Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Herman Shine to jeden z ok. 200 więźniów, którzy uciekli zza drutów obozu koncentracyjnego i przeżyli. Gdyby nie Polak Józef Wrona, prawdopodobnie by mu się to nie udało. A tak dożył 95. roku życia.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Tą historią zainteresował się “The New York Times”. Jak przypomina amerykańska gazeta, do Auschwitz deportowano co najmniej 1,3 mln ludzi. 1,1 mln z nich zginęło, a co najwyżej 200 udało się uciec. Zapewne większość z was słyszała już o brawurowej ucieczce Kazimierza Piechowskiego czy Witolda Pileckiego. Za druty – jak sam mówił: dzięki tuzinowi cudów – wydostał się także Herman Shine, który zmarł 23 czerwca 2018 r. w Kalifornii.
Urodził się w Berlinie w 1922 r. To właśnie tam po pierwszej wojnie światowej przeniósł się z Polski jego ojciec, Gerson Scheingesicht, handlowiec. We wrześniu 1939 r. Shine – a właściwie Mendel Scheingesicht, bo tak się wtedy nazywał – został wysłany do obozu koncentracyjnego Sachsenhausen. Było z nim kilkoro przyjaciół, m.in. Maks Drimmer. 3 lata później obaj trafili do obozu pracy Monowitz (później KL Auschwitz III-Aussenlager), gdzie Shine pracował jako dekarz. Bywał także wysyłany do obozu w Gliwicach.
Czytaj także:
Pan Kazik i jego brawurowa ucieczka z Auschwitz
Herman Shine: „Przeżyłem dzięki tuzinowi cudów”
I właśnie tam w grupie młodych kobiet zobaczył Marianne Schelesinger, która – z racji, że była jedynie pół-Żydówką, po całodniowej pracy dla Niemców mogła wracać na noc do domu. Shine opowiedział jej o mordzie dokonywanym na Żydach. A ona… podała mu swój adres.
Tutaj do akcji wkracza Józef Wrona, zatrudniony w Monowicach jako robotnik cywilny. Któregoś dnia w 1944 r. przysłuchiwał się rozmowie esesmanów, którzy – nieświadomi, że Polak zna niemiecki – rozprawiali o planowanym wymordowaniu więźniów. Wrona ostrzegł Maksa Drimmera i zgodził się pomyśleć o zorganizowaniu ucieczki dla niego i jego przyjaciela. Wspominał ją tak:
W przerwie obiadowej ukryłem ich w magazynie na terenie zakładów w przygotowanym schowku w szklanej wacie. Ja miałem dostęp do kluczy do tego magazynu. W dniu następnym, wieczorem, przedostałem się do magazynu, wyciągnąłem więźniów spod szklanej waty i przebrałem w przygotowane już ubrania cywilne. Wcześniej upiłem magazyniera, Austriaka, żeby zmniejszyć jego czujność. Mając teren dobrze rozpoznany, wyprowadziłem więźniów z terenów zakładów i po długim marszu dotarliśmy do Nowej Wsi (sprawiedliwi.org).
Po drodze uciekinierów zatrzymał Niemiec, ale… uwierzył, że wszyscy trzej są zwyczajnymi polskimi robotnikami.
Józef Wrona – ryzykując życie swoje i najbliższych – umieścił Żydów na poddaszu w stodole. Dostarczał im jedzenie, a nawet zgodził się przekazywać korespondencję innym więźniom. Niestety, właśnie jeden z takich listów, napisany przez Maksa do ukochanej Herty Zowe, trafił w ręce Niemców.
Józef Wrona nie musiał długo czekać, by pod jego domem zatrzymali się esesmani z psami. Ale choć przeszukiwali majątek dokładnie, Żydów nie znaleźli. Dla Hermana i Maksa był to jednak ostateczny sygnał, że muszą uciekać dalej.
Czytaj także:
Ma 102 lata, przeżył Holocaust. Myślał, że stracił całą rodzinę…
Józef Wrona – Sprawiedliwy wśród Narodów Świata
Pomoc znaleźli u Marianne Schelesinger w Gliwicach. Rok po wojnie obaj założyli rodziny, podczas podwójnej ceremonii w Berlinie. Herman ożenił się z Marianne, a Maks z Hertą. W 1947 r. wyemigrowali razem do Stanów Zjednoczonych, gdzie Herman na dobre porzucił imię Mendel i założył firmę dekarską.
Nigdy nie dowiedział się, co stało się z jego rodzicami. Jego dwaj bracia i dwie siostry przeżyli wojnę i rozproszyli się po świecie.
Co stało się z Józefem Wroną? W 1990 roku przyleciał do Stanów Zjednoczonych i w obecności tych, których uratował, odebrał medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Zmarł rok później. Jak mówił wtedy w „Los Angeles Times” Herman Shine, „Józef nie tylko ryzykował swoje życie – nasze życie i tak nie było nic warte – ale ryzykował życie całej swojej rodziny i całej wioski”.
Czytaj także:
„Oświęcim przy nich to była igraszka…” Witold Pilecki na zdjęciach