Kiedy abp Ryś mówił o tym, że jak ktoś nie czuje się mały, to niech lepiej nie wychodzi na pole woodstockowe, to pomyślałem – jak ja mam się czuć mały, skoro mam ponad 2 metry wzrostu?! Ale to dla mnie zadanie, żebym się ciągle umniejszał.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Księdza Andrzeja spotykam na Przystanku Jezus. Trudno go nie zauważyć – ma ponad 2 metry wzrostu, irokeza i koszulkę z napisem „grubo”. Orientuję się, że to ksiądz dopiero po kilku godzinach, kiedy idzie w procesji do ołtarza odprawiać mszę świętą. Jest tu po raz 9. Księdzem został 6 lat temu. Poznajcie księdza, który twierdzi, że z Panem Bogiem można się naprawdę świetnie bawić.
Anna Malec: Ludzie często się dziwią, że jest Ksiądz księdzem?
Ks. Andrzej Witek*: Tak, bardzo! Nawet czasem słyszę słowa wdzięczności od księży, którzy mówią, że mają problemy ze swoimi przełożonymi, bo ci twierdzą, że nie wyglądają jak księża. Więc przychodzą i dziękują mi za to, że jest jeszcze ktoś bardziej szalony, kto pokazuje, że ksiądz też może być sobą.
A Księdza przełożeni jak reagują na to, że chce się Ksiądz wyróżniać?
Mam 2 metry 4 cm wzrostu, wyróżniam się od zawsze, więc jestem do tego przyzwyczajony, mój biskup już też.
Towarzyszy mi też od początków kapłaństwa broda, w różnych krojach, a u nas w diecezji był taki moment, kiedy nie można było jej mieć. W naszym dekanacie zajmowałem się ŚDM i kiedy ksiądz arcybiskup poinformował, że w Zawierciu ŚDM zajmie się ks. Andrzej, inni księża pytali, który to. Arcybiskup powiedział – ten z brodą. Wtedy uznałem to za przyzwolenie (śmiech).
Biskup pomocniczy też mnie zna. Jak zrobiłem irokeza, to wysłałem mu zdjęcie z pozdrowieniami z Turbacza, z rekolekcji z młodzieżą z KSM. Odpisał, ale na temat fryzury się nie wypowiedział, prosił za to o modlitwę i dodał też, żebyśmy w tym szaleństwie głosili Chrystusa. Także biskup wie i mam nadzieję, że nie ma do mnie o to jakichś większych pretensji.
Czytaj także:
Przystanek Jezus: Zobaczcie, jak młodzi potrafią pięknie modlić się i bawić
Dla wielu, pewnie też dla tych, którzy przyjeżdżają na festiwal Pol’and’rock, i którym będzie Ksiądz głosił tu Ewangelię, szaleństwo z Kościołem ma niewiele wspólnego. Jak to się w Księdzu połączyło?
Nie patrzę na szaleństwo jak na jakąś głupawkę, ale jak na radosne przeżywanie życia z Panem Bogiem. Tak postrzegam wiarę – to piękna historia przyjaźni, która jest ciągle fascynująca, ciągle niesamowita i ciągle pełna pasji.
Prowadzę od niedawna na moim Facebooku cykl filmików, które nazwałem „Synowie Króla”. Wrzucam tam krótkie relacje z moich pasji. Pierwszy filmik to były jazdy na rowerze – jeżdżę dużo i szybko, drugi był z jazdy na motocyklu, bo jestem też w zarejestrowanym kapłańskim klubie motocyklowym God’s Guards, następny będzie może z chodzenia po górach albo jazdy na rolkach.
Chcę przez to pokazać, że życie z Panem Bogiem jest pewnego rodzaju szaleństwem, ale to jest dobre szaleństwo, nie głupawka, tak, jak świat na to patrzy – to nie szaleństwo, które jest życiem w używkach, w nałogach. Przy Panu Bogu naprawdę można się świetnie bawić.
Pokazuje mi też to młodzież, z którą pracuję od początku mojego kapłaństwa. Dzięki nim moje szaleństwo jest większe, kiedy jestem z nimi, to ciągle jestem młody.
Jak połączyć to szaleństwo z odpowiedzialnością? Da się?
Myślę, że dostaję taki dar od Pana Boga, dlatego jestem w stanie to połączyć. Jak jest się młodym księdzem, to chce się być takim „bożo-szalonym”, to powoduje, że granice z młodymi, z którymi się pracuje, trochę się zacierają – oni chcą być kumplami, a ja muszę im pokazać, że jestem dla nich ojcem.
To jest miejsce na bycie odpowiedzialnym, na pracę i walkę, którą trzeba stoczyć. Ale tak, jak ojciec bawi się z dziećmi, tak samo my potrafimy się razem bawić.
