separateurCreated with Sketch.

Trzeba mieć 100 proc. pewności? Obalamy mity na temat powołania

MĘŻCZYZNA NA SKALE
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Są powołania lepsze i gorsze? Święte i bardziej święte? Bóg ma dla każdego jeden, precyzyjny plan? Czy powołanie można samemu sobie wymyślić?
Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Odkrywanie powołania bywa trudne i czasochłonne. Jeśli od miesięcy lub lat spędza ci sen z powiek, to może warto wybić sobie z głowy kilka „mitów”, które jedynie gmatwają sprawę i z pięknej przygody potrafią zrobić prawdziwą katorgę.

Mit nr 1: Inni mają łatwiej

Ktoś mówi, że wiedział od dziecka, że nigdy się na wahał, nie zastanawiał, nie miał wątpliwości. Bujda albo duży myślowy skrót. Albo niech jeszcze chwilę poczeka. Wcześniej czy później każdy musi stoczyć wewnętrzną (a nieraz i zewnętrzną) bitwę o swoje powołanie. Bo tak jest, że o to, co naprawdę cenne, trzeba w życiu zawalczyć.

Trzeba się dla tego napocić, a nawet napłakać. Każdy istotny wybór ma swoją cenę – choćby cenę tego, z czego rezygnujemy. I nie ma tak, żeby nie bolało. Ceń sobie ten ból i wysiłek (choć do przyjemnych nie należą). Kiedyś będą twoją tarczą. Kiedy już po decyzji, po latach przyjdzie kryzys (jeden, drugi, pięćsetny) pomogą ci powiedzieć sobie: To jest moje. To moja droga, moja decyzja. Wiele mnie kosztowała, wiele za nią dałem. Ta cena, którą zapłaciłem jest czymś do bólu realnym, nawet jeśli wszystko inne dzisiaj wydaje mi się mrzonką.

Mit nr 2: Muszę mieć 100% pewności

Zanim pójdę do zakonu, do seminarium, zanim kupię pierścionek, zanim powiem „tak” muszę mieć absolutną, stuprocentową, niepodważalną i udowodnioną na tysiąc sposobów pewność, że to to/ten/ta. Powodzenia! Siedź i zastanawiaj się dalej. Tylko usiądź z boku, żeby ludzie, którzy naprawdę ruszają w drogę nie potykali się o ciebie.

Jasne, że nie chodzi o podejmowanie najważniejszych w życiu decyzji „z biegu” i bez zastanowienia. Na każdej z dróg potrzebny jest czas do namysłu. Ale ten namysł musi dokonywać się w drodze – w konfrontacji z realnym życiem i jego wymaganiami oraz trudnościami. Inaczej jest tylko intelektualną spekulacją.

Możesz siedzieć i wymyślać miliony scenariuszy tego, co może cię spotkać, ale i tak nie będziesz wiedział, co czeka za najbliższym zakrętem. Musisz spróbować. Ruszyć w drogę. Krok za krokiem. Życie samo zweryfikuje twoje przypuszczenia, nadzieje i plany. Myślisz o zakonie/seminarium? Zrób maturę i idź, spróbuj.

Wejście do nowicjatu czy zostanie klerykiem nie oznacza, że musisz tam zostać. Może za dwa tygodnie powiedzą ci: „Wracaj do domu” albo sam stwierdzisz, że to nie dla ciebie. Ale to będzie już jakaś wiedza, a nie twoje gdybania. I lepiej niczego nie przyspieszaj. Bo „wszystko ma swój czas”. Próby przeskakiwania niektórych (mało atrakcyjnych) etapów drogi mogą okazać się naprawdę zgubne.

Mit nr 3: Mniej i bardziej święte powołania

Życie przeżywane w samotności dla innych może być czymś pięknym. Jednak małżeństwo to coś lepszego i pewnie bardziej się Panu Bogu podoba. Ale na pewno nie tak jak bycie księdzem albo siostrą zakonną. A jak się pójdzie do zakonu kontemplacyjnego, to już w ogóle jest strzał w dziesiątkę i Pan Bóg aż płacze z radości i od razu jest +100 do świętości, zbawienia i czego tam jeszcze chcesz. Bzdura!

Nie ma „świętszych” (wznioślejszych/piękniejszych/bardziej zbawiennych/szlachetniejszych) i „mniej świętych” powołań. Mniej i bardziej zadowalających Pana Boga. Nic podobnego. Pan Bóg nie będzie zachwycał się tym, że zostałeś księdzem/ojcem/matką/siostrą zakonną/lekarką/strażakiem, bo to jeszcze nic nie znaczy.

Nie jest pierwszorzędną kwestią kim jesteś, ale jak nim jesteś! Dobry ksiądz byłby z dużym prawdopodobieństwem równie dobrym mężem i ojcem. Dobra żona i matka sprawdziłaby się pewnie tak samo jako siostra w zakonie. Tak naprawdę liczy się nie „co”, a „jak” robisz. I tu dochodzimy chyba do sedna.

Mit nr 4 (najgłupszy, więc najgroźniejszy): Bóg ma dla mnie (precyzyjny) plan!

