separateurCreated with Sketch.

Szukasz męża? Nie szukaj „bratniej duszy”

BUTY
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Ashley Jonkman - 15.01.18
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Opowieść o tym, jak czas, praca i wzajemne przywiązanie zbliża małżonków do siebie.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.


Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

„Czy on jest moją bratnią duszą?”

Zadawałam sobie to pytanie bez końca podczas randek z moim przyszłym mężem. Po kilku miesiącach spotkań zerwałam z nim, bo nie byłam pewna odpowiedzi.

Żałowałam tej decyzji z wielu powodów, w końcu zresztą zeszliśmy się ponownie, ale pytanie ciągle mnie nurtowało – a jeśli nie jesteśmy bratnimi duszami? Jeśli nie jest nam przeznaczone być razem? Oczywiście, pasowaliśmy do siebie… oboje byliśmy muzykami, kochaliśmy przyrodę, dzieliliśmy też najważniejszą rzecz w życiu – naszą wiarę. Ale martwiłam się, czy nie brakuje nam jakiejś mistycznej pieczęci, dowodu na to, że nasze dusze były sobie przeznaczone, zanim jeszcze się poznaliśmy.

 

Gdy Twój ukochany jest Twoim przeciwieństwem…

Zastanawiałam się nad tym także dlatego, że w wielu sprawach stanowiliśmy przeciwieństwo: po pracowitym tygodniu on wolał odpoczywać w domu, a ja byłam gotowa zwiedzać świat. Jego filmowe gusta były raczej… militarne; ja zaś wolałam kino wzruszające i spokojne. Nasza wspólna droga była dość wyboista, głównie dlatego, że miałam co do naszego związku nierealistyczne oczekiwania. Zanim poznałam mojego przyszłego męża, założyłam profil na portalu randkowym, i nieskończone możliwości wyboru kazały mi sądzić, że gdzieś w zasięgu ręki jest zawsze jakaś inna opcja. Każda z wad mego męża – na przykład pewna nieśmiałość w kontaktach z moją rodziną – kazała mi przypuszczać, że być może na Match.com znalazłabym kogoś zdolnego zabawić krewnych w każdych okolicznościach. Gdyby to właśnie był ten jedyny? Miałam wrażenie, że wciąż jeszcze mogę wybrać lepiej.

Ci, którzy szukają miłości, mają dziś zbyt wiele okazji. Rozmaite aplikacje i portale randkowe ułatwiają każdy wybór: od jednorazowych spotkań, przez luźne związki, po wybór życiowego partnera. Randkowicze mogą w nieskończoność szlifować swoje profile, nieustannie próbując przyciągnąć tę właściwą osobę. Nieograniczona niczym możliwość autoprezentacji może obezwładniać.

Z kolei aplikacje w rodzaju Tindera mogą wywoływać wrażenie, że starczy przewinąć kilka zdjęć, by znaleźć kogoś wartego uwagi. Ciekawa jestem, czy sama mentalnie „przewinęłam” – i odrzuciłam – potencjalnych partnerów, w przekonaniu, że za chwilę pojawi się ktoś doskonalszy.

 

Kto będzie wystarczająco dobry?

Zanim poznałam męża, mój najdłuższy związek trwał ledwie kilka miesięcy. Gdy tylko znalazłam coś niesympatycznego w aktualnym partnerze, niezwłocznie kończyłam znajomość. Jeśli za bardzo lubił sport, mlaskał przy jedzeniu albo miewał tłuste włosy – było po sprawie. Szukałam kogoś, kto spełni wszystkie moje oczekiwania, a nowe technologie randkowe ułatwiały mi trwanie w tym złudzeniu.

„Czy jest dla mnie wystarczająco dobry?”, zadawałam sobie pytanie. Byłam przekonana, że jestem dobrą partią, a facet, z którym się umawiałam, musiał być partią doskonałą. Owszem, moja lista oczekiwań była długa, a ja byłam pewna, że mam rację: współczesne przekonania o randkowaniu zakładają, że każdy może znaleźć swoją idealną drugą połowę; portale randkowe oferują możliwość sprawdzenia każdego z kryteriów. Nie trzeba dodawać, że problem stanowiła moja duma. Postawa „co możesz mi zaoferować?” była szkodliwa i destrukcyjna, jest też w istocie przejawem lenistwa.

 

Budowanie związku jest… budowaniem

Wymaga pracy. Również z mojej strony, a to oznaczało, że każdy człowiek – także idealny mężczyzna z portalu – ma swoje wady. Oznacza to też, że i ja mam wady, które ktoś będzie musiał tolerować.

