separateurCreated with Sketch.

Spojrzeli na siebie porozumiewawczo i padło krótkie stwierdzenie. Ostatnie chwile polskich męczenników

whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Przemysław Radzyński - publikacja 07.06.18, aktualizacja 07.08.2024
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
„Podziwiałam ich spokój. Patrzyłam na nich jak na baranki prowadzone na rzeź” – o ostatnich chwilach życia bł. o. Michała Tomaszka i bł. o. Zbigniewa Strzałkowskiego opowiada s. Berta Hernandez, świadek wydarzeń z Pariacoto.
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski

9 sierpnia 1991 r. we franciszkańskiej parafii w Pariacoto pojawili się terroryści Świetlistego Szlaku (hiszp. Sendero Luminoso). Uprowadzili dwa parafialne samochody – w jednym był o. Michał Tomaszek OFMConv, w drugim – o. Zbigniew Strzałkowski OFMConv.

„Do jednego z samochodów przyszedł terrorysta i zaczął obrażać ojców, zarzucając im różne rzeczy. Z wielką agresją i nienawiścią pytał, czy ojcowie znają wszystkie okoliczne wioski i czy wiedzą, jaka tam panuje bieda. Chciał w ten sposób udowodnić, że misjonarze przyjechali do Peru pod pretekstem pomocy ubogim, a w rzeczywistości trzymają z burżuazją i bogatymi” – relacjonuje s. Berta*.

Terroryści zarzucali ojcom, że usypiają naród i oszukują go, mówiąc o Dobrej Nowinie i głosząc pokój. Świetlisty Szlak myślał zupełnie odwrotnie – nawoływano do agresji i przemocy, a – według nich – postawa franciszkanów miała opóźniać ich rewolucję.

„Mówili, że religia jest opium dla ludu. Zarzucali ojcom, że z zagranicy przywożą pieniądze i kupują samochody; że de facto należą do burżuazji. O. Michał z całkowitym spokojem powiedział: jeśli popełniliśmy jakiś błąd, to wykażcie to nam – powiedzcie, co złego zrobiliśmy. Nie odpowiedzieli” – wspomina s. Berta.

Pariacoto: Jak baranki prowadzone na rzeź

Inny rzekomy dowód na imperialne wykorzystywanie ubogiej peruwiańskiej ludności? Mimo że zakonnicy dysponowali samochodami, prosili ludzi, żeby udostępnili im… konie. W rzeczywistości, do najwyżej położonych osad andyjskich nie można było dotrzeć inaczej, jak wierzchem. Na ten zarzut o. Zbigniew, także z wielkim spokojem powiedział: „Przyjacielu, Pan Jezus jeździł na ośle”.

„Podziwiałam ich spokój. Gdybym była na ich miejscu, wybuchłabym gniewem i agresją. Oni odpowiadali całkiem spokojnie. Widać było też w tym działanie łaski Bożej, że potrafili w takiej sytuacji się opanować. Podziwiałam ich spokój do końca. Patrzyłam na nich jak na baranki prowadzone na rzeź” – mówi s. Berta.

Atmosfera robiła się coraz bardziej niebezpieczna. Ojcowie spojrzeli na siebie porozumiewawczo. O. Michał wypowiedział do o. Zbigniewa bardzo krótkie stwierdzenie. S. Berta nie zrozumiała, bo to było po polsku. Po całym zajściu i konsultacji z innymi franciszkanami przypuszcza, że chodziło o „umrzemy” albo „zabiją nas”.

Strzały słyszane z oddali

Terroryści postanowili kierować się ku górze. Gdy zorientowali się, że w samochodzie jest też s. Berta, kazali jej wysiąść.

„Ja sama wtargnęłam do tego samochodu. Nie mogłam ich zostawić. To byli przecież bardzo młodzi kapłani. Przyjechali z dalekiego kraju, opuścili swoją ojczyznę, swoich bliskich, żeby przyjechać do mojego kraju, poświęcić się dla moich rodaków. Być z nimi – to był mój obowiązek. Z jednej strony zależało mi na tym, żeby wiedzieć, gdzie i po co ich wywożą, a z drugiej trochę ich pocieszyć, uspokoić, że nie są sami” – opowiada s. Berta.