Życie to weryfikuje. Robimy razem adoracje, uwielbienia, jeździmy na rekolekcje, ale też gramy w piłkę, w unihokeja, robimy dyskoteki, ja też z nimi tańczę, śpiewam. Mamy też swój zespół – „Rhema”, co oznacza „słowo objawione”, niedługo będzie premiera naszej płyty, którą nazwaliśmy „Ocalenie”.
Z tym jest związana niesamowita historia, która pokazuje mi, że Pan Bóg błogosławi nam w tym szaleństwie. W poprzednim roku na Przystanku Jezus, podczas czytania Pisma Świętego, zostaliśmy zaproszeni do tego, by otworzyć się na to, co Bóg do nas mówi. Otworzyłem wtedy fragment o tym, że życie z Bogiem jest niesamowitą przygodą. Dokładnie w tym momencie, jak to przeczytałem, dostałem SMS-a z urzędu miasta, z informacją o tym, że dostaliśmy dotację do naszej płyty. Rok temu zaczęliśmy prace nad nią, dziś mamy już okładkę i 11 autorskich piosenek.
Minął rok od tego momentu. Na tegorocznym PJ jest ta sama sytuacja, idę na modlitwę z Pismem Świętym i znów dostaję SMS-a o przyznaniu nam kolejnej dotacji w sprawie płyty, o tym, że umowa jest już finalizowana. To jest dla mnie znak, że Pan Bóg potwierdza te nasze pomysły. Mam nadzieję, że niedługo będziemy mogli się pochwalić naszą muzyką. Jest naprawdę dobra!
Czytaj także:
Byli parą, chcieli się pobrać. Ale Bóg chciał od nich innych ślubów
Ksiądz doświadczył tego ocalenia, o którym śpiewacie na płycie?
Ja wiem, że wyglądam na gościa, która ma jakąś niesamowitą przeszłość. Jak zgoliłem głowę, to okazało się, że mam na niej trzy szramy, nie wiem skąd. Wszyscy myślą, że miałem jakieś operacje albo że byłem więźniem. Ale nie – ja byłem zawsze grzecznym chłopakiem, który ma normalną, dobrą rodzinę. Cały czas się za takiego uważam.
To, że tak teraz wyglądam, to natchnienie, inspiracja Boża. To nie jest objaw mojej przeszłości, ale zobrazowanie tego, co jest teraz, że dzisiaj chcę głosić w takim bożym szaleństwie.
Nie utożsamiam się z punkami, to że mam taką fryzurę nie znaczy, że przyjmuję całą ich kulturę, to jest raczej wyraz mojego małego szaleństwa. To taka preewangelizacja, bo ewangelizacją bym tego jeszcze nie nazywał.
Kiedy abp Ryś mówił o tym, że jak ktoś nie czuje się mały, to niech lepiej nie wychodzi na pole woodstockowe, to pomyślałem – jak ja mam się czuć mały, skoro mam ponad 2 metry wzrostu?! (śmiech). Ale to dla mnie zadanie, żebym się ciągle umniejszał.
Wielu młodych, myślących o zakonie czy seminarium, nosi w sobie obawę przyjęcia nie swojej tożsamości – będę księdzem, siostrą, a więc kimś z góry określonym, nie sobą. Ksiądz nie wygląda jak „standardowy” przedstawiciel kleru. Jak pozostać sobą, będąc w konkretnych strukturach?
Łatwo nie jest, ale myślę, że jeśli ludzie mają w sobie jakieś szaleństwo, to liczą się też z tym, że może czasem trzeba będzie się zmierzyć z odrzuceniem, niezrozumieniem.
Ja na przykład robiąc tę fryzurę, nie mam pretensji do moich braci kapłanów, którzy tego nie rozumieją. Jest wielu, którzy dzwonią do mnie i gratulują odwagi, ale są też tacy, którzy dzwonią i mówią, że im się to nie podoba. Ale mówią mi to osobiście, żeby być w porządku, nie obgadują mnie za plecami.
Fala krytyki jest. Ale nie potępiam tych księży, bo oni nie muszą tego rozumieć. Mam w sercu takie przekonanie, że Pan Bóg na tym moim szaleństwie robi sobie dobrą robotę. Badam też cały czas swoje serce, żeby to, co robię, nie było dla jakiegoś popisu, czy szpanu. „Hejt” księży jest dla mnie rachunkiem sumienia – czy ja jestem w tym prawdziwy, czy robię to naprawdę dla ewangelizacji i z czystego serca, czy już stałem się człowiekiem, który ma nieszczere intencje.
Choć jest trudno, to myślę, że da się zachować swój indywidualizm. Jak Pan Bóg daje takie pragnienie szaleństwa, to daje też do tego łaskę.
