Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Widzieć jak widział Michał Anioł – to marzenie pojawiło się w moim sercu w listopadzie 2017 roku, gdy patrzyłam 21 metrów wzwyż na sklepienie Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie. I oto marzenie zostało spełnione! A to za sprawą kilku – nazwijmy to wprost – szaleńców z wydawnictwa Scripta Maneant z Giorgio Armarolim na czele. Postanowili oni sfotografować każdy centymetr ścian tego najcenniejszego watykańskiego zabytku i opublikować wizerunki fresków w gigantycznym albumie.
Ale jak w ogóle do tego doszło? Kto był w Kaplicy Sykstyńskiej, ten z pewnością słyszał co chwilę pokrzykiwania ochroniarzy „No foto!” i ich asystę przy każdym turyście do momentu aż usunie zdjęcia z karty pamięci. Poza tym przez Kaplicę codziennie przechodzi 20 tysięcy turystów (to tak jakby w jeden dzień odwiedzili ją wszyscy mieszkańcy Świnoujścia…), więc co tu dużo mówić, nawet gdyby Watykan jakimś cudem zgodził się na ten projekt, warunki do skrupulatnej pracy fotograficznej są tam niemożliwe. A jednak… udało się!
Każdy centymetr Kaplicy Sykstyńskiej na zdjęciu!
Argumenty, które przekonały Watykan? Przede wszystkim – dokumentacja arcydzieła. Najwyższa jakość fotografii i druku heksagonalnego na papierze, który dał wierność kolorów zgodnie z oryginałem w 99,9 proc. jest od teraz podstawą dla konserwatorów. Freski bowiem ulegają nieustannym drobnym zniszczeniom – a to ruchy tektoniczne włoskiej ziemi, a to cyrkulacja powietrza spowodowana przemarszem pielgrzymów i turystów, no i oczywiście ząb czasu, który nieubłaganie ukrusza delikatne powłoki cennego tynku.
I choć konserwatorzy nie „reperują” ubytków identycznie, by imitowały oryginał, to jest taka myśl, że pewnego dnia być może będzie trzeba zbudować replikę Kaplicy Sykstyńskiej (tak jak zresztą już zrobiono w Meksyku) i wtedy dzieła renesansowych artystów zyskają drugie życie dzięki tym fotografiom.
Szaleńcy w Watykanie
Dlaczego nazwałam inicjatorów i wykonawców tego projektu szaleńcami? Cóż, najpierw przez 2,5 roku tworzyli oprogramowanie, które pozwoliło poskładać zdjęcia w całość uwzględniając architekturę – wszelkie sklepienia, zakrzywienia i wnęki. A to był dopiero początek.
Potem przez 65 nocy pomiędzy 19:00 a 2:00 (bo przecież w dzień – jak pamiętamy – przez Kaplicę przechodzi Świnoujście) odbywał się następujący rytuał: rozłożenie 11-metrowego rusztowania (mogło ważyć kilkaset kilogramów…), 7-metrowych statywów, fotografowanie przez kilka godzin, złożenie statywów, złożenie rusztowań i wywiezienie ich z Kaplicy.
Że dużo roboty? Może i dużo, ale faktem, który spędzał sen z powiek inicjatorom i wykonawcom było to, że nie pracują na jakiejś tam budowie, ale wewnątrz zabytku, w najcenniejszym artystycznie obiekcie Watykanu. Więc gdyby jakikolwiek element spadł z rusztowania i stłukł choć centymetr posadzki, która też jest dziełem sztuki… Sami rozumiecie. Nie wiem, czy Policja Watykańska nosi przy sobie kajdanki, ale już słyszę ich trzask w takiej sytuacji… A mówiąc poważnie, nocna kampania fotograficzna była obwarowana wieloma dodatkowymi zabezpieczeniami, stresowała menagera projektu Gianniego Grandi i całą ekipę na tyle, że mieli poważne momenty zwątpienia.
21 kilogramów zdjęć
Fotografów było dwóch: Carlo Vannini i Ghigo Roli. Wykonali 270 tysięcy zdjęć wielkości 3 cm x 3 cm. Ich złożenie do finalnej wersji zajęło 5 lat.
Trzy tomy tego wielkiego albumu (43,5 × 61 cm, po 9 kg każdy) przeglądałam w Arkadach Kubickiego na Targach wydawców Katolickich w ubiegły weekend. Drżącymi z wrażenia, ubranymi w białe, bawełniane rękawiczki dłońmi przekładałam grube kartki prezentujące freski takimi, jakimi widział je Michał Anioł. Jakimi widzieli je Botticelli, Ghirlandaio, Perugino, bo większość reprodukcji ma skalę 1:1. Widać na nich wszystkie spękania, siateczki konserwatorskie a nawet laserunkowe warstwy malarskie i fakturę tynku. Te niuanse mogłam do woli odkrywać dzięki uprzejmości i cierpliwości Domu Emisyjnego Manuscriptum – wyłącznego dystrybutora 50 egzemplarzy w Polsce.
Za cenę (jednakową na całym świecie) 12 600 Euro można chłonąć z tego skarbca malarskiego w domowym zaciszu, siedząc z lampką wina w wygodnym fotelu. Niemała kwota, a jednak – jeszcze przed polską premierą zarezerwowano 6 albumów. Nie dziwi mnie to. Geniusz i pracowitość artystów oraz iskra Boża w ich dziełach uchwycone i utrwalone przez profesjonalistów są warte wiele. Nawet wiele więcej.
*Więcej o projekcie można dowiedzieć się TUTAJ