Są rozmowy, po których nic nie jest jak dawniej. Są modlitwy, które dają od zawsze poszukiwany spokój. Jest prozaiczna praca, która cieszy. I cisza, która nie musi być niezręczna…
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Mam w sercu szufladę z napisem Taizé. Są w niej przyjaźnie, które rozkwitają z biegiem lat. I bezimienne spotkania, które więcej się nie powtórzą. Są też nowe smaki (zielone ślimaki jedzone w Strasburgu), trochę kurzu (ze zmiatanej na wyścigi hali w Berlinie), jest zapach mandarynek (kto był na Europejskich Spotkaniach Młodych, ten wie), światło woskowych świec i modlitewna cisza, przeplatana kanonami w różnych językach.
Czytaj także:
Kontrowersje wokół Taizé. Jednoczenie czy zacieranie granic?
Jest w końcu profesor literatury klasycznej, który serwował nam na śniadanie francuskie tosty z morelami. Chińczyk, który z zauroczenia jedną z moich koleżanek odbył przyspieszony kurs polskiego. Baptyści, którzy pozwolili nam spać w zborze na podłodze. I rzymscy bracia szkolni, którzy zorganizowali sylwestra… disco polo. Ci ludzie otwierali swoje domy i serca, w absolutnym zaufaniu. Bo Taizé to przecież Pielgrzymka Zaufania przez Ziemię.
Przed Wami 4 historie. Gdyby nie Taizé, prawdopodobnie nigdy by się nie wydarzyły.
Kasia. Powiedziałam tak
„Bardzo mocno postanowiłam sobie, że wyjazd do Rzymu będzie regeneracją wewnętrznej siły. To miał być mój czas – bez oczekiwań, czas darowania siebie innym poprzez wolontariat. Wreszcie przestałam na siłę realizować swój plan, chciałam zacząć słuchać i przyjmować to, co inni chcą mi powiedzieć. Niesamowicie uwalniające doznanie!
Pan Bóg miał swój plan na ten mój czas. Pamiętam uczucie Jego bliskości w czasie modlitwy kanonami, w samej obecności tak wielu młodych i otwartych ludzi.
Z naszego punktu przygotowań pojechaliśmy w cztery osoby. Znaliśmy się całkiem dobrze – — jako wolontariusze wspólnie przygotowywaliśmy ten wyjazd. W Rzymie opiekowaliśmy się bazą noclegową dla ok. 150 osób. To było duże wyzwanie – mój żywioł. Sporo pracy, nie zawsze wystarczało czasu na sen, a do tego dopadło mnie mocne przeziębienie.
Paradoksalnie, sytuacja ta stała się płaszczyzną, dzięki której mogłam poznać tę opiekuńczą stronę kolegi, z którym przyjechałam. W czasie, kiedy ja starałam się opiekować powierzonymi nam podopiecznymi, on opiekował się mną i nimi.
To był ten moment, w którym Pan Bóg wreszcie miał ode mnie w pełni zielone światło – brak oczekiwań i otwartość. Pamiętam, że wtedy nie bardzo wiedziałam co się dzieje, jednak miałam wewnętrzy spokój i pewność, że Bóg jest we wszystkich tych wydarzeniach obecny i to mi absolutnie wystarczało. Na codziennej modlitwie oddawałam Mu wszystko, a w szczególności to, czego nie potrafiłam zrozumieć – czyli jakieś 90%. A On uważnie słuchał.
Skąd wiem, że słuchał? Dzisiaj ten troskliwy kolega z Rzymu, jest moi najlepszym przyjacielem w życiu i ukochanym mężem, którego dosłownie wybrał mi Ten, któremu na to pozwoliłam”.
Piotrek. W życiu nie ma przypadków
Kiedy pierwszy raz trafił na Europejskie Spotkanie Młodych, uznał to za przypadek. Dziś już nie wierzy w ich istnienie. „Znalazłem się tam prosto z pijackiej imprezy, która odbywała się obok. Na tej imprezie, tak jak na każdej wcześniejszej, czegoś mi brakowało, czułem niedosyt. Na tych najostrzejszych, z paleniem trawy i chodzeniem po pijaku po dachach, nudziłem się.
