Nie wiadomo, czy zagazowali go (miał dobrowolnie zastąpić ojca rodziny, Żyda), czy jak chcą relacje innych świadków, na oczach więźniów oblali go benzyną i podpalili, po tym jak – by ratować kolegów – przyznał się, że to on ukradł chleb. Miał 43 lata.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
W „Ojcze Nasz” pierwszym słowem modlitwy Jezusa Chrystusa jest słowo „Ojciec”, czyli Bóg. Natomiast – zgodnie z nauką naszych wodzów – pierwszym słowem naszej modlitwy powinno być słowo „ojczyzna”. Pierwszym słowem modlitwy Jezusa było jednak słowo Bóg, a to oznacza, że nie mamy prawa jako chrześcijanie czynić sobie z ojczyzny idola, walczyć i żyć jedynie dla rozwoju i wielkości ojczyzny, lecz podmiotem naszych dążeń powinien być Bóg. Nie tak, że Bóg i ojczyzna: Bóg w świątyni i ojczyzna poza świątynią albo ojczyzna w świątyni i poza jej granicami. Ale: Bóg w ojczyźnie, a właściwie – ojczyzna w Bogu – św. Grzegorz Peradze.
Zbrodnią ludobójców, Hitlera, Stalina i innych tego rodzaju postaci jest rzecz jasna w pierwszym rzędzie to, że unicestawiają ludzi, którzy mieli takie samo jak oni prawo by mieć nadzieję, kochać, żyć. Robiąc rachunek ich zbrodni trudno jednak wyliczyć, jakie rany zadali ludzkości, pozbawiając ją płonących w wojennych pożogach książek, zabytków, dzieł sztuki, gasząc na zawsze wybitne umysły, tych którzy tylu ludziom mogliby wskazywać nowe, dobre drogi.
Czytaj także:
Św. Bonawentura: Szczęście to zjednoczenie się z Bogiem w miłości
Ofiara złożona w Auschwitz
Grzegorza Peradze, prawosławnego księdza, absolutnie wybitnego teologa, wielkiego gruzińskiego patriotę, wielkiej klasy duszpasterza i erudytę, hitlerowcy – uprzednio wymęczywszy na Pawiaku – ostatecznie zamęczyli w Auschwitz. Nie wiadomo, czy zagazowali go (miał dobrowolnie zastąpić ojca rodziny, Żyda), czy jak chcą relacje innych świadków, na oczach więźniów oblali go benzyną i podpalili, po tym jak — by ratować kolegów — przyznał się, że to on ukradł chleb. Miał 43 lata.
Pochodził z rodziny gruzińskich prawosławnych duchownych, którzy – jak głosiło przekazywane w rodzinie z pokolenia na pokolenie podanie – dawno temu byli pasterzami trzód, a do pójścia drogą pasterzy dusz miało skłonić ich cudowne doświadczenie. Pewnej nocy mieli usłyszeć brzmiące w środku pustkowia kościelne dzwony, wzywające ich do innej służby – łączenia ziemi i nieba.
Dziesięć lat przed swoją śmiercią Grzegorz Peradze proroczo pisał: „Dzisiaj zrozumiałem przeszłość, poczułem, co mnie spotka. Wyrok ogłoszono, stałem się niewolnikiem śmierci. Pozostań z ludem swoim, stań się mostem do nieba. (…) Spalenie jest właśnie losem twym”.
Odrzucone kuszenie sowietów
Od początku wiadomo było, że to naprawdę nieprzeciętny umysł. Seminarium w Tibilisi ukończył z najwyższym wyróżnieniem. Pracował jako wiejski nauczyciel, później walczył z bolszewikami. Jego talenty naukowe wyrastały poza możliwości miejscowych uczelni, wysłano go więc do Berlina.
Przystojny imigrant, zdobywający wykształcenie na najlepszych niemieckich uniwersytetach, prowadzi badania w Anglii i na katolickim uniwerstycie w Louvain. Włada kilkunastoma językami (poza rodzinnym gruzińskim również: rosyjskim, ormiańskim, polskim, niemieckim, angielskim, francuskim, duńskim, hebrajskim, arabskim, greckim i łaciną). Robi doktorat (w 1927 roku), dostaje etat na uniwersytecie w Bonn.
Po przebyciu ciężkiej choroby, w czasie której intensywne mistyczne przeżycia poprzestawiały mu hierarchię życiowych celów, decyduje się jednak na to by służyć dalej także duszom, nie tylko mózgom swoich bliźnich. Odrzuca trwające kilka lat kuszenie ze strony radzieckich naukowców, w tym gwiazdy stalinowskiej lingwistyki (a jak wiadomo Stalin na punkcie tej dziedziny nauki miał poważnego hopla), profesora Niko Maara, który oferował mu ułatwienie powrotu do kraju i katedrę na Uniwersytecie w Leningradzie.
