Należał do zgromadzenia Małych Braci Jezusa. Francuz, który od prawie 30 lat żył w Polsce i przyjął polskie obywatelstwo. Lubił być z ludźmi. Po prostu ich kochał, no bo Jezus ich kocha. Zawsze mówił z prostotą i fascynacją. Fascynował go Jezus. Taki prosty, tak bliski.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Nie wiem, czy byłby zadowolony, że piszę o nim tekst. Ośmiela mnie jakoś fakt, że kilka lat temu sam napisał i wydał swoją autobiografię. O ile „autobiografią” można nazwać tekst, w którym opowiada głównie – z ogromnym ciepłem i miłością – o ludziach, których spotkał w ciągu osiemdziesięciu lat życia (był między innymi przyjacielem Jaquesa i Raissy Maritainów i Stefana Swieżawskiego). W sumie, to pewnie byłoby (jest) mu to obojętne.
Jest taki próg pokory (czyli skupienia na Jednym Istotnym – Jezusie), za którym przestaje być dla nas ważne, co i kto o nas mówi albo czy zauważa nas, chwali, podziwia. Nie szuka się pochwał, nie unika wyróżnień. Po prostu w sercu brakuje już miejsca na troszczenie się o takie rzeczy. Niektórym „pokornym” nie mieści się to w głowie.
Czytaj także:
Znamy datę kanonizacji bł. Karola de Foucauld – człowieka, który zamienił religię w miłość
Brat Moris w Polsce
Do Polski przyjechał na stałe jesienią 1990 roku. Miał prawie sześćdziesiąt dwa lata. Od trzydziestu pięciu lat należał do zgromadzenia Małych Braci Jezusa, od siedemnastu był księdzem.
Przedtem – poza rodzinną Francją – przez dłuższy czas przebywał w Maroku i Algierii. Pełnił także „ważne” funkcje jako asystent generalny przeora całego zgromadzenia oraz odpowiedzialny za studia braci we fraterni w Tuluzie. W Polsce bywał regularnie od sierpnia 1978 roku. Przyjeżdżał na zaproszenie braci, których poznał wcześniej we Francji, a którzy potrzebowali i pragnęli pomocy w duchowej formacji.
Najpierw były to krótkie, kilkudniowe wizy. Za pierwszym razem nie zastawszy braci we fraterni w podkrakowskich Przegorzałach, pojechał od razu na Jasną Górę, o której słyszał tylko, że jest ważnym dla Polaków sanktuarium Maryjnym. Trzeba było być bratem Morisem, by nie znając ani słowa po polsku, wysiąść z pociągu, zaczepić nieznaną kobietę i wznosząc do nieba złożone ręce powiedzieć: Sancta Maria! – a potem jak dziecko dać się za rękę zaprowadzić pod klasztor. Pierwszym przydatnym słowem, jakie opanował w „szeleszczącym języku” była „herbata”.
Święci troszczą się o świętych
Kiedy bracia przenieśli się do podwarszawskich Lasek, przyjeżdżał do nich nadal dwa razy do roku. Dzięki życzliwości i pomysłowości księdza Tadeusza Fedorowicza, który załatwiał mu zaproszenie jako „nauczycielowi niewidomych” (którym Moris nigdy nie był, nie znając nawet alfabetu Braille’a), mógł kontynuować swoje wizyty nawet w stanie wojennym.
Brat księdza Tadeusza, Aleksander (zmarły w słusznej opinii świętości proboszcz Izabelina) pomógł mu nawet jeszcze „zza grobu”. Gdy pod koniec życia brat Moris tracił już trochę pamięć, bracia poprosili o wyświęcenie jednego z nich. Tak się złożyło, że jako diakon miałem posługiwać przy tej uroczystości (w domu w Truskawiu, gdzie przeprowadzili się z Lasek w 1983 roku – a dokładniej w jego jadalni, bo kaplica była zbyt mała, by pomieścić gości).
Przyjechawszy za wcześnie, wybrałem się na grób „księdza Alego”. Gdy wychodziłem z cmentarza i przechodziłem przez jezdnię, nagle zatrzymał się koło mnie samochód. Zza uchylonej szyby usłyszałem zaskakujące pytanie: „Przepraszam, zna może ksiądz tego pana?”. Patrzę, a na siedzeniu pasażera siedzi uśmiechnięty brat Moris z tymi swoimi oczami dziecka wpatrzonego w bożonarodzeniową choinkę.