Kiedy więc zeszliśmy się z moim przyszłym mężem ponownie, uznałam, że muszę przyjąć do wiadomości, że nie jest on ideałem – podobnie jak ja.

Nasz związek robił się coraz poważniejszy, a ja cały czas zmagałam się z problemem „bratniej duszy”, szukając rady u przyjaciół – starszych, mądrzejszych, zaprawionych już w małżeństwie. Jedna z przyjaciółek uświadomiła mi, że owszem, zawsze znajdzie się ktoś przystojniejszy, zamożniejszy, zabawniejszy, lepiej zbudowany itd., niż jej małżonek. Ale to siebie nawzajem wybrali, żeby razem budować swoje życie, i z czasem będzie im razem coraz lepiej.

Miała absolutną rację.

Małżeństwa miewają wzloty i upadki. Bywa, że czas jest trudny, jak wtedy, gdy czterokrotnie w ciągu pięciu lat przeprowadzaliśmy się do innych miast. Bywa, że jest spokojnie i radośnie, i cieszymy się błogosławieństwem naszego związku, szczerze za to wdzięczni.

Ale droga do radości i spokoju wymaga ciężkiej pracy. Nic nie przychodzi samo, zwłaszcza gdy ma się milion różnych zobowiązań – pracę, dzieci, finanse, dom – które są czasochłonne i zabierają energię potrzebną do budowy najważniejszej relacji w życiu.

 

Bo chcemy być razem…

Największą bliskość z mężem czuję wtedy, gdy spędzamy razem czas – jesteśmy ze sobą, pracujemy nad porozumieniem, rozwiązujemy wspólnie jakiś problem. Kiedy pracujemy nad tym, by sobie wzajemnie służyć, miłość rośnie. Kiedy wychodzimy ze skóry, by zrobić coś nawzajem dla siebie, rośnie nasze uczucie. Ta praca jest czymś, co zbliża do siebie nas i nasze dusze.

Mogę szczerze powiedzieć, że kocham mojego męża dziesięć razy bardziej niż w dniu naszego ślubu, ledwie sześć lat temu. Bogactwo naszego związku pomnaża się dzięki dzieciom, które przyszły na świat, dzięki urządzaniu się w innych miastach (więcej razy, niż byśmy tego chcieli), dzięki rozwiązywaniu konfliktów i wybaczaniu sobie. Oczywiście, miewaliśmy trudne wyzwania, kilka razy zastanawiałam się, czy jest gdzieś ktoś „lepszy” niż on.

Być może, w którejś aplikacji, ktoś taki istnieje. Na pewno znalazłby się ktoś, kto lepiej gra w koszykówkę, opowiada lepsze dowcipy czy zmywa lepiej od mojego męża. Gdzieś, ktoś zawsze będzie wydawał się „lepszy”, ale ci pozornie ciekawsi mężczyźni też przecież mają swoje wady. Może nie są równie pogodni, nie wybaczają równie łatwo i nie pałają żądzą przygód jak (niekiedy) mój ukochany. I należy on do mnie, a ja do niego – tę decyzję podjęliśmy razem. Kiedy zostajesz żoną, dowiadujesz się, że nie ma czegoś takiego jak „bratnia dusza”, bo to byłby ideał, partner doskonały. A na tym świecie nikogo takiego nie ma.

Słodycz naszej przyjaźni dojrzewa z czasem. Sprawdza się to w przypadku wielu par – sami znacie małżeństwa, które po 35 czy 45 latach są silniejsze niż kiedykolwiek. Pary, które trzymają się za ręce, chodzą na randki i flirtują w wieku 70, 80 lat. Nie wiem, czy po pięciu latach małżeństwa mogę powiedzieć, że mąż jest moją bratnią duszą. Chodzi raczej o umiejętność przetrwania – pracę nad wybaczaniem wad partnera i nad naprawą swoich własnych niedoskonałości – która tworzy więź i intymność, nieobecną przy pierwszym „przewijaniu”. Zdecydowaliśmy, że wybieramy wspólne życie, zdecydowaliśmy, że na zawsze połączymy nasze dusze. Tak rodzi się „braterstwo dusz”.


ZAKOCHANI ZIMĄ
Czytaj także:
Małżeństwo – dlaczego go pragniesz?


Szczęśliwa para na tle zachodzącego słońca
Czytaj także:
9 rzeczy, które warto przemyśleć, zanim powiesz „tak”


KOBIETA PATRZY NA SWOJE ODBICIE W LUSTRZE
Czytaj także:
Szukasz klucza do udanego małżeństwa? Popracuj nad samooceną!

 

Artykuł pochodzi z angielskiej edycji portalu Aleteia

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!