Do końca myślał o innych – o tym, by jego fundacja przetrwała i pomagała dzieciom. Może dlatego, że sam doświadczył życiowych tragedii – śmierci żony, syna… Dziś Bohdan Smoleń obchodziłby 71. urodziny.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Profesorowi, który go nie lubił i który z niesprawiedliwie obniżył mu na egzaminie semestralnym ocenę, Bogdan Smoleń zrewanżował się: „Wczoraj w księgarni widziałem, że pana książkę przecenili o połowę”.
Dwie życiowe zasady Bohdana Smolenia
Z wykształcenia magister zootechniki, z zawodu satyryk i aktor, głównie kabaretowy. Już będąc na studiach, prężnie działał w kabarecie „Pod Budą” oraz współpracował z Estradą Lubelską, występując w takich programach artystycznych jak „Kolory, kolory”. Przez lata związany z kabaretem „Tey”.
Z dzieciństwa zapamiętał dwie zasady, wpojone mu przez sparaliżowaną, cierpiącą na chorobę Heinego-Medina, matkę: pierwsza – „nie ma rzeczy niemożliwych”, druga – „nigdy, przenigdy, na nikim się nie mścić”. Te dwie zasady pomogły mu uniknąć w życiu wielu rozczarowań, były drogowskazem, gdy życie układało się po jego myśli, ale też, gdy mocno dawało mu w kość.
Wiedział, że życie artysty polega na tym, że „nie ma ośmiu godzin pracy, nie ma jakiejś normy”. Generalnie mu to nie przeszkadzało, akceptował to. Jednak ludzie oczekiwali, że jako satyryk, nieustannie będzie tryskał poczuciem humoru. Nie zawsze miał siłę, by tym oczekiwaniom sprostać, zwłaszcza w ostatnich latach życia. Pytany: „Jak zdróweczko?”, odpowiadał, zgodnie z prawdą: „Dziękuję, do dupeczki”. Bo zdrowie rzeczywiście mu nie dopisywało. Miał za sobą wylewy, kilka poważnych epizodów niewydolności oddechowej.
Tragedia w rodzinie Smoleniów – śmierć syna
Swoją przyszłą żonę, Tereskę, poznał w klubie. Tak jak on, była studentką zootechniki. Jako że była niewielkiego wzrostu, przypadła mu do gustu. Ucieszył się, że spotkał kogoś „drobniejszego” od siebie. „Jak była w ciąży i razem stanęliśmy na wadze, to ważyliśmy dziewięćdziesiąt kilogramów w trójkę” – powiedział kiedyś. Żona była dla niego ideałem. Był w niej zakochany po uszy. Twierdził, że „miała przewagę kobiecości nad wadami. A wad nie miała wcale”.
Urodziło im się trzech synów: Maciek, Piotrek i Bartek. Po narodzinach trzeciego syna państwo Smoleniowie otworzyli w Poznaniu sklep – oczywiście zoologiczny. Ten sklep to było rozszerzenie hobby artysty. Kiedyś, z okazji Dnia Dziecka, wymyślił akcję promocyjną, która polegała na rozdaniu dzieciom, zgromadzonym na rynku miasta, „żywych” niespodzianek: „Wysłałem pracownika z wiadrem pełnym rybek. No i on dzieciom dawał w woreczku po dwie rybki, po trzy. I stoją dzieci z tymi rybkami w rękach. Rodzice mówią: „Przecież nie mamy w domu akwarium”.
Akcja okazała się sukcesem, bo co zrobili rodzice? Udali się po akwaria i wyposażenie dla rybek do pobliskiego sklepu państwa Smoleniów.
Pod koniec lat 90. w domu artysty doszło do okropnej tragedii. W niewyjaśnionych okolicznościach zmarł syn Smoleniów – piętnastoletni Piotr. Był Wielki Piątek. Wychodząc z domu, powiedział, że jedzie do kolegi, odebrać pożyczone mu wcześniej kasety. Już nie wrócił. Jego ciało znaleziono następnego dnia, trzysta metrów od domu. Rodzice bardzo jego śmierć przeżyli. Teresa Smoleń całkowicie straciła wolę życia. Nie udźwignęła tej tragedii. Zachorowała na depresję, z której nie potrafiła się podnieść. Rok po śmierci syna odebrała sobie życie. „Gdy wszedłem do pokoju, próbowałem ją jeszcze reanimować, ratować. Zmarła mi na rękach” – wspominał pan Bogdan.
