Co masz zrobić dzisiaj, zrób jutro, a będziesz bardziej… kreatywny! Okazuje się, że paradoksalnie, ale odkładanie zadań w czasie może przynieść korzyści.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Przez wiele lat żyłam w poczuciu winy, że przekładam zadania do wykonania na ostatnią chwilę i w związku z tym, coś jest ze mną nie tak. Tym bardziej, że mój mąż wszystko robi od razu, podobnie jak większość przyjaciół. A ja wśród nich żyję według zasady „Co mam zrobić dzisiaj, zrobię jutro, będę miała dzień wolnego”.
Daj sobie czas?
Wszystko zaczęło się od pracy magisterskiej, którą kończyłam w dniu, kiedy miałam oddać ją promotorowi. Oczywiście, wtedy zacięła się drukarka i w efekcie zdążyłam w ostatniej minucie. Potem przez kilka lat pracowałam w redakcjach, rzadko pisałam artykuły, więc nie zauważałam, że coś jest nie tak.
Do czasu, kiedy zostałam freelancerem i zaczęłam współpracować jako dziennikarz z różnymi redakcjami. Za każdym razem zaczynałam pisać artykuł parę godzin przed deadlinem. Siadałam przed komputerem dopiero wtedy, kiedy poziom stresu – że nie zdążę – sięgał zenitu. Nie oznacza to, że wcześniej nie myślałam o danym temacie – jak najbardziej. Zbierałam materiały, spotykałam się z ludźmi, przepytywałam ekspertów, itp. A potem czekałam, aż poczuję gulę w gardle. Dopiero wtedy mogłam zacząć pisać. I najdziwniejsze jest to, że redakcje nie narzekały – zamawiały kolejne materiały, za sukcesywnie wyższe stawki, co mogło oznaczać, że szło mi nie najgorzej. Niemniej cały czas towarzyszyło mi poczucie, że coś jest ze mną nie tak.
Za pięć dwunasta… Zaleta czy wada?
Już dawno temu odkryłam słowo, które co prawda ładnie brzmi, ale nie oznacza nic dobrego – prokrastynacja. To wg psychologów zaburzenie psychiczne polegające na odkładaniu zadań na potem i w efekcie albo robienie czegoś na ostatnią chwilę, albo nawet niepodejmowanie działania.
Prokrastynacja może prowadzić w skrajnych przypadkach do stanów nerwicowych czy depresji. Osoby nią dotknięte powtarzają za każdym razem ten sam schemat: odkładają wykonanie zadania „na jutro”, szukają przy tym różnych wymówek, które mogą usprawiedliwić brak działania.
Wykonują pracę w ostatniej chwili albo w ogóle jej nie podejmują. Za każdym razem obiecują sobie, że nigdy już nie będą pracować w taki sposób, po czym przy kolejnym zadaniu idą tą samą drogą. Towarzyszy im często złość (na siebie), poczucie winy, wstyd itp.
Przyczyny są różne – może nią być tendencja do perfekcjonizmu, brak poczucia własnej wartości, lęk przed sukcesem lub popełnieniem błędu, czy potrzeba silnego stresu.
Według psychologów prokrastynacja w zaawansowanej formie wymaga terapii. Zaczęłam się zastanawiać, czy jest ze mną naprawdę tak źle, jak według teorii powinno być. Chyba największy problem sprawiało mi nie tyle radzenie sobie z prokrastynacją, co presja otoczenia, według którego powinnam pracować systematycznie i coś zrobić z tym moim notorycznym odwlekaniem.
Lepiej później niż za wcześnie
Aż pewnego dnia zobaczyłam w „Independent” artykuł Adama Granta, profesora psychologii na uniwersytecie w Pensylwanii, który jako jeden z pierwszych naukowców docenił prokrastynację.
Podczas pisania książki „Originals: How non-conformists change the world”, Grant odkrył, że osoby najbardziej kreatywne odwlekają wykonanie danej czynności do momentu, kiedy do głowy przyjdzie im najlepsze rozwiązanie.
Najsłynniejsi prokrastynatorzy w historii to np. Leonardo da Vinci, który malował swoje obrazy przez wiele lat, robiąc między jednym a drugim pociągnięciem pędzla przy Mona Lisie długie przerwy, podczas których doskonalił warsztat. Inny – Martin Luther King, autor mowy wygłoszonej podczas Marszu na Waszyngton, tuż przed samym przemówieniem dopisał słynne „I have a dream”, które przeszło do historii.
Prokrastynacja daje czas na rozważenie różnych pomysłów, na nielinearne myślenie, dokonywanie w nim niespodziewanych przeskoków – uważa naukowiec.
Grant sam siebie określa jako prekrastynatora, czyli osobę, która wszystko musi zrobić natychmiast.
W jednym z artykułów opublikowanych w „New York Timesie” przyznaje, że całe życie wierzył, że wszystko należy robić wcześniej. „Przez całe studia oddawałem prace przed terminem, łącznie z pracą dyplomową, którą złożyłem cztery miesiące przed czasem. Moi współlokatorzy żartowali, że mam produktywną formę zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych” – pisze Grant. Jego zdaniem prekrastynacja to potrzeba natychmiastowego rozpoczęcia zadania, aby jak najszybciej mieć je z głowy. I tak jak dla prokrastynatora odroczenie jest normą, tak dla „pre” – generuje ogromne napięcie.
Okazuje się jednak, że pomysły, które jako pierwsze przychodzą nam do głowy, rzadko są twórcze. Na najciekawsze wpadamy po jakimś czasie.
Może to mieć związek ze zjawiskiem inkubacji, którym posługuje się w temacie myślenia psychologia poznawcza.
Inkubacja to chwila odpoczynku po intensywnych próbach rozwiązania problemu. Zwiększa giętkość umysłową, pozwalając na wgląd, czyli pojawiające się nagłe zrozumienie natury czegoś, będące często rezultatem przyjęcia nowego sposobu podejścia do sprawy.
Dzięki inkubacji pozbywamy się nieistotnych szczegółów i zachowujemy najważniejsze aspekty, a świeże wspomnienia mają czas na to, aby zintegrować się z wcześniejszymi. Nowe bodźce mogą uruchomić nowe widzenie problemu lub sprawić, że będzie widoczna analogia niezbędna do rozwiązania problemu.
Nie bez powodu moja babcia mawiała, że jeśli mam problem, to powinnam się z nim przespać, a rozwiązanie przyjdzie samo. Świetnie się to sprawdza w moim życiu zawodowym. O ile oczywiście, sen nie trwa za długo, bo wtedy może się okazać, że tylko terapia może nas uratować.
Czytaj także:
5 prostych sposobów na piękne, twórcze życie
Czytaj także:
Noworoczne zmiany, które warto wprowadzać w życie
Czytaj także:
„Ona mnie nie przekonywała, ja jej nie nawracałem”. O. Majewski o wywiadzie z Fallaci