W pewnym momencie samotna wyprawa do sklepu, a właściwie gdziekolwiek, wydaje się rajem i najwyższą rozkoszą.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Trudno się przyznać, nawet przed samym sobą, że pod koniec dnia (a często także na jego początku) nie marzymy o niczym innym, jak tylko o tym, by choć na chwilę wymknąć się z domu. Przy akompaniamencie płaczu naszych słodkich pociech toczymy wtedy skomplikowane, częściowo nieuświadomione gry.
– Kaszka dla dzieci się skończyła.
– Zaraz wyskoczę – oznajmia z radością ojciec.
– Nie, ja pójdę.
– Ja.
– Nie, ja.
– Przy okazji przyniosę coś z samochodu.
I tak dalej….
Czytaj także:
Skąd się biorą „niegrzeczne dzieci”?
Potrzebna cała wioska
W pewnej szwedzkiej grze planszowej, która ma uczyć podziału obowiązków w domu najwięcej punktów otrzymuje się za opiekę nad dziećmi… I to nie tylko tymi najmniejszymi.
Wstydzimy się do tego przyznać (choć panowie jakby mniej), ale w pewnym momencie samotna wyprawa do sklepu, a właściwie gdziekolwiek, wydaje się rajem i najwyższą rozkoszą. „Potrzebna jest cała wioska, by wychować jedno dziecko”. A my już nie mieszkamy w wioskach. Zachwycamy się rodzicielstwem bliskości, ale często zapominamy, że nie oznacza ono jedynie relacji dziecko – rodzic.
W tej dawnej, afrykańskiej czy polskiej wiosce, każdy każdego znał, ludzie sobie nawzajem pomagali. Dzieci wychowywały się w dużych rodzinach, pełnej cioć, wujków, babć, dziadków, kuzynek, kuzynów, siostrzeńców, szwagrów…
Dziś wychowujemy zazwyczaj mniejszą liczbę dzieci. Dziadkowie są często wiele kilometrów od nas, często pracują, czasem ich nie ma, czasem są chorzy. Rodzeństwa też mamy mniej, również rozsianego. Mamy przedszkola, nianie, żłobki.
I często okazuje się, że nie mamy nawet czasu pobyć przez chwilę sami albo tylko we dwoje, bo dzieci chore, bo dzieci nas potrzebują, bo praca…
Czytaj także:
Vivian Maier – niania z aparatem fotograficznym
Kiedy miałam urodzić drugie dziecko, koleżanka poleciła mi książkę pod tym właśnie tytułem, z groźnym podtytułem „Podręcznik przetrwania”. Ponieważ sama wychowywałam się właściwie jako jedynaczka (choć mam dwóch dużo młodszych, przyrodnich braci), postanowiłam się w tej kwestii podszkolić.
Brytyjska autorka Naia Edwards pokazuje, jak wyczerpująca (choć również wspaniała) może być opieka nad co najmniej dwójką dzieci w dzisiejszych czasach.
Mieć dzieci i przetrwać
Muszę przyznać, że mnie najbardziej męczą bójki, kłótnie, sceny zazdrości oraz hałas, jaki wytwarzają moje dwie córeczki, a który nie wiązał się (przynajmniej nie aż tak bardzo, bym marzyła o zatyczkach do uszu) z posiadaniem jednego dziecka. Plus obezwładniające zmęczenie, wynikające w dużej mierze z niewielkiej różnicy wieku między nimi.
Edwards uwalnia od poczucia winy, jeśli np. zostajesz w domu z młodszym dzieckiem, a starsze mimo to wysyłasz do przedszkola. Radzi korzystać z wszelkiej możliwej pomocy i na jakiś czas dać sobie spokój z dorównaniem perfekcyjnej pani domu.
Wszystkie mamy (i tatusiowie) pracujący na etat, których znam, korzystają z wydatnej pomocy dziadków (szczęściarze) lub niań, nawet pomimo uczęszczania dzieci do przedszkoli czy szkół ze świetlicą.
Czasem wystarczy po prostu poprosić przyjaciół lub rodzeństwo o pomoc. Przestać kłócić się o kaszkę, a zamiast tego wybrać się na randkę małżeńską, bo chociaż tyle już ich przeżyliśmy w okresie przedmałżeńskim, to teraz mają zupełnie inną wagę.
Nasi rodzice mieli na nie czas (przecież zawsze w domu rezydowała jakaś babcia lub dziadek). Dlaczego my mamy sobie tę przyjemność odbierać?
Czytaj także:
Randki małżeńskie? Zdecydowanie tak!