W 1931 r. składa śluby mnisze w greckiej katedrze w Paryżu. Przyjmuje święcenia kapłańskie, zostaje proboszczem gruzińskiej parafii w tym mieście.
Naukowa gwiazda Warszawy
W 1933 na zaproszenie metropolity Dionizego, szefa polskiej Cerkwii Prawosławnej, Grzegorz Peradze przyjeżdża do Polski, gdzie podejmuje pracę na Uniwersytecie Warszawskim. Przez jego mieszkanie przy Brukowej 21 (obecnej ulicy Okrzei, kamienica do dziś stoi na warszawskiej Pradze) dzień i noc przewijają się tłumy studentów, profesorów, proszących o pomoc biedaków.
Czytaj także:
Bł. Jan Beyzym: Obym tylko drugich zbawiając, sam się nie potępił
Peradze w środowisku naukowym Warszawy jest (całkowicie zasłużenie) gwiazdą oraz pupilem metropolity prawosławnego Dionizego. Mówi się, że ma zostać biskupem. Polskie władze blokują jego nominację profesorską (bo wiadomo – prawosławni to „Ruscy”, a „Ruscy” to przecież zagrożenie).
Peradze ma więcej niż oni nie tylko rozumu, ale i wewnętrznej wolności: mimo tych formalnych szykan, z wielkim podziwem mówi o marszałku Pisłudskim (odnośny cytat widnieje na otwartej w maju 2017 przy udziale prezydenta Andrzeja Dudy alei Marszałka w Tibilisi).
W Ziemi Świętej
Dużo podróżuje, prowadzi badania w bibliotekach atoskich monasterów, odwiedza Ziemię Świętą, zwiedza Bliski Wschód. Jego zapiski z Ziemi Świętej czyta się jak mieszaninę świetnego przewodnika z religijnym kryminałem. Gdyby Peradze nie był naukowcem, byłby świetnym dziennikarzem, co widać choćby we fragmentach, w których sprawnie wyłapuje sakralne zabobony, ślady ludzkich wojenek i przedziwnych konfliktów, których i dziś przecież pełno w ziemskiej ojczyźnie Chrystusa.
Jeden z moich ulubionych kawałków to relacja z odwiedzin w klasztorze św. Saby, w którym spotyka dwóch rosyjskich zakonników, starca i młodziana, którzy – kompletnie odklejeni od świata – toczą kłótnie, czy jakieś wydarzenie miało miejsce rok, czy pięć lat temu, zbierają od gości na swoje utrzymanie do skarbonki z napisem „na nieszczęśliwych nędzarzy” („Jest mi nadzwyczaj nieprzyjemnie spotkać taką charakterystkę zakonnika. Przecież zakonnik nigdy nie jest nieszczęśliwym, jeśli świadomie i z powołania wstąpił do klasztoru”), a jeden z nich na czym świat stoi ochrzania Grzegorza, który ośmielił się… pogłaskać kota.
„Zrobił mi bardzo surową wymówkę. Powiedział mi, że według nauki św. Bazylego kot jest symbolem kobiety, ponieważ ma w sobie dużo kobiecości. Ten kto dotknie kota w ciągu trzech dni jest nieczysty, a jeżeli w tym czasie umrze, od razu idzie do piekła. Ja się nawet poważnie obawiałem, że z tego powodu nie zostanę przez nich wpuszczony do refektarza i otrzymam jedzenie u siebie w pokoju”.
Z kolei w żeńskim klasztorze Saidanaja najpierw dostaje od pobożnych mniszek bęcki za to, że nie wygląda jak „prawdziwy zakonnik” tj. nie ma długich włosów i brody, po czym prowadzą go, by odczytał jakiś grecki, historyczny napis.
„Gdy ze świecą w ręku chciałem go odczytać, obstąpiły mnie ze wszystkich stron ciekawe zakonnice i patrzyły mi na usta. Zdążyłem odczytać tylko jedno słowo „Anna”, ale to już wystarczyło do rozentuzjazmowania tych kobiet. “Przecież zawsze mówiłam – wykrzyknęła jedna, starsza od innych – że tutaj był dom świętej Anny – oto macie dowód!”. Zanim zorientowałem się w sytuacji, cała gromada zakonnic leżała już przed tym obrazem. Tak w Ziemi Świętej tworzą się legendy!”.
