Rozmowy o aktorkach koncentrują się głównie wokół ich urody i seksapilu. A przecież to talent powinien być ważniejszy niż ciało.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Czy to ty, Meg Ryan?! – w internecie zawrzało, gdy słynna aktorka pojawiała się na rozdaniu nagród Tony Awards. Gdy zobaczyłam, jak wchodzi na scenę, wiedziałam, co się stanie i całym sercem byłam po jej stronie. Nigdy za nią nie przepadałam, nie należała do moich ulubionych artystek, ale czułam, że znów social media nie pozostawią na niej suchej nitki.
Meg Ryan. Jak ona wygląda?
Nienawidzę tej presji, tego, że kobiety ocenia się głównie przez pryzmat wyglądu. I rzeczywiście, na Twitterze zaraz pojawiły się krytyczne komentarze à propos jej twarzy („pewnie przeszła kolejne operacje plastyczne”), sukni, właściwie całej jej osoby. Równie nieżyczliwie ludzie oceniają inne aktorki, które ośmielają się gorzej wyglądać, starzeją się, tyją, są niedoskonałe.
Jak napisał komentator New York Daily News, nie ma znaczenia, czy przeszły operacje plastyczne, czy też nie: i tak, i tak niedobrze, i tak i tak są krytykowane. Chcemy patrzeć na piękne twarze i ciała, a od słynnych aktorek oczekujemy, że zawsze staną na wysokości tego zadania. To jeden z ich zawodowych „obowiązków”.
Czytaj także:
Czy jest granica komplementów? Ślicznotki na olimpiadzie
Look a la Barbie
Nie wszyscy jednak lubią look à la lalka Barbie. Tym, którzy mają dość dyktatu takiego wizerunku w kinie, polecam stare filmy. Przyjrzałam się gwiazdom klasyki kina. Oczywiście, kiedyś też do czarno-białych produkcji zatrudniano najpiękniejsze aktorki. Uroda była ważnym kryterium. Co prawda nie było różnorodności etnicznej, ale z drugiej strony, zaletą było, że aktorki na planie nie były spod jednej igły: różniły się wiekiem, wagą, jedne były mniej atrakcyjne, inne bardziej.
Gdy oglądam te filmy dziś, uderza spektrum typów urody kobiet. I nie ma wśród nich lalek Barbie! Co ciekawe, wiele przeciętnych bohaterek czarno-białych filmów zostało gwiazdami. Najlepszym przykładem jest Marie Dressler. Kanadyjsko-amerykańska aktorka, zdobywczyni Oskara za rolę w filmie „Min i Bill”. Gwiazda kina czasów wielkiego kryzysu.
Na stronie Turner Classic Movies, która przypomina stare filmy i gwiazdy, Marie zdominowała Top Box Office z 1933 roku, dostała więcej lajków niż Ginger Rogers, Barbara Stanwyck czy James Cagney. A była najmniej urodziwa. TCM kurtuazyjnie nazywa ją „olśniewającą”, ale to tylko pół prawdy – jeśli chodzi o urodę należałoby powiedzieć po prostu: brzydula. Była jednak bystra, pewna siebie, błyskotliwa.
Po raz pierwszy zobaczyłam ją w „Dinner at Eight” (Kolacja o ósmej), filmie z 1938 roku o starzejącej się aktorce. Zagrała obok wielu gwiazd, Johna i Lionela Barrymore, także Billie Burke’a (znanego jako Glinda The Good Witch). Ale to Marie Dressler wyróżniała się na ich tle nie tylko wyglądem – nie widziałam, żeby ktoś przed nią tak błyszczał przed kamerą – ale też pełną ciepła i poczucia humoru grą. Musiałam zobaczyć więcej jej filmów. I kiedy ich szukałam, okazało się, że jej kariera była jedną z najbardziej intrygujących w historii kina, wymykała się stereotypom.
Czytaj także:
Jennifer Aniston, co zrobisz ze swoją urodą?
Naturalność i szczerość na ekranie
Pierwszy film „Tillie’s Punctured Romance” („Zabawny romans Charliego i Loloty”, w polskim tłumaczeniu imię Tillie zmieniono na Lolota) nakręciła w wieku 44 lat, partnerując w nim Charliemu Chaplinowi.
Grała kelnerkę, nieporadną kobietę z prowincji, którą Charlie oszukał, wykorzystał i porzucił. Chaplin na jej tle, jeden jedyny raz w karierze, nie rzuca się w oczy. To Dressler gra pierwsze skrzypce. Jej bohaterka wydaje się trochę bezradna, niezdarna, ale gra Dressler jest mistrzowsko wystudiowana, kontrolowana, śmiejemy się razem z nią, a nie z niej. Przez następne lata jej kariera rozwijała się. W każdym filmie kradła show młodym, olśniewającym aktorkom, takim jak Norma Shearer czy Lilian Gish.
Bezceremonialna i sarkastyczna, biła je na głowę naturalnością i szczerością. Kiedy Marie pojawia się na ekranie, chcemy ją oglądać. Ale nie była tylko aktorką komediową czy drugoplanową. W 1931 roku dostała Oskara dla najlepszej aktorki za rolę gburowatej właścicielki hotelu, która opiekuje się niesforną młodą dziewczyną, w filmie „Min and Bill”. Ta rola była wyzwaniem, dawała szansę na pokazanie siły, charakteru, z drugiej strony wymagała wielkiej wrażliwości. Marie podołała zadaniu. W wyścigu po Oskara pokonała dwie faworytki do nagrody: Helen Hayes i Lynn Fontanne.
Czytaj także:
Isabella Rossellini: Bądź sobą. Niezależnie od wieku [zdjęcia]
Talent czy uroda?
Kilka lat później wystąpiła w swoim najsłynniejszym filmie „Kolacja o ośmej”. Do historii przeszła finałowa scena, w której Marie występuje z Jean Harlow, ikoną tamtych czasów. Harlow była młodą blondynką, zachwycającą, ale to Dressler zdominowała ujęcie. A właściwie sposób, w jaki odpowiedziała na kwestię bezbarwnej postaci Harlow: „Niedawno czytałam, książkę” – mówi Jean, a co odpowiada Marie? Nie powiem, musicie to sami zobaczyć, warto!
Zastanawiam się, czy kobieta taka jak Dressler mogłaby być gwiazdą w dzisiejszych czasach? Czy media społecznościowe nie zniszczyłyby jej na starcie? Trudno powiedzieć.
Jest wiele aktorek, które podziwiamy bardziej za talent i urok niż za urodę. Jednak na czerwonym dywanie albo złapane przez paparazzi na plaży bez makijażu muszą się często czuć wyśmiewane i niedocenione.
Meg Ryan nie jest pierwszą starzejącą się aktorką, która padła ofiarą internetu i tabloidów. Podobne komentarze zbiera choćby Renné Zellweger, a kiedyś Kim Novak. Szkoda. Warto byłoby się czegoś nauczyć od gwiazdy takiej jak Marie Dressler, choćby tego, jak wbrew wszystkiemu osiągnąć sukces, niezależnie od wyglądu.
Czytaj także:
Brigitte Bardot: Łączy mnie z Maryją szczególną więź