej części Adwentu słyszę o Paruzji, fakt, poważny temat.
Ale potem jest mały „Jezusek”, dobre życzenia, choinki, prezenty… To miłe, choć ja zupełnie nie czuję „magii tych świąt”. Bo choć to wszystko piękne i ważne, to niełatwo mi przebić się przez te świąteczne zapachy i zobaczyć, co się kryje za zasłoną. A tam jest prawdziwy duchowy rollercoaster!
Czytaj także:
6 całkiem nieadwentowych utworów, które pomogą przeżyć Adwent
Żłób, czyli grzech
Boże Narodzenie to dla mnie strasznie dziwna historia o nadziei i o tym, że sam Bóg jest właściwie trochę dziwny…
Ojcowie Kościoła porównywali żłób, w którym rodzi się Jezus, do naszego grzechu. To nie jest żłóbek z pachnącym siankiem.
Bóg-człowiek, który przychodzi, żeby narodzić się w moim grzechu – nie ma w tym niczego magicznego… Jest dziwnie. Małe, pachnące niemowlę, które właśnie kładzie się w tym, co we mnie najbardziej śmierdzi. To jest konkret. Żadna ckliwa historia.
Upokorzenie Boga, który rodzi się w najciemniejszych zakamarkach mojego życia nie ma nic wspólnego ze świecącymi lampeczkami, choinką, dzwoneczkami i zapachem piernika.
To wydarzenie z cyklu tych, w których wybierasz – śmierć albo życie, wierzę albo nie wierzę, nie ma innej opcji.
Czytaj także:
Narodziny Boga kontra ajerkoniakowe latte – dlaczego święta nie muszą pachnieć cynamonem
Cud, który może się wydarzyć
Tak, to bardzo ważne święta. Święta początku, który potem będzie się co i rusz wydarzał. Święta narodzin Boga w najdziwniejszych momentach mojej historii. W tych miejscach, których nie rozumiem, których miało nie być na mojej mapie. A Bóg pokazuje, że może przemieniać to, co jest śmiercią i rozpalać tam życie.
To wszystko jest w tym, co Kościół nam przed i w trakcie świąt proponuje. Roraty – wchodzenie w poranną ciemność, którą spotkanie z Chrystusem rozjaśnia, propozycje rekolekcji, które pomagają odwrócić oczy od codziennej bieganiny, czytania mszalne tego okresu.
I wreszcie kolędy, w których, jeśli obrać je z ckliwych dzwoneczków i rzewnych głosów, da się usłyszeć prawdziwą katechezę o niesamowitym cudzie, który za chwilę znów ma szansę się wydarzyć. W każdych warunkach, nawet tych najbardziej niesprzyjających.
Czytaj także:
Prosty gest, a tak wiele znaczy! 11 pięknych życzeń na Boże Narodzenie