„Pewnie, że znam!” (znałem o tyle, że niedługo wcześniej prowadził dla nas w seminarium przepiękny w swojej prostocie dzień skupienia). „A mógłby się ksiądz nim zająć?”. Mogłem, z radością. Okazało się, że spacerującemu po okolicy Morisowi zapomniało się, że od dziesięciu lat mieszka znów w Truskawiu i złapawszy „stopa” prosił, by zawieźć go do fraterni na warszawskiej Pradze.
Czytaj także:
Między garnkami a modlitwą. Pod jednym dachem ze św. Karolem de Foucauld [zdjęcia]
Śmichy, chichy. Mógł nie pamiętać, gdzie mieszka i pytać, co za ważne wydarzenie ma mieć miejsce, że tyle samochodów stoi przed ich domkiem, ale po drodze (dwie uliczki) zdążył skonstatować z właściwą sobie prostotą, że Pan Jezus zatroszczył się o niego dwa razy w ciągu kwadransa – najpierw przysyłając mu owego życzliwego kierowcę gotowego odwieźć go na Brzeską, a potem mnie, przy którego skromnym udziale na szczęście do tego nie doszło.
Tak. Święci troszczą się o świętych (mam na myśli Aleksandra i Morisa). W rodzinie to normalne. Pamiętam, jak podczas wspomnianego dnia skupienia w seminarium podkreślał, że błogosławiony Karol de Foucauld „bez przerwy mówił do Jezusa: Bracie i Panie. Najpierw: Bracie, a potem: Panie”. Bracia, rodzina, ot co.
Fascynował go Jezus. Taki prosty, tak bliski
Samo osiedlenie się brata Morisa na stałe w Polsce miało dość prosty przebieg. Latem 1990 roku wykryto u niego chorobę Addisona. Kiedy odbywał powolną rekonwalescencję, bracia z Polski zapytali przeora, czy Moris nie mógłby na stałe zamieszkać z nimi. Przeor się zgodził, Moris tym bardziej. Dla niego było oczywiste, że to pragnienie Jezusa.
Najpierw „chatka na kurzej nóżce” w Truskawiu, potem dziesięć lat na „nieciekawej” Pradze, następnie – już do końca – znów Truskaw. Proszono go na rekolekcje, dni skupienia, wesela, spotkania takie i owakie. Lubił być z ludźmi. Po prostu ich kochał, no bo Jezus ich kocha. Zawsze mówił z prostotą i fascynacją. Fascynował go Jezus. Taki prosty, tak bliski. Nie żadne tam „intelektualne błyskotki”.
Charyzmat Małych Braci
Gdziekolwiek mieszkał, żył na całego charyzmatem Małych Braci. To znaczy? Być małym i być bratem. Mali Bracia – zgromadzenie założone w 1933 roku, inspirowane życiem i ideą Karola de Foucauld – mają trzy „filary” swojego życia:
1) prowadzić życie „ukryte”, jak Jezus w Nazarecie. Nie noszą habitów. Mieszkają jak inni (prości i ubodzy) ludzie, tyle, że jeden z pokojów to kaplica z Najświętszym Sakramentem. Chodzą do zwykłej, prostej pracy (huta, kasa w hipermarkecie, kopanie rowów).
2) Wśród swoich codziennych, przyziemnych obowiązków prowadzą życie kontemplacyjne – cicha, długa adoracja i Eucharystia.
3) Są braćmi tych, wśród których żyją. Ich drzwi są zawsze otwarte, z każdym są na „ty”, ze wszystkim można do nich przyjść i zostanie się przyjętym.
Zmarł rano we wtorek, 15 maja. Prosto, tak jak żył. Brat Kazik – kiedy przyjechałem do nich wieczorem – powiedział mniej więcej tyle: „Ludzie umierają. Moris ma to już za sobą. Bo wiesz, my chrześcijanie umieramy, by żyć. A większość ludzi żyje, żeby umrzeć. Ja im się trochę dziwię. Dziwni ludzie”.
Jakbym słyszał Morisa. Mały Brat Jezusa, Moris Maurin, obywatel Polski (bo ku radości swoich znajomych przyjął w pewnym momencie polskie obywatelstwo) zostanie pochowany w Izabelinie, w środę 23 maja o 13:00. Uroczystości poprowadzi jego przyjaciel, biskup pomocniczy warszawski, Michał Janocha.
Brata Morisa sporo można znaleźć na YouTubie. Można też poczytać: Brat Karol de Foucauld (1997), Żyć kontemplacją w sercu świata (2005), Wierzę w Kościół (2006), Z powodu Jezusa i Ewangelii (2010). Nagrania na YouTubie mają tę tylko przewagę nad książkami, że widać te oczy zapalone Jezusem.
Czytaj także:
Boga możesz spotkać w takim życiu, jakie masz – mówią Małe Siostry Jezusa