separateurCreated with Sketch.

Ks. Janos Brenner: gdy go zabijali, on chronił Najświętszy Sakrament

BŁOGOSŁAWIONY JANOS BRENNER
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Eryk Łażewski - 21.05.18
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Miał zaledwie 26 lat. Wyszedł do chorego z olejami i konsekrowanymi komunikantami. Wtedy rzucili się na niego oprawcy nasłani przez komunistyczne władze Węgier.

Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.

Wesprzyj nasPrzekaż darowiznę za pomocą zaledwie 3 kliknięć

1 maja 2018 r. Kościół Węgier zyskał nowego błogosławionego. Jest nim młody, niespełna 26-letni ks. Janos Brenner. Mimo tak krótkiego życia, zdążył on zasłużyć się sprawie Chrystusowej na tyle, że wrogowie tej sprawy postanowili go „uciszyć” na zawsze.

Nie udało im się to, gdyż słowa i postawa księdza oddziałują do dziś. Ale zacznijmy od początku.

Janos Brenner urodził się 27 grudnia 1931 r. Na drugie imię dostał „Maria”, tak samo jak jego dwaj bracia. Prawie całą edukację odbył w szkołach katolickich – począwszy od biskupiej szkoły podstawowej, na cysterskim liceum skończywszy. A po drodze byli jeszcze ojcowie norbertanie.

I właśnie w pierwszej ze wspomnianych szkół nauczyciel religii opowiedział kiedyś uczniom o św. Tarsycjuszu – chłopcu, który zginął, chroniąc Najświętszy Sakrament zanoszony chorym. Następnie pedagog zaproponował zorganizowanie spektaklu teatralnego o Tarsycjuszu. Zapytał też, kto by chciał wcielić się w jego rolę. 6-letni Janos, zgłaszając swoją chęć zagrania świętego, podniósł nie jedną, lecz… aż dwie ręce!

Późniejsze losy naszego bohatera pokazały, że pragnął on naśladować Tarsycjusza nie tylko w teatrze, lecz też w rzeczywistości. A była ona coraz bardziej podobna do tej z czasów bohaterskiego chłopca (III w.). I wtedy bowiem, i za młodych lat J. Brennera, na obszarze Węgier rządził reżim wrogi chrześcijanom: w starożytności było to rzymskie pogaństwo, w XX w. komunizm. I właśnie komunizm prześladował naszego bohatera od 17. roku jego życia, aż do śmierci.

Zaczęło się od tego, że władze przejmowały kontrolę nad kolejnymi szkołami, do których uczęszczał Janos. Najpierw była to szkoła norbertanów, potem liceum cystersów. Kiedy zaś młody Brenner został nowicjuszem cysterskim, po 2 miesiącach zostały zlikwidowane prawie wszystkie zakony (1950 r.), w tym cystersów.

Nie rezygnując z powołania, Janos zdecydował się wtedy zostać księdzem diecezjalnym. Stało się to 19 czerwca 1955 r., a 17 sierpnia tegoż roku znalazł się w swojej pierwszej (i jedynej) parafii. Zdynamizował jej życie, zwracając swoją aktywność kapłańską zwłaszcza ku najsłabszym: dzieciom, młodzieży, chorym, starszym, biednym i Cyganom. W taki sposób przyciągnął do Kościoła wielu już od niego oddalonych.

Działalność ks. Brennera zwróciła na niego uwagę władz. Szczególnie nie podobał im się jego wpływ na nieletnią część parafian. Komuniści chcieli mieć tu monopol. W takiej sytuacji biskup zaproponował, aby młody wikary wyjechał. Ten jednak się nie zgodził, a zwierzchnik nie chciał go do niczego zmuszać.

Po odmowie opuszczenia parafii, ks. Brennera zaczęto śledzić. Aby to utrudnić, jeździł wpierw na rowerze, później zaś na motocyklu. I właśnie podczas jazdy na motorze (jesienią 1957 r.), zdarzył się dziwny wypadek: na drogę, po której sunął ks. Janos stoczyły się pnie drzew. Nasz bohater zdołał im uciec, a po powrocie na plebanię żartował, mówiąc: „Cóż, udało mi się uciec. Nie mieli szczęścia!”.

Próbę zabójstwa ponowiono. Nocą 15 grudnia 1957 r. 17-letni Tibor Koczan – były ministrant ks. Brennera – prosi go udanie się z sakramentami do swojego ciężko chorego wujka.

Młody kapłan ubiera się, bierze woreczek z olejem chorych i konsekrowanymi komunikantami, zabiera także krucyfiks oraz przenośną drogę krzyżową.

Po wyjściu zostaje szybko zaatakowany (już 100 m od kościoła), lecz udaje mu się wymknąć. Po kolejnych 200 m ponowiono atak. Wysportowany ks. Brenner i tym razem ucieka przeciwnikom.

Dobiega do domu wuja Tibora, tam jednak czekają na niego kolejni napastnicy. Zadają mu 32 ciosy nożem i depczą po szyi. Ksiądz umiera. Przed śmiercią woła jeszcze: „Panie, pomóż mi!”.

Zwłoki odkryli miejscowi chłopi. W zesztywniałej ręce wciąż tkwił woreczek z Najświętszym Sakramentem, chronionym przed profanacją. Spełniło się zatem dziecięce marzenie Janosa o naśladowaniu św. Tarsycjusza.

A chociaż komuniści starali się, aby pamięć o ks. Brennerze umarła, jednak to się nie udało: pogrzeb stał się manifestacją wiary, a skrwawioną i brudną komżę, w której go zabito, uznano za relikwię męczennika. Od 1 maja 2018 roku jest nią już oficjalnie.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Aleteia istnieje dzięki Twoim darowiznom

 

Pomóż nam nadal dzielić się chrześcijańskimi wiadomościami i inspirującymi historiami. Przekaż darowiznę już dziś.

Dziękujemy za Twoje wsparcie!