separateurCreated with Sketch.

“To był ciężki rok i trudne święta” – pomyślała. Bożą odpowiedź usłyszała w… radiu! [świadectwo]

ROZŻALONA, SMUTNA KOBIETA
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Kończył się ogromnie ciężki rok, pełen doświadczeń i trudnych pytań. I chyba tego trudu nagromadziło się tak wiele, że na koniec miałam poczucie, że w tak bardzo wyczekiwane święta nic się nie wydarzyło. Bóg do mnie nie przyszedł. A nawet z rozmysłem mnie wyminął...
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Ogromnie ciężki rok

Trwała moja dramatyczna walka o zdrowie, którego stan powodował ciągłe odraczanie decyzji o zaproszeniu na świat upragnionego trzeciego dziecka. Można polemizować, że trzecie to nie pierwsze i gdzie problem, jednakże rodzina większa niż 2+2 była moim wielkim marzeniem. Po przeszło dwóch latach walki – marzeniem wówczas nadal niezrealizowanym i jak się wydawało, nie do zrealizowania.

Moja wykonywana z oddaniem praca, tego roku okazała się dziedziną tak pełną frustracji, rozczarowań i komunikacyjnych ślepych ulic, że również zostawiała niewielki margines nadziei i rozeznania, co dalej. Poza tym, w najlepsze trwał pat naszej sytuacji mieszkaniowej.

Adwent był tak naprawdę dopiero czasem zbierania się po porządnym załamaniu nerwowym, jakie przyszło z wiosną 2013 roku i przeczołgało mnie jak żadne wcześniejsze doświadczenie. W końcu jednak, zatliła się nadzieja.

Trudne Święta

Jednak ani Wigilia, ani kolejne dni, nie wydawały się wnosić niczego z upragnionego ukojenia. Wieczorem 26 grudnia, w liście do zaprzyjaźnionego kapłana pisałam:

Trudne to były Święta. Właściwie to one odjechały, a ja zostałam na pustym peronie. Jak wtedy, gdy się czeka bardzo na czyjś przyjazd, serce mało nie wyskakuje z piersi, wszyscy wysiadają i jeszcze tli się nadzieja, a potem dróżnik daje sygnał i już wiadomo, że Pasażera nie było. Pan Jezus mnie minął. 

Do stajenki weszło mnóstwo ludzi, wszyscy się cieszyli, a dla mnie nie było już w środku miejsca. Nikt z ważnych Osób nie szukał mnie wzrokiem. Okropne to jest uczucie. Przepłakałam wszystkie kolędy w kościele - mimo woli - bo która z nas lubi, jak makijaż się rujnuje. Nie pamiętam takich Świąt. Próbowałam mocno tłumaczyć sobie, ale nigdzie mnie to nie zaprowadziło.

Dochodzę do wniosku, że muszę być bardzo złym człowiekiem, bo przecież mówi się, że każdy zasługuje na Święta. Czegoś nie dopatrzyłam. A przecież cały czas mi wszyscy mówią, że sumienie mam skrupulatne (…). Więc się starałam. I teraz jeszcze Pan Jezus widzi, że ja się nie cieszę, a przecież powinnam. Musi Mu być przykro. Wie Ksiądz, jak z nietrafionym prezentem. Na ogół stać nas na to, by nie ranić czyichś uczuć, więc się uśmiechamy.

Usłyszany żal

Dziś myślę, że żal, który tego trudnego roku miał we mnie swą kumulację, wypłynął i chciał zostać przez Niego usłyszany. Dziś też już wiem, że Bóg nie obraża się na wyrażony w rozmowie z Nim gniew i ból. Że nie potrzebuje, byśmy go skrywali i by rozrywał nam serca. Chowany tak bardzo w moim, w końcu się pokazał. I przypisał Bogu nieobecność. Bo jak On może być obecny w moim życiu, kiedy wydarzyło się w nim tyle cierpienia?

Wierzę głęboko, że On czeka na szczere wołanie, jakkolwiek byłoby „politycznie niepoprawne”. Że gdy wykrzyczymy w końcu swoje: „Jak możesz mówić, że mnie kochasz, skoro tak się w moim życiu dzieje?”, wchodzimy na głębiny spotkania z Nim. Nie jest ono możliwe, gdy staramy się być grzeczni i ułożeni, ale nasze serce mówi co innego. Gdy my wypowiadamy to, co w nas jest najgorętszą potrzebą i pytaniem, wtedy On odpowiada – ponieważ traktuje nas bardzo poważnie.

Na drugi dzień przyszła odpowiedź. Wiozłam w sobie te bolesne pytania po wrocławskiej ulicy. Włączyłam w aucie radio, z którego popłynęła akurat piosenka: Mówiłaś: wiem, nie jestem dzieckiem. Wiem, co jest dobre w moim życiu, a co nie. I dopadł Cię przeklęty ogień,
I ciągle pali, ciągle pali, niszczy Cię.

Mówiłaś: Bóg jest gdzieś daleko, na pewno nie wie, co w mym życiu dzieje się. Nie chciałaś wierzyć mi, że tamtej nocy właśnie dla Ciebie Boży Syn narodził się.

I wciąż Cię kocha, kocha, kocha, kocha nieprzytomnie.
I wciąż Cię kocha, kocha, kocha, kocha tak, jak nikt.*

Po policzkach potoczyły się łzy. I już wiedziałam, że przyszedł także dla mnie i do mnie. I że nigdy mnie nie opuszcza. I że rodzi się w największym opuszczeniu, w ciemności i pustce. Bo ukochał szczególnie to, co słabe i kruche – by nas ocalić swoją miłością.

* Piosenka o miłości, 40 synów i 30 wnuków jeżdżących na 70 oślętach