Odrzucone kuszenie nazistów
Pasją Grzegorza Peradze był gruziński monastycyzm i studiowanie dzieł pierwszych chrześcijańskich mędrców, tzw. Ojców Kościoła. Z całego świata zwoził stare dokumenty, badał je, tłumaczył. Podobno był na najlepszej drodze by stworzyć jedyną w swoim rodzaju syntezę ich nauczania, oglądaną z perspektywy różnych wyznań. Każdy kto ma w życiu jakąś pasję, zna to uczucie – poza nią nie liczy się nic więcej. Księdzu Peradze Bóg zadał pytanie: czy na pewno?
Czytaj także:
Św. Franciszka Cabrini: przebojowa zakonnica i patronka imigrantów [Wszyscy Świetni]
W 1939 miał jechać na konferencję naukową do północnej Afryki. W ministerstwie dowiedział się, że choć wyjedzie, może – ze względu na napiętą sytuację – nie móc już do Warszawy wrócić. Został więc w mieście uważając, że naukowcowi nie godzi się zostawiać uczelni, studentów, a także imponującej, pełnej rzadkich starodruków biblioteki (to też poświęcenie i slużba: przecież wojna się kiedyś skończy, ludzie znów będą potrzebowali mieć na czym pracować, z czego budować i uczyć się myśleć).
Doskonale wiedział, co go czeka, gdy odmówił niemieckiej administracji, proponującej mu funkcję kapelana w formowanej w Rembertowie gruzińskiej jednostce pomocniczej Wermachtu. Współpracujący z hitlerowcami Gruzini podrzucili mu do mieszkania dokumenty i pieniądze mające dowieść, że jest brytyjskim szpiegiem (pieniędzy zdaje się było tam dużo więcej, Grzegorz Peradze przechowywał bowiem też depozyty powierzane mu przez wywożonych ze stolicy Żydów, a za to też okupanci wymierzali surowe kary).
Wystarczyło jedno jego słowo, jedna decyzja, argumenty z pewnością miał na podorędziu – przecież to wojna, specjalne warunki, przecież martwy nie przydam się Bogu, a żywy mógłbym z pewnością zrobić tyle dobrego (przed podobnym dylematem stanął Maksymilian Kolbe, który zostając przy życiu mógł zrobić nawet w obozie dużo dobrego spowiadając, czy odprawiając mszę).
Gdy w czasach rzymskich dawano chrześcijanom do wyboru: spalisz kadzidełko przed posążkiem albo idziesz do lwów, racjonalni Rzymianie pukali się w głowę patrząc na tych, którzy dobrowolnie wybierali opcję numer dwa. Cóż to jest prawda – pytał Piłat, któremu los zasugerował, żeby z Prawdą się zmierzył. Dobro? Uczciwość? Jasne, ale nie da się żyć w tym świecie tak, żeby się człowiek nie ubrudził.
Grzegorz Peradze uznał, że są takie chwile, gdy trzeba być w zgodzie z sobą, nawet jeśli świat grozi za to śmiercią. Tyle, że tak naprawdę nic więcej zrobić nam nie może.
Patron świętej normalności
To świetny patron dla tych, co zamiast podejmować decyzje, które nadają naszemu życiu wagę, zostają gdzieś po drodze, siadają w rowie, nie idą dalej – patrzą w niebo pogrążając się w rozważaniach o ludzkiej marności, poświęcają się godzeniu ognia z wodą. Szarzeją w oczach. Dobrowolnie zdejmują sobie z głowy aureolę, z którą każdy się rodzi.
Największe zwycięstwo zła na tym świecie to popularny dziś pogląd – świętość jest dla ludzi wielkich, Jan Paweł II, Matka Teresa, męczennicy. A my? Grzegorz Peradze ma dziś w Warszawie swoją kaplicę, za swojego patrona wzięli go prawosławni studenci, szkoda że nie żyją już pewnie ci, których ćwiczył na zaliczeniach, którzy spierali się z nim przy herbatkach, którzy codziennie widywali go w tramwaju. Przypomnieliby, że świętość to kwintesencja normalności.
Czytaj także:
Św. Serafin z Sarowa tak Cię pozdrawia: Radości moja, Chrystus zmartwychwstał! [Wszyscy Świetni]
Jest to tekst Szymona Hołowni z cyklu realizowanego dla Aletei, zatytułowanego: Wszyscy Świetni – Wszyscy Święci. Codziennie (zapraszamy na profil FB). Więcej nieoczywistych historii świętych znajdziesz w książce „Święci pierwszego kontaktu”.