Tomasz Mackiewicz, który po raz kolejny zawalczył o wejście na szczyt Nanga Parbat, już nie raz wyszarpywał swoje życie z sideł śmierci. Zanim uzależnił się od zdobywania wielotysięcznych szczytów, uzależniony był od heroiny. A w drodze do porzucania nałogu pomogła mu m.in. dr Helena Pyz, u której spędził pół roku życia w ośrodku dla trędowatych w Indiach.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Mackiewicz, mając 18 lat przeprowadził się z rodzinnego Działoszyna do Częstochowy. W nowym miejscu czuł się zagubiony, od razu popadł w nałóg.
Szukałem środowiska, gdzie będzie fajnie i bezpiecznie i to właśnie takim się okazało. Różnie przedstawia się dzisiaj w mediach wizerunek ćpuna, ale prawda jest taka, że to są bardzo często wyjątkowo wrażliwi ludzie. Tacy swojscy – poznajesz ich, rozmawiasz, próbujesz tego, co ci oferują i wsiąkasz od razu – tak, według relacji Przeglądu Sportowego, wspomina swoją młodość Mackiewicz.
Z Monaru do hinduskich trędowatych
15 lat temu jako zdegenerowany heroinista trafił do Monaru, gdzie spędził 2 lata. Przez ten czas był bardzo aktywny, dużo biegał. Udało mu się wyśrubować formę fizyczną. Przez kolejne dwa lata mieszkał na Mazurach. Potem, mając zaledwie 400 dolarów udał się w podróż autostopem – do Indii. Spotkał tam dr Helenę Pyz, która prowadzi ośrodek dla trędowatych. O niesamowitej lekarce opiekującej się hinduskimi trędowatymi pisaliśmy TUTAJ.
Spędził tam pół roku, zajmując dziećmi, ucząc ich angielskiego, prowadząc zajęcia integracyjne.
Tak narodziły się trzy wartości, które dziś mają dla niego wielkie znaczenie – wyczyn sportowy, podróżowanie i pomaganie innym – czytamy w „Przeglądzie Sportowym”.
Nanga Parbat – nie pierwsza próba
Tomasz Mackiewicz szczyt Nanga Parbat próbował zdobyć już wielokrotnie. Zachodnie Himalaje, zwłaszcza na tak dużych wysokościach uznaje się wręcz za „strefę śmierci”. Wielu doświadczonych himalaistów próbuje zdobyć ten szczyt, wielu zawraca. Mackiewiczowi udało się dotrzeć dużo wyżej – bez specjalistycznego, nowoczesnego sprzętu, samotnie. Znajdował się już na wysokości 7400 metrów – jako pierwszy człowiek od 1997 roku (wtedy nieco wyżej udało się dojść także dwóm Polakom: Zbigniewowi Trzmielowi oraz Krzysztofowi Pankiewiczowi).
To dokonanie sprawiło, że Mackiewicz zwrócił uwagę opinii publicznej. Choć równocześnie w alpinistycznym świecie ma opinię wariata i niepokornego typa.
Po tym, jak Mackiewicz zdobył samotnie siedmiotysięcznik Chan Tengri oraz w duecie z Markiem Klonowskim najwyższy szczyt Kanady – Mount Logan, postanowił podjąć się czegoś jeszcze większego – Nanga Parbat.
Dlaczego ludzie decydują się na zdobywanie tego szczytu zimą? Być może dlatego, że pozwolenie na próbę zdobycia szczytu o tej porze roku kosztuje 300 euro, natomiast latem 10 tysięcy euro.
Zacząłem się zastanawiać, jak to jest, że ludzie już po księżycu chodzą, a nie mogą wejść zimą na Nangę i K2 – komentował Mackiewicz cytowany przez „Przegląd Sportowy”.
Wyprawa była zorganizowana niskim kosztem, ledwie udało im się uzbierać na przelot. Realia przerosły wszystkich, szybko musieli wrócić.
Sprzęt Mackiewicza? Raczej nieprofesjonalny
Interesujące jest to, jak Mackiewicz kompletuje swój sprzęt. Bywało, że – z uwagi na oszczędności – wcale nie był profesjonalny. W internecie, w sklepie rolniczym kupił 2 km liny, która kosztowała 60 groszy za 2 metry. Po pierwszej wyprawie pozostało jej aż 600 metrów, więc Tomek postanowił oddać ją lokalnemu pasterzowi – Muratowi Khanowi, któremu chciał się odwdzięczyć za pomoc w kuchni.
Trzy lata później znaleźli się w tym samym miejscu. Okazało się, że zabrakło im liny. Włoski alpinista Simone Moro przekonywał, że ma kontakty na wsi i jest w stanie coś załatwić. W linie, którą przyniósł, Mackiewicz rozpoznał swoją, którą zostawił tu przed trzema laty. Z tym, że Moro zapłacił za nią jakieś 15 razy więcej.
Co Mackiewicza drażni w himalaizmie?
Jak czytamy w „PS”, Tomasz Mackiewicz przyznaje, że ludzie często pytają go, czy się boi:
Oczywiście, że w najwyższych górach zdarza mi się odczuwać strach, ale on jest produktem myśli i jako coś pozytywnego przekłada się na właściwe działanie. A jak coś się wydarzy, na przykład zerwie się pod tobą serak, to nawet nie masz czasu na strach. Włącza się instynkt, adrenalina i po prostu walczysz o życie – mówi polski himalaista cytowany przez „PS”.
Jak czytamy w sportowym dzienniku, w himalaizmie drażni go jedno: „Nastawienie na sukces za wszelką cenę i, co za tym idzie, wiele niepotrzebnych ofiar”.
Czytaj także:
Nanga Parbat: Elisabeth Revol bezpieczna
Czytaj także:
Adam Bielecki, himalaista. Co w nim zmieniło spotkanie ze śmiercią?
Czytaj także:
Góry – tam widzę, jakim jestem mężczyzną
Źródło: Przegląd Sportowy