W Polsce wzrosła liczba dzieci przypadających statystycznie na jedną kobietę – wynika z badań przeprowadzonych przez demografów z Uniwersytetu Łódzkiego. I to we wszystkich województwach!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
W 2017 roku urodziły się 402 tysiące dzieci. Taka liczba wpłynęła na współczynnik dzietności, który wyniósł 1,45. Oznacza to, że na jedną Polkę przypada 1,45 dziecka. Weźmy dla porównania dane z 2015 roku, kiedy wskaźnik ten równał się 1,29.
„Rzeczpospolita” przypomina, że ten wynik wciąż jest, niestety, zbyt niski, by zapewnić w Polsce zastępowalność pokoleń. Aby to osiągnąć, współczynnik ten musiałby wynosić 2,1.
Optymistyczne dane urodzeń
Mimo wszystko wydaje się, że dane są optymistyczne. Jak przekonują autorzy raportu, świadczenia pieniężne nie są jednak jedynym „prokreacyjnym bodźcem”.
Prof. Piotr Szukalski z Uniwersytetu Łódzkiego zwraca uwagę na to, że dzietność wzrosła najbardziej w województwach o dobrej sytuacji prokreacyjnej oraz gospodarczej – są to głównie województwa pomorskie (1,62 dziecka na kobietę) i wielkopolskie (1,57 dziecka na kobietę). Gdyby zależało to od świadczeń wychowawczych, największej dzietności można byłoby się spodziewać w regionach, w których tradycyjnie rodziło się więcej dzieci oraz w których przykładowa kwota 500 złotych ma największą siłę nabywczą.
Kolejną cechą charakterystyczną, którą ujawniło badanie, jest większa liczba urodzeń w stolicach województw. W 2017 roku średnia liczba urodzeń była najwyższa od 20 lat. Gdyby zaś wziąć pod lupę jedynie Warszawę, byłby to wynik najwyższy od 30 lat. A we Wrocławiu od prawie 25 lat.
Efekt odbicia w demografii
Najmniej urodzeń zanotowano zaś na Lubelszczyźnie i Kielecczyźnie. Prof. Szukalski wyjaśnia, dlaczego tak jest.
W przeszłości spadek dzietności w pierwszej kolejności następował na terenach zachodnich i silnie zurbanizowanych. Tam też w pierwszej kolejności osiągnięto demograficzne dno. To, co teraz widzimy, jest odbiciem. Na terenach wschodniej Polski do odbicia jeszcze nie doszło – tłumaczy prof. Szukalski cytowany przez „Rzeczpospolitą”.
Autorzy raportu zwracają uwagę na ograniczenia metodologiczne. Szacunki GUS nie uwzględniają przykładowo zmiany kalendarza zachowań prokreacyjnych. Wiąże się z nim m.in. zjawisko późnego macierzyństwa.
Inne ograniczenie dotyczy rodzin, które formalnie mieszkają w Polsce, jednak faktycznie żyją za granicą. Wyliczając poziom dzietności, uwzględnia się także tę ludność. Co to oznacza?
Możemy się zatem spodziewać, że poziom dzietności jest faktycznie wyższy – czytamy w komentarzu łódzkich badaczy.
Czytaj także:
Katolicy jak króliki? Co dokładnie na ten temat powiedział Franciszek
Czytaj także:
Problemy z płodnością mogą dotyczyć co szóstego małżeństwa. Co wtedy robić?
Czytaj także:
Bezdzietna katoliczka? Jak to wygląda?!
Źródło: Rzeczpospolita