Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z bratem Jackiem Hajnosem OP, studentem Kolegium Filozoficzno-Teologicznego Polskiej Prowincji Dominikanów, absolwentem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i autorem projektu „Różnica” – rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Czym jest jałmużna? Pytam praktyka, który przez kilka lat pomagał osobom bezdomnym.
Jacek Hajnos: Kiedy komuś pomagamy, mamy poczucie, że stajemy się miłosiernymi Samarytanami. Moim największym odkryciem było to, że miłosiernym Samarytaninem jest Jezus. Ja jestem biedakiem. Prawdziwa jałmużna polega na tym, że biedak się dzieli z biedakiem. A nie – sprawiedliwy, ten, który ma więcej, dzieli się z tym, który ma mniej.
My w potrzebującym możemy widzieć bliźniego, ale i Pana. Ewangeliczny Samarytanin miał gorzej, żył przed Jezusem.
Było kilka sytuacji, w których doświadczyłem tematu „na własnej skórze”. Kiedyś zabrałem bezdomnego na obiad, usiedliśmy w restauracji. Rozmawialiśmy i wtedy spytał, czy mogę dać mu jeszcze „piątkę”, bo potrzebuje. I tak mnie wkurzył… Kupiłem mu obiad, byłem z siebie taki dumny, a on dalej prosi. Dałem. To mi jednak pokazało, że oczekiwałem od niego wdzięczności. Schlebiania mojej szczodrości.
Nie do baru go zabrałeś, tylko do restauracji…
A on nic sobie z tego nie robił. Zobaczyłem, czego w głębi serca oczekuję od człowieka, któremu pomagam. Kluczowa była konfrontacja z nim. Czasem jałmużna ma formę tajną – wrzucamy coś do puszki i nie wiemy, komu pomagamy. W konfrontacji z człowiekiem wychodzą nasze słabości. Przekonałem się, że miałem ukrytą potrzebę afirmacji. Mógł powiedzieć: „Aleś fajnie uczynił”, albo przynajmniej: „Dziękuję”.
Za jakiś czas przed kościołem św. Floriana zobaczyłem starego biedaczynę, który zbierał pieniądze. W portfelu miałem 2 wybory. Jeden to garść klepaków, z których by się uzbierało z 50 groszy, ale było ich sporo. I 20 zł w banknocie. Miało mi to starczyć na kilka dni życia studenckiego. Wrzuciłem garść klepaków i znów poczułem się dumny. Wszedłem do kościoła. Z satysfakcją stałem przed Najświętszym Sakramentem, ucieszony: „Taki jestem szczodry, Panie. Jestem Bożym człowiekiem”.
Dostrzegłeś bliźniego.
Nie przeszedłem obojętnie. Kiedy adorowałem Pana Jezusa, zwróciło moją uwagę to, że w szybce przed hostią widzę siebie. Chciałem widzieć Jego. Zaczęło mnie to strasznie denerwować. Na tyle to było irytujące, że zacząłem się zastanawiać, o co chodzi. Przyszła do mnie zewnętrzna – jak się wydawało – myśl: Dałeś to, co najgorsze; tak naprawdę patrzysz w siebie, a nie we Mnie.
Wyszedłem, uklęknąłem przed tym człowiekiem, dałem mu 20 zł. W sercu powiedziałem: „Dziękuję Panie Jezu”. Człowiek podziękował i powiedział, że będzie się za mnie modlił. Rozpłakałem się. Miałem przekonanie, że faktycznie spotkałem w nim Chrystusa, który nauczył mnie dawać. To był początek rozumienia tego, czym jest dawanie.
Czym jest?
Jałmużna musi mnie zaboleć. Muszę odczuć brak. Jeśli mam naddatek, to dzielenie się nim jest aktem sprawiedliwości. Kiedy dzielimy się tym, czego nam brak, wtedy już boli. Głodowałem przez te 3 dni. Głód, a to były jedne z najbardziej radosnych, najwspanialszych dni w życiu. Wiedziałem, że wydarzyło się coś niezwykłego, co na mnie wpłynie.
Do jałmużny trzeba dojrzeć?
Jest w nas egoistyczne oczekiwanie potwierdzenia własnej dobroci. Wystarczy, jak ktoś się uśmiechnie, zwróci na nas uwagę. To łechta próżność. Dlatego święci starali się dawać jałmużnę niejawnie. W skrytości. Nie czekali na nagrodę od razu, tylko później. A jeszcze czymś doskonalszym jest czynienie dobra bezinteresownie, nie licząc nawet na nagrodę niebieską. Na pewnym etapie relacji z Chrystusem człowiek chce kochać Go dla niego samego. To jest szczyt miłości.
