Początki były trudne. Wracałam do domu wykończona. Każdy incydent jest związany z ogromnym stresem, ale na każdym kroku mam świadomość, że to jest żywy człowiek, nawet jeżeli rzuca się na ciebie z pazurami i zębami. Dziecko w szale to taka siła psychotyczna, nadludzka, trochę jak w egzorcyzmach – mówi Ania, od niemal 8 lat pracująca z maluchami z autyzmem.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Lidia Konar: Od kilku dobrych lat masz wyjątkowy zawód – przedszkolanki dzieci autystycznych. Co cię zainspirowało do tej pracy?
Ania: Przypadkiem trafiłam do przedszkola. Koleżanka dała mi znać, że potrzebują kogoś na wolontariat i powiedziała, żebym zabrała ze sobą buty na zmianę. No i pojechałam tam. W tym czasie trzy osoby też przyszły na wolontariat, bo starały się o pracę, ale to mi zaproponowano umowę i tak zostałam. Pracuję od stycznia 2010 roku. Początki były trudne. Wracałam do domu wykończona, ale powoli wdrażałam się do pracy z dziećmi z autyzmem.
Czytaj także:
O. Tomasz Nowak OP: w zakonie niesłusznie oskarżono mnie o alkoholizm. Wytrwałem i przebaczyłem
Jednym z większych problemów, z jakim borykają się osoby pracujące z uczniami z autyzmem, jest agresja i tzw. incydenty, które są na porządku dziennym. Opowiedz trochę więcej o tym.
Niektórzy ludzie myślą, że za mało pracuję, bo 5 godzin dziennie i pewnie się obijam. Jednak nasze przedszkole to nie przechowalnia. Mamy konkretną pracę do wykonania. Bywają przypadki, gdy rodzic przychodzi do przedszkola i mówi: „Moje dziecko zachowuje się agresywnie. Coś musiało się stać w przedszkolu, że on jest taki inny”.
Albo mama twierdzi, że dziecko jest grzeczne w domu i dziwi się, że w przedszkolu bije, gryzie. Nie jest lekko. Można przeczytać 100 książek o autyzmie i nic to nie da. Trzeba popracować z takimi dziećmi. Przede wszystkim każde dziecko jest inne i każdego dziecka trzeba się nauczyć oddzielnie. Nauczyciel jest wtedy w stanie przewidzieć, kiedy dojdzie do incydentu. Jeżeli znamy przyczyny agresywnego zachowania, mamy możliwość nad tym zachowaniem pracować.
Czy jest to problem w komunikacji, czy jest to problem sensoryzmów, czy jest to efekt przymusów i natręctw lub potrzeby autostymulacji. Czasami jest taka zagwozdka, że nie wiadomo, co spowodowało incydent i się kombinuje. W końcu ktoś wpada na pomysł, że może by zmierzyć dziecku temperaturę, a tam 40°C. Każdy incydent jest związany z ogromnym stresem, ale na każdym kroku mam świadomość, że to jest żywy człowiek, nawet jeżeli rzuca się na ciebie z pazurami i zębami. Dziecko w szale to taka siła psychotyczna, nadludzka, trochę jak w egzorcyzmach.
Trzeba konsekwentnie pracować nad takim zachowaniem, żeby się nie pojawiało. Najtrudniej jest, jeżeli zachowanie dziecka nas zaskoczy, nawet jeżeli mamy określoną procedurę, którą stosujemy krok po kroku, gdy dziecko zaczyna cię atakować, pluć na ciebie, kopać, gryźć, drapać, rzucać przedmiotami. Zależy też jak dziecko funkcjonuje – jak nisko, to trudno o rezultat, jeżeli chodzi o wymuszanie, autoagresję i agresję skierowaną na zewnątrz, na innych ludzi czy przedmioty.
Te wyżej funkcjonujące też potrafią rzucać stołami i krzesłami, ale praca nad nimi przynosi lepsze efekty. Ze starszymi pracują też mężczyźni i jak jest incydent, to się ich woła. Jest szansa, że dziecko autystyczne może w miarę normalnie funkcjonować w społeczeństwie. U każdego miara jest inna. Ważne, żeby wymagać, nie zostawiać ich samym sobie.
Czytaj także:
On zdradził, a ona się nie poddała. Potem wspólnie zawalczyli o swoje małżeństwo. Świadectwo
Przeżyłaś kilka lat rzucania stołami, kopania, drapania i wtedy przyszła większa próba…
Tak. Nie dość, że wyszłam z pracy podrapana, to dyrekcja mi zasugerowała, że może coś w moim zachowaniu było nie tak, skoro u dziecka wystąpił wybuch agresji. Nie miałam poczucia, że zrobiłam dziecku krzywdę, a jednak to oskarżenie było trudnym do przejścia doświadczeniem.
Jeszcze dodatkowo po incydencie mieliśmy trochę wolnego. Czułam się okropnie, bo nie mogłam natychmiast skonfrontować się z sytuacją. Wiedziałam, kiedy podobne zachowanie może wystąpić, więc wymyśliłam sobie, że zaproszę dyrekcję do sali, żeby była w tym momencie, gdy dochodzi do trudnych zachowań. Niestety, plan się nie ziścił, bo chłopiec był grzeczny.
Dopiero po dwóch tygodniach przypadkiem doszło do wybuchu w tym czasie, kiedy dyrekcja była w sali. Od tego momentu sprawa przybrała inny obrót. Dziękowałam Bogu, że tak się stało.
Jaka była reakcja twoich kolegów i koleżanek z pracy na tę sytuację?
Nikt o tym nie wiedział. To była rozmowa w cztery oczy. W tej chwili jest dobrze, jest zaufanie. To niesamowite, ale w naszej pracy liczy się człowiek, jako pracownik jest doceniony. Każdy może się rozwijać na różnych polach. Organizujemy koncerty –chłopaki tworzą zespół. Robimy wystawy, przedstawienia. Wydajemy biuletyn, mamy stronę internetową i konto na Facebooku.
Każdy ma swoją działkę, za którą jest odpowiedzialny i rozwija się w swoim kierunku. Raczej jak ktoś zaczyna u nas pracować, to zostaje na stałe. Mamy fajnych kolegów, też już tu długo pracują, są pomocni. Jan gra na gitarze, śpiewa, Wiesiek rysuje i śpiewa, Paweł rysuje, robi z kartonu rzeźby, a także swobodnie pracuje w programach graficznych, Andrzej interesuje się teatrem.
Bez pasji i zaangażowania chyba dawno by cię nie było w tej szkole?
Dzieciaki są cudowne. Dają w kość, ale dodają też niesamowitej energii. Cieszy mnie, jak nasza praca przynosi efekty, które bywają niesamowite. Ważna jest systematyka i konsekwencja. Jest radość, jak się widzi postęp u chłopca, który na początku nie mówi, nie komunikuje się, ma problem z kontaktem wzrokowym.
Teraz siedzi na krześle, patrzy na ciebie, uśmiecha się i śpiewa piosenkę. Ten, kto tego nie doświadczył, nie wie, jaka to radość.
Na potrzeby tego materiału imiona bohaterów zostały zmienione.
Czytaj także:
Powołana do dziewictwa. Jak wytrwać i świadczyć o Bogu, gdy pracuje się w korporacji?