Teraz już wiem, że brakowało mi Kogoś, a nie czegoś. Brakowało mi obecności… nie wiedziałem czyjej. Tamtej zimy w Berlinie trafiłem do miejsca, gdzie na wielkiej hali targowej kilka tysięcy młodych ludzi w sylwestrową noc, zamiast pić, modliło się i śpiewało. Wszedłem tam, usiadłem… i znalazłem obecność Bożą, której szukałem”. Rok później Piotrek pojechał do Rzymu. Potem do Strasburga, Pragi, Walencji i Rygi. Teraz jest już w Bazylei.
Czytaj także:
Nie naprawimy świata, ale zawsze możemy zrobić „coś”. Rozmowa z braćmi z Taizé
Kuba. Taizé daje wolność
Na spotkaniach Taizé zawsze porusza go gościnność. „Nie wiesz, gdzie trafisz, nie wiesz, czy będzie to duża i prężna parafia, czy mały kościółek na obrzeżach; czy trafisz do rodziny, czy może do jakiejś sali. To daje człowiekowi wolność od zabezpieczania i planowania wszystkiego, uczy zaufania i zdania się na innych.
Na to, jak zostaniesz ugoszczony, nie masz w zasadzie żadnego wpływu. Przychodzisz i mówisz: oto jestem. Podczas moich kilkunastu spotkań wielokrotnie trafiałem do cudownych, zamożnych i bożych rodzin, ale jeszcze ciekawsze były te inne, nietypowe zakwaterowania: w Berlinie – szpital, w Walencji – biedna rodzina emigrancka z Ekwadoru, w Rydze – hotel dla gwardii reprezentacyjnej wojska.
Po moim pierwszym Taizé czułem w sobie taką fascynację, taką radość i takie dobro, że po prostu chciałem jechać na kolejne. To był urok nie tylko modlitwy, śpiewów, ludzi czy serdeczności, ale dosłownie wszystkiego, co na tych spotkaniach się działo. To, co najpiękniejsze w życiu, jest zawsze trudne do nazwania, zbadania, ocenienia. W przypadku Taizé, to była kumulacja wielu różnych, subtelnych piękności (nieuchwytnych na co dzień) w jednym wydarzeniu, co więcej – odbywającym się w tak prozaicznym miejscu, jak przestrzeń miejska”.
Zapytany, czego uczą go te doświadczenia, Kuba odpowiada: „Spotykasz wielu cudownych, bożych i pięknych ludzi, wchodzisz z nimi w przyjaźń, w komunię. Zaczynasz ich kochać jako swoich braci w Chrystusie. Czujesz się zaopiekowany, zaakceptowany, zrozumiany. Ale… po paru dniach rozjeżdżacie się do swoich domów. Masz świadomość, że najprawdopodobniej większości z tych osób już nigdy w życiu nie spotkasz, że tej więzi i przyjaźni więcej z nimi nie przeżyjesz. Co możesz zrobić? Możesz płakać. Ja po jednym z takich spotkań płakałem 2 tygodnie. Ale nie próbuj tego zostawić dla siebie, zakopać tego dobra w ziemi. Oddaj je innym, w wolności, aby przyniosło plon obfity: 10-krotny, 50-krotny, 100-krotny. To doświadczenie bardzo konkretnie uczy kochania, kochania w wolności, kochania dla nieba…”.
Karolina. Duch Święty ma swoje sposoby
Pojechała na spotkanie Taizé, żeby zobaczyć Rygę, twórczo spędzić sylwestra i poznać ciekawych ludzi. „Nie liczyłam na nic więcej. A Duch Święty przygotował tam dla mnie moc niespodzianek! Codzienna Eucharystia nie jest oczywistością na tym ekumenicznym wydarzeniu, a mnie spotkał ten przywilej! Wieczory, kiedy w kilkudziesięciotysięcznym gronie gromadziliśmy się na modlitwie, Bóg wykorzystał, by dogłębnie pokazać mi, że w jedności siła, a czytane tam Słowo Boże to Słowo Żywe!
Kilkukrotnie było tak, że czytane na wspólnych modlitwach fragmenty Pisma Świętego pokrywały się z tymi, które indywidualnie otworzyłam wcześniej. I jak tu wątpić w to, że Duch Święty działa prężnie w Kościele? Mimo że splot wydarzeń spowodował, że jechałam tam sama, na miejscu spotkałam wielu swoich znajomych, a także osoby, których nie marzyłam nawet poznać. W tym… rewelacyjnego mojego chłopaka!”. W tym roku do Bazylei pojechali razem.
Czytaj także:
Już wiemy, gdzie odbędzie się kolejne Europejskie Spotkanie Młodych!