Wspominam ją, dumną kobietę bez ziemi, która przekazała mi ojczyznę swoich niezachwianych wartości, i którym na zawsze pozostała wierna – wiarę, polskość, patriotyzm, szacunek dla ludzi.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Babka Polka w Bułgarii
Sąsiedzi z naszej podmiejskiej dzielnicy mówili na nią „babka Polka”. W bułgarskim otoczeniu wyróżniała się niezwykle białą, delikatną cerą, mocnym cudzoziemskim akcentem, nieodłącznym kapeluszem oraz broszką, przypiętą do bluzki. Wysoka, postawna, wyprostowana jak struna, pełna godności.
Miała czterdzieści osiem lat, gdy los rzucił ją w zupełnie nieznany i do końca życia chyba niezrozumiany świat – do Bułgarii przywędrowała za córką, która wyszła za mąż za przedstawiciela tej mało znanej nacji, i została tu pochowana na sofijskim cmentarzu, ponad tysiąc pięćset kilometrów od „Warszawki”, ukochanego miasta rodzinnego.
Czytaj także:
Mój tata i jego niezwykła podróż po Europie, której dziś już nie ma
Młodość w ukochanej, przedwojennej Warszawie
Stanisława Kosmowska, wysoka, szczupła dziewczyna z lekkim zezem, który dodawał jej uroku. Córka warszawskiego rzemieślnika ukończyła pensję pani Marji Lipskiej przy ulicy Leszno 28 i, jak czytamy w zaświadczeniu „przez cały przeciąg pobytu… uczyła się dobrze i zachowywała wzorowo”. Kolejne sterane życiem dokumenty poświadczają, że „wysłuchała kursu metody nauczania analfabetów dorosłych i dzieci”, raz że przez „całe lato w Zakładzie Rodziny Maryi pracowała jako pomocnica dozorczyni i nauczycielki przy dzieciach przychodnich i wywiązywała się ze swojego zadania bardzo sumiennie, starannie, bardzo troskliwie i umiejętnie, zasługując na całkowite zaufanie”.
Świadectwo podpisane osobiście przez matkę Matyldę Getter, tę Matyldę Getter, która w czasie okupacji uratowała kilkaset żydowskich dzieci. I na koniec świadectwo o ukończeniu z dobrym wynikiem szkoły kosmetycznej Władysława Klimeckiego.
Uczyła się babcia wielu rzeczy, sumiennie pracowała. Była patriotką, w czasie pierwszej wojny brała udział w koncertach charytatywnych w Ogrodzie Saskim, a zebrane pieniądze za bilety były wsparciem żołnierzy walczących na froncie. Los doświadczył ją dotkliwie: jej ukochany pierwszy mąż, Antoni Ordowski, za którego wyszła mając osiemnaście lat, zmarł na zapalenie płuc trzy tygodnie po ślubie.
Czytaj także:
Jak duch pradziadka Ksawerego pomógł swojej ukochanej wnusi
Walczyła jak lwica o swoje „dziewczynki”
Drugie małżeństwo, z Michałem Smochowskim, z którego urodziły się bliźniaczki Zofia i Wanda (moja mama), nie było udane, małżonka nie interesowało życie rodzinne, wolał towarzystwo pań niejasnej konduity i w końcu babcia powiedziała: Dość. Separacja – rzecz bardzo rzadka w tamtych czasach, łączyła się nie tylko z dezaprobatą środowiska, ale również z ryzykiem finansowym – babcia wzięła na swoje barki utrzymanie rodziny. I babcia, gorliwa katoliczka, się na ten krok zdecydowała.
Pracowała w aptece i składzie aptecznym, była księgową, najdłużej w zakładzie kosmetycznym owego Władysława Klimeckiego. Walczyła jak lwica o „dziewczynki”, o ich wykształcenie, bo miały być wykształcone, iść na studia! Opłacała im dobre szkoły i panią od francuskiego, a wszystko to było możliwe kosztem ciężkiej pracy, bo po godzinach dorabiała, szydełkując i robiąc na drutach. Nie oszczędzało babci życie, a to słodko-gorzkie skończyło się wraz z wybuchem wojny.
Z przerażeniem opowiadała mi po latach o niemieckim bestialstwie, o getcie, które było tuż obok. O tym, jak w pierwszych dniach po wejściu Niemców do Warszawy rzuciła się na dwóch Niemców, którzy znęcali się nad starym Żydem. „Chłopcy, co wy robicie?” – krzyczała, a oni chyba jeszcze nie byli wprawieni w zabijaniu. „Później bym się nie odważyła” – wyznała szczerze na koniec swej opowieści.