O. Zbigniew w obawie o siostrę zaczął ją prosić, żeby wyszła z samochodu. Ona była nieugięta. Dopiero jeden z terrorystów wypchnął ją karabinem. Biegła jeszcze przez chwilę za samochodami, ale auta przyspieszyły. Zatrzymały się jeszcze przy jednym z mostów, ale tylko po to, żeby go podpalić, by nikt nie ruszył za porywaczami. Terroryści razem z ojcami jechali w górę, gdzie znajduje się cmentarz i stara część wioski (m.in. ze zniszczonym po trzęsieniu ziemi kościołem).

„Mniej więcej po godzinie, półtorej wróciłam do kościoła w Pariacoto. Ze strony, w którą pojechali terroryści z ojcami, dało się słyszeć strzały – około pięciu strzałów. Echo dobrze niosło ten głos z gór do parafii usytuowanej na dole” – relacjonuje s. Berta.

Męczennicy z Peru

Co stało się w Pariacoto po śmierci ojców Tomaszka i Strzałkowskiego? „Dużo się zmieniło. Wśród prostego ludu wzrosła wiara. Zobaczyli, że warto żyć dla wartości, a nawet poświęcić dla nich życie. Ojcowie pozostali wierni swoim wartościom, nie wycofali się, nie stchórzyli. To zmieniło mentalność miejscowej ludności. Wzmocniło ich” – wspomina s. Berta.

Rok później policja złapała Abimaela Guzmána, głównego ideologa Sendero Luminoso, a także innych przywódców Świetlistego Szlaku.

„Ludzie mogli wtedy odetchnąć. Nie widzieli już zagrożenia – nie było już napadów, wybuchów. Zobaczyli światełko nadziei. I to był wpływ męczenników” – mówi s. Berta i dodaje, że ludzie nabrali odwagi, przebudzili się z letargu.

Wzrasta też ich wiara. Do kościoła w Pariacoto, gdzie spoczywają ciała franciszkańskich misjonarzy męczenników, pielgrzymują nie tylko miejscowi, ale także Peruwiańczycy, którym podróż zajmuje cały dzień.

Błogosławieni, którzy działają od razu

„Widać, że nie tylko w tej okolicy, ale i w całym kraju zaczęto bardziej szanować duchowieństwo. Wielu ludzi modli się do Pana Boga przez ich wstawiennictwo. Za pośrednictwem o. Michała modli się dużo dzieci i młodzieży, a za pośrednictwem o. Zbigniewa – głównie ludzie starsi i chorzy, bo tym grupom szczególnie poświęcali się zakonnicy” – zauważa s. Berta.

Przełom nastąpił także w życiu s. Berty, która ma świadomość, że to, czego była świadkiem, jest zobowiązaniem także dla niej – do ciągłego nawracania się i wzrastania w wierze:

Moje życie dzieli się na dwie części. Na to przed i to po męczeńskiej śmierci ojców Michała i Zbigniewa. To było dla mnie jak nowe narodziny. Mimo że jestem siostrą zakonną i wiem, że potrzeba ciągłego wzrostu w wierze, to u mnie to zadziało się dopiero po ich śmierci – do dziś to odczuwam. Czuję na co dzień ich obecność, to, że wstawiają się za mną i mi pomagają. To są błogosławieni, którzy działają od razu, nie czekają – proszę ich i praktycznie zaraz otrzymuję. Aż czasami nie chce się wierzyć, że są tak skupieni, że z uwagą mnie wysłuchują.

*S. Berta Hernandez ze Zgromadzenia Służebniczek Najświętszego Serca Pana Jezusa. Peruwiańska zakonnica była świadkiem porwania i wywiezienia na miejsce egzekucji pierwszych polskich błogosławionych misjonarzy męczenników: Zbigniewa Strzałkowskiego i Michała Tomaszka. Od początku ewangelizowała z franciszkanami w Andach. Na początku czerwca 2018 r. na zaproszenie franciszkanów po raz pierwszy przyleciała do Polski.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.