Jak już wygrałem pierwszy w życiu wyścig i osiągnąłem status zarodka, to Pan Bóg wziął czystą kartkę A4, swoje eleganckie boskie pióro i starannie wykaligrafował linijka po linijce plan mojego życia. Oczywiście uwzględnił w nim także to, że mam być księdzem/zakonnikiem/siostrą zakonną (precyzując także w jakim zgromadzeniu)/żoną Janka z liceum/mężem Kasi poznanej na wakacjach po drugim roku studiów/ojcem piątki dzieci/matką dwójki/lekarzem bez granic/inżynierem za granicą.

Wolną wolę dał mi, żeby nie było za łatwo i za każdym razem strasznie się wkurza, jak zrobię coś niezgodnie z tym zasadniczo nieznanym mi planem. A jak już spartaczę sprawę życiowego powołania, to szlag Go trafi ciężki i jak będzie miał gorszy dzień, to jak nic posypią się gromy. Śmieszne czy obrazoburcze? I takie i takie, bo to kompletnie bzdurna wizja (acz, niestety, dość powszechna).

Oczywiście, że każdy z nas ma inne talenty, wrażliwość, zdolności, charakter, predyspozycje, pragnienia, marzenia. Ta (wybuchowa nieraz) mieszanka będzie w pewnym stopniu decydować o tym, że na jednej drodze będzie mi łatwiej, a na innej trudniej. Ale plan, jaki Bóg ma dla mnie jest taki, żebym był ostatecznie szczęśliwy, czyli zbawiony przez Jego miłość. A jaką drogą dojdę do tego celu, to jest Panu Bogu z grubsza „obojętne”.

Dał mi rozum i wolną wolę nie dla zabawy, ale po to, żebym sam mógł zdecydować, którędy chcę pójść. Jemu zależy „tylko” na tym, żeby to była taka droga, na której będzie mi mógł dzień za dniem i krok po kroku towarzyszyć (czyli każda poza drogą grzechu). A czy to będzie droga matki-Polki, czy arcybiskupa Kopenhagi, to naprawdę moja sprawa. Ale…

Mit nr 5: Moje powołanie to (tylko) moja sprawa

Nikt nie żyje tylko dla siebie. I nikt nie jest matką/ojcem/siostrą zakonną/księdzem tylko dla siebie. Banał? A jakże! Jakże często zapominany. Ja! Ja mam się spełnić, ja mam mieć satysfakcję, ja mam zrobić karierę, ja! Ja! Ja! Niezłe „jaja”. Jak masz wizję takiego powołania, w którym chodzi tylko o ciebie i które tobie ma w pierwszym rzędzie przynieść profity (nawet bardzo „duchowe”), to hamuj (a nawet „hamuluj”)!

Jak na tej twojej wymarzonej drodze widzisz tylko (albo głównie) siebie i nie za bardzo tam się mieści inny człowiek, to możesz mieć właściwie stuprocentową pewność, że Pan Bóg też się nie zmieści. Wojtyła jako biskup, a potem jako papież do znudzenia (w różnych wariantach) powtarzał takie zdanie: Człowiek, będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko przez bezinteresowny dar z siebie samego.

Mit nr 6: Moje trudności to kara za zły wybór

Na każdej jednej drodze są trudności, potknięcia, kryzysy, „momenty” poczucia bezsilności i bezsensu. Sorry, takie mamy życie. Czasem to efekt bólu zęba, ciśnienia, jesiennej pogody, a czasem naprawdę wszystko wokół się wali. Bywa. Miewamy wtedy tendencję, by z mniejszym lub większym przekonaniem mówić sobie: Ha! Wszystko jasne! Myślałem kiedyś o seminarium, ale spodobała mi się Wieśka, no i teraz mam! Bóg chciał, żebym był księdzem i teraz mam za swoje. Nic dziwnego, że mi się małżeństwo sypie/że moje dziecko jest chore/że wywalili mnie z kolejnej roboty. Zawiodłem Boga, więc mi nie pomaga. Albo nawet karze.

Cóż. Tak najczęściej brzmi lament pyszałkowatego lenia. Serio? Serio byłbyś takim świetnym księdzem/ojcem, że Pan Bóg odżałować nie może, że nim nie zostałeś (i te wszystkie kłody ciska ci pod nogi tylko dlatego, że mu zabrakło akurat piorunów)? Naprawdę byłabyś taką idealną siostrą zakonną, a nie matką (albo na odwrót), że Pan Bóg strzelił wieczystego focha i nie pomoże ci ani z rachunkami, ani z rakiem? Wolne żarty.

Może to po prostu zaproszenie do paschy? Bo na każdej drodze musi być pascha, jeśli to ma być droga do zmartwychwstania. Nie biadol, nie uciekaj w „gdybologię”, tylko klękaj i pytaj, co możesz dziś zrobić. A potem wstawaj i rób.

Post scriptum

A poza tym wszystkim, to powołania nie da się „wymyślić”. Powołanie można jedynie „wyklęczeć”. Na modlitwie. Bo na modlitwie stajesz w obecności Boga, który mówi ci: Jestem. Jestem z tobą. Idź, którędy chcesz, którędy ci się podoba. Bylebym mógł iść z tobą. Bo jak pozwolisz mi iść z tobą, to może nie będzie łatwo, ale będzie szczęśliwie. Bo ja jestem szczęściem. A twoje serce zawsze będzie przynajmniej trochę niespokojne, póki nie spocznie we Mnie.

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.