Czytaj także:
Powstanie Warszawskie: Wierzę, że Maryja wyciągnęła nas z piwnicy
Bułgaria. Życie przecięte na dwie części
Biografia babci Polki została przecięta na dwie niemal równe części. I oto pewnego marcowego dnia 1942 roku znalazła się w Sofii wraz z córką i szwagrem, wydalonym z Warszawy bułgarskim dyplomatą, w całkowicie innym świecie, wśród narodu, który całe stulecia był odizolowany od Europy i choć jego przedstawiciele uczyli się gorliwie i szybko, wielu z nich nie wiedziało, że nie kładzie się obgryzionych kości na talerz sąsiada.
Niezależnie od okoliczności, trzeba było pociągnąć wózek życia dalej. I babcia ciągnęła. Rodziły się wnuki, trzeba było pomóc zapracowanym zięciom i córkom w ich wychowaniu. Cele wychowania były jasno wytyczone – cała piątka wnuków mówiła perfekt po polsku, święta były obchodzone jak w Polsce (w tym celu babcia sprowadzała z ojczyzny opłatek i grzyby suszone), były kolędy, życzenia, choć obaj zięciowie byli ateistami. Z tego powodu dwoje wnuków nie zostało ochrzczonych, ale niezrażona tym babcia podjęła szturm do nieba, prosząc o wstawiennictwo jej kochaną Tereskę z Lisieux (skutecznie).
I było coś jeszcze – stworzyła, wraz z córkami, rodzinną mitologię. Za co jestem jej wdzięczna, bo człowiek bez mitów jest strasznie ubogi i smutny. W jej opowieściach przedwojenna Warszawa była rajem na ziemi, piękna, szczęśliwa, doskonała w każdym szczególe. „Masło? To jest masło? – W Warszawie to było masło”. „Bułka? To jest bułka? W ogóle nie wiesz (zwracała się do zięcia), co to bułka”. I tak ze wszystkim.
Siedziała nieraz przy kuchennym stole i wygrywała etiudy fortepianowe, bo kiedyś dobrze grała na fortepianie, a wyjeżdżając z Polski zostawiła dwa fortepiany, które przepadły bez śladu. „Grałybyście z Lilką (moją starszą kuzynką) na fortepianie…” – wzdychała i pogrążała się w tęsknocie. A wszystko przy akompaniamencie piosenki:
„Jak uśmiech dziewczyny kochanej
Jak wiosny budzącej się wiersz (…)
Tak serce raduje piosenki tej śpiew
Piosenki o mojej Warszawie (…)
Ja wiem żeś ty dzisiaj nie taka
Że krwawe przeżyłaś już dni
Że rozpacz i ból cię przygniata
Że muszę nad tobą zapłakać
Lecz taką jak żyjesz w pamięci
Przywrócę ofiarą swej krwi
I wierz mi Warszawo prócz piosnki i łzy
Jam gotów ci życie poświęcić”.
Tęsknota za światem, którego już nie ma
Ta piosenka wyrażała najpełniej uczucia babci. Ale tęsknota jej nie obezwładniła. Pozostała sobą. Chodziła regularnie do kościoła, dużo się modliła, kochała zwłaszcza różaniec. Nie znosiła komunistów, bo oceniła, że to oszuści i bezbożnicy. „Wolałabym, żebyś wyszła za tragarza” – powiedziała mojej mamie, gdy dowiedziała się, że jej przyszły zięć jest komunistą. Nie zważając na „demokratyczne” trendy, uczyła wnuki dobrych mieszczańskich manier, zachowania przy stole. Sumienności, oszczędności, pracowitości, drobnych gestów, wpisując ich w świat chrześcijański i polski.
Zapamiętałam szczególnie jej wrażenia o opowiadaniu, którego główną bohaterką była kobieta w podobnej sytuacji, co babcia i która wszędzie była cudzoziemką, rozdartą między dwa światy. „Jakby o mnie było pisane” – stwierdziła zdumiona.
Zrozumiałam lepiej jej przeżycia, gdy któregoś roku pojechałyśmy razem do jej „Warszawki”. I w tej idealnej „Warszawce” babcia zgubiła się wśród brzydkich soc-bloków, wybudowanych po usunięciu gruzów i nagle z przerażeniem odkryła, że nie jest to już jej świat, że on żyje tylko w jej pamięci. Zrozumiała, że nie ma swojego świata, ten dawny skończył się już nieodwracalnie, ten obecny był dla niej wciąż obcy i niezrozumiały.
Zmarła w wieku dziewięćdziesięciu lat, została pochowana daleko od tego, co tak kochała, a z czego została wyzuta. Wspominam ją, dumną kobietę bez ziemi, która przekazała mi ojczyznę swoich niezachwianych wartości, i którym na zawsze pozostała wierna – wiarę, polskość, patriotyzm, szacunek dla ludzi. Gdy za nią zatęsknię, pocieszam się, że jest już w ojczyźnie, której nie można stracić. I sobie wyobrażam, że spaceruje tam ulicami przedwojennej Warszawy.
Czytaj także:
Moja babcia przeżyła okupację, ale o tym jednym wydarzeniu z Powstania nigdy nie chciała mówić…