Smoleń – smutniejszy, niż wszyscy myślą
Życie mocno artystę przeczołgało po ziemi. „On jest smutniejszy, niż wszyscy myślą” – powiedziała o nim siostra Ilona. Po śmierci żony musiał wziąć się w garść. Musiał żyć dalej – dla siebie i dla dzieci, które bardzo go potrzebowały. Sprzedał tamten dom, bo przywoływał zbyt wiele złych wspomnień. W 2004 roku zamieszkał w Baranówku – podpoznańskiej, odciętej od wielkomiejskiego zgiełku, wsi. Tutaj, można powiedzieć, odnalazł spokój. W Baranówku utworzył stajnię z prawdziwego zdarzenia (konie od dzieciństwa były jego wielką pasją) oraz fundację, której głównym celem było – i jest, bo fundacja istnieje po dziś dzień – niesienie pomocy poprzez hipoterapię osobom niepełnosprawnym.
Powodów powołania do istnienia „Fundacji Stworzenia Pana Smolenia” było kilka:
To było takie szukanie drogi, co dalej. Miałem nowe miejsce, dom, stajnię. Może tak naprawdę chciałem jakoś uczcić pamięć mojej mamy? Teresy, Piotrka? Że nie żyję dla siebie, że rozumiem, jak to jest żyć w cierpieniu… Moja mama, tak jak ją pamiętam, nie mogła się ruszać. A gdyby miała dobrą rehabilitację, gdyby ktoś o to zadbał, mogłaby żyć dłużej i lepiej. Chciałbym, żeby to po mnie zostało.
Bohdan Smoleń – do końca myślał o innych i pomaganiu im
Artyście od początku zależało na tym, żeby fundacja obejmowała pomocą przede wszystkim ludzi, których nie stać na wizyty w specjalistycznych ośrodkach czy szpitalach:
Przyjeżdżają do nas dzieciaki z ośrodków, ze szkół specjalnych. Od lat trzech do czterdziestu. Rodzice ich są z małych miasteczek, wsi, nie mają pieniędzy… W miasteczku niedaleko jest szkoła specjalna, jest internat dla dzieci z zaburzeniami, są stowarzyszenia chorych dzieci i ich rodziców. Oni wszyscy do nas przyjeżdżają. Objeżdżają na konikach łąkę, las. Ćwiczą, słuchają ptaków, czują zapach powietrza wiejskiego.
Do pracy z podopiecznymi zatrudnił najlepszych hipoterapeutów, wszystko musiało być na najwyższym poziomie. On sam, pomimo podupadłego zdrowia, jeździł na różnego rodzaju festiwale, zawody. Szukał dla fundacji pieniędzy: „Moją rolą jest pukanie do różnych drzwi, pytanie ludzi, czy pomogą”. Uważał, że na tym polega jego rola jako założyciela fundacji. No i jeszcze na rozśmieszaniu, gdy znajdował na to siłę.
W ostatnich latach życia, w krótkim odstępie czasu, przeszedł trzy wylewy. Ostatni wiązał się z utratą mowy i poważnym paraliżem ciała. W 2016 roku, kilka miesięcy przed śmiercią, trafił do ośrodka rehabilitacji w Bydgoszczy, następnie został przewieziony do szpitala w Poznaniu. Tam zmarł. Krótko przed śmiercią powiedział: „Marzę o tym najbardziej, żeby fundacja przetrwała, żeby były pieniądze na działalność, żeby nie trzeba było odbierać radości tym dzieciakom”. Do końca myślał o innych. O tym, żeby komuś żyło się lżej. Bo jak mówił: rozumiał, co to znaczy cierpieć. Gdyby żył, obchodziłby dziś 71. urodziny.
* Przytoczone cytaty pochodzą z książki „Niestety, wszyscy się znamy”, Bohdana Smolenia i Anny Karoliny Kłos, Wydawnictwo Otwarte
Jeśli nie widzisz wideo kliknij TUTAJ
Czytaj także:
Czarny humor. Czyli o Kościele na wesoło
Czytaj także:
„Despacito” po śląsku. Hit czy kit?
Czytaj także:
Czym się różnią franciszkanie od dominikanów? Nikt nie wytłumaczy tego lepiej niż… krowa!