Chce Ksiądz powiedzieć, że do zrobienia irokeza zainspirował Księdza Bóg?
Tak. Nie wiem czemu. Ale wydaje mi się nawet, że mi ta fryzura pasuje (śmiech). Zrobiłem ją jednak tylko na czas urlopu, jest tak obliczona, że włosy mają odrosnąć, kiedy będę wracał do parafii.
Staram się mieścić w ramach kościoła i szanować tradycję. Nie jest tak, że chcę prowokować Kościół. Wiem, że moje starsze babcie nie do końca mogłyby to zrozumieć. Choć też widzę przemianę w ich sercach. Kiedy pierwszy raz wyjechałem zaraz po mszy na motocyklu, to słyszałem, że kobiety wychodząc z kościoła negatywnie się o tym wyrażały.
Ale po trzech latach pracy na parafii, kiedy też woziłem dzieciaki na tym motocyklu, robiliśmy festyny, trochę się poznaliśmy, to potem słyszałem od kobiet – o, jedzie nasz ksiądz. I nikomu już nie przeszkadzał motocykl. Także myślę, że chodzi w tym przede wszystkim o człowieka. Jak już mnie znają, to wiedzą, że to nie jest z nieszczerych intencji, i że ważniejsze jest serce od tego, co widać na zewnątrz.
Czytaj także:
Misjonarze z Przystanku Jezus zbudowali ogromny krzyż. Tak się szykują do ewangelizacji [zdjęcia]
Irokez bardziej buduje Księdza autorytet wśród młodych czy raczej niebezpiecznie skraca dystans?
Oczywiście, nie wszystkim się to podobało, ale my jesteśmy ze sobą cały czas – w szkole, na rekolekcjach, mój dom jest dla nich otwarty, więc oni wiedzą, że to jest wyraz mnie.
Niektórzy młodzi też sobie na PJ zrobili jakieś oryginalne fryzury. A jak jechaliśmy na rekolekcje na Turbacz, to dziewczyny, żeby się ze mną solidaryzować, pofarbowały włosy na niebiesko. To takie nasze szaleństwo. Myślę, że ich to bardziej buduje i pokazuje, że życie można przeżyć naprawdę fajnie, będąc przy Panu Bogu, a nie w schematach, szablonach, które są często nudne.
Kapłaństwo od zawsze było Księdza pomysłem na życie?
Podobno jak byłem dzieckiem, to powiedziałem, że chcę być księdzem, żeby sobie kupić mercedesa (śmiech). Nie kupiłem, ale mam za to motocykl.
Ale nie, nie zawsze chciałem być księdzem. To się zrodziło na pierwszych rekolekcjach powołaniowych w częstochowskim seminarium. Jechałem tam tylko dlatego, że lubiłem księdza, który nas na te rekolekcje zapisał.
Pamiętam, że byłem wtedy chory, miałem gorączkę. Jechaliśmy z kolegami z taką myślą, że czekają nas tam dwie noce, więc zrobimy sobie dwie imprezy. Pierwszego wieczoru położyłem się, bo miałem gorączkę, a koledzy poszli na miasto kupić jakiś alkohol. Okazało się, że wokół Jasnej Góry jest prohibicja, więc niczego nie znaleźli. A więc skoro nie mogliśmy pić, to zaczęliśmy się modlić.
I nastąpiła w nas taka przemiana, że wracaliśmy z różańcem w ręku! To był taki strzał powołania. Pamiętam miejsce, ławkę, w której siedziałem, kaplicę. I to jak się wtedy czułem – jakbym się zakochał! Nie mogłem jeść, nie mogłem spać, chodziłem na trzy msze i ciągle chciałem być w kościele.
Potem to się zmieniło. Zakochałem się w dziewczynie, więc przeżywałem mocno tę historię miłości, ale ona skończyła się w dobrym momencie, wtedy, kiedy miałem postanowić, wybrać. I poszedłem do seminarium od razu po maturze.
Tam też rozeznawałem. Do drugiego roku studiów szukałem cały czas tego, co miało mi udowodnić, że nie mam być księdzem. Potem zrobiłem sobie rachunek sumienia i stwierdziłem, że muszę też szukać tego, co mi mówi, że mam nim być.
I na czwartym roku już byłem pewien, że chcę zostać kapłanem. I nadal chcę, choć wiadomo, że są różne trudności. Ale to daje mi największą radość, i pewnie nigdzie indziej nie byłbym tak szczęśliwy, jak jestem tutaj.
*ks. Andrzej Witek jest diecezjalnym asystentem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży archidiecezji częstochowskiej. Pracuje w parafii w Zawierciu.
Czytaj także:
„Jest taki Kościół, który szuka”. Abp Ryś o Przystanku Jezus i Woodstocku