Jak dojrzewać w okresie Postu?
Przygotowania na przyjście Pana Zmartwychwstałego to czas, w którym „odwiązujemy się” od przywiązań. Doświadczamy ograniczeń. Głód może uświadamiać nam, że nie jesteśmy samowystarczalni. To samo z jałmużną. Dając pieniądze, których potrzebuję, oddaję panowanie nad swoim życiem Bogu. Dostrzegam, że jest coś więcej poza tym życiem.
Post, jałmużna i modlitwa to są elementy, które ćwiczą chrześcijan w wolności. Jesteśmy przywiązani do rzeczy materialnych. Do smacznego jedzenia czy jego dużej ilości. Modlitwa oznacza uznanie, że nie jestem panem siebie. Klękam, korzę się przed Bogiem, żeby On mnie prowadził. To jest synteza życia chrześcijańskiego. Post, jałmużna i modlitwa to elementy środowiska, w którym możemy rosnąć w wierze.
A jeśli ktoś poświęca się nie w wolności, lecz z powodu przywiązań? Post może przyjmować formy chorobliwe, jałmużna też. Znam ludzi, którzy wybierają altruizm z ukrytej potrzeby bycia lepszym moralnie. Jak mogą wzrastać?
Jeśli ktoś ma taką tendencję warto, żeby się zastanowił, czy ma siebie w garści. Bo żeby siebie komuś dać, trzeba siebie mieć. Ofiarowanie siebie nie może odbywać się kosztem zdrowia psychicznego i fizycznego. Dajemy coś więcej niż posiadamy i to ma nas boleć, ale nie z powodu chorobliwych intencji. Jeżeli ktoś nie ma czasu dla siebie, zaniedbuje siebie, może to być oznaką, że pewnymi działaniami próbuje się dowartościować. Poczuć się akceptowanym i kochanym.
Zasłużyć na miłość Boga?
Człowiek, który zdrowo siebie kocha – czyli tak, jak kocha go Jezus, musi dbać o to, by najpierw napełnić swój dzban. W przeciwnym razie szybko nie będzie miał czym się dzielić. Albo będzie dawać swoje zranienia. To złożona sprawa. Niektórzy wykazują po prostu brak asertywności. Nie potrafią odmawiać tym, którzy proszą. Dla takiej osoby Wielki Post może być obszarem zadbania o siebie. W tym czasie powinna dać jałmużnę sobie. Uczyć się powoli siebie kochać.
To czas prostowania kręgosłupa, tylko każdy z nas ma inną wadę. Stosując środki na lordozę, można sobie zepsuć kręgosłup ze skoliozą itd. Najważniejsze jest to, żeby prosić Jezusa o Ducha Świętego: Panie, Ty pokaż, kim jestem dzisiaj. Jaka jest moja sytuacja wobec Ciebie, innych, własnego zdrowia. Jak mogę ten Post wykorzystać, żeby się do Ciebie zbliżyć? Złe rozpoznanie swojej sytuacji może być kluczem do pogłębiania wad.
Abp Konrad Krajewski, jałmużnik papieża Franciszka, również głosi, że jałmużna musi zaboleć. Jałmużna to szerokie spektrum zadań.
Mamy różne talenty. Moja znajoma jest wokalistką i co jakiś czas organizuje koncert charytatywny. Możemy być bardzo kreatywni w wymyślaniu, co zrobić dla drugiego człowieka. Wezwanie do miłosierdzia jest skierowane do wszystkich.
My, bracia studenci, w charyzmacie dominikańskim staramy się pomagać przez głoszenie Słowa Bożego różnym osobom – w tym bezdomnym. Co tydzień bracia idą im głosić Słowo Boże na ul. Skawińską do albertynów oraz do domu na ul. Nad Fosą. Wielu braci organizuje wszelakie zbiórki o charakterze charytatywnym. Pomagamy też pani Sawickiej w prowadzonej przez nią Kuchni dla Ubogich.
Koncert stanowi formę jałmużny?
Jeśli artysta nie jest ważniejszy niż jego dzieło. To wymaga skrytości i pokory. Mam takie doświadczenie, że najbardziej przemieniająca była jałmużna, o której najmniej mówiłem.