Mika Dunin: Chciałabym, żeby film rozpoczął dialog i nie skończyło się na „kogo obchodzą jakieś żałosne pijaczki?”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Z Miką Dunin, autorką książek „Antyporadnik” i „Alkoholiczka”, współscenarzystką (z Kingą Dębską) filmu „Zabawa, zabawa”, który można już zobaczyć w kinach, rozmawia Małgorzata Bilska.
Małgorzata Bilska: Ile lat pani nie pije?
Mika Dunin: 19.
Ile lat pani piła?
Trudno powiedzieć. Jak długo używałam alkoholu?
Piła pani poza kontrolą.
Nie sądzę, żebym kiedykolwiek miała kontrolę.
Bardzo dużo pisze pani o wstydzie. Alkohol był lekarstwem na uczucie wstydu?
Tak. Również na strach. Na wszechogarniający strach i wszechogarniający wstyd. Na niskie poczucie wartości – ale to też jest wstyd. Na pustkę.
Brak poczucia sensu?
To też, ale trudno o tym mówić w odniesieniu do osoby, która ma 20 lat. Wiek adolescencji, wczesnej dorosłości, to czas, kiedy się dopiero dociera do sensu. Oczywiście, jako młoda dziewczyna mówiłam „to wszystko nie ma sensu”, ale to była raczej poza. O braku sensu, takim prawdziwym, dojmującym i bolesnym, można mówić w wieku 30, 40 lat i dalej. W moim przypadku alkohol nie na to był lekarstwem. Z brakiem sensu borykałam się później.
Czy dziś jest pani w stanie powiedzieć, co zdecydowało, że właśnie pani się uzależniła?
Nie ma na to jasnej odpowiedzi. Specjaliści też jej nie znają. Na pewno wiemy tyle, że ci, którzy piją, mogą się uzależnić. Popełniłam dużo błędów, ale im dłużej na to patrzę, tym bardziej dopuszczam, że nie mogło być inaczej. Urodziłam się w takiej, a nie innej rodzinie, w takim środowisku wyrastałam…
Pani tata pił.
Był alkoholikiem. Dosyć hardcorowym. Ale mam rodzeństwo, które nie jest uzależnione. Więc rodzic-alkoholik nie przesądza sprawy.
Jest czynnik ryzyka. Mając 18 lat urodziła pani syna, wyszła za mąż, zaczęła studia.
Znam mnóstwo uzależnionych osób, bardzo dobrze wykształconych. Robią studia, potem drugie i habilitację. Wykształcenie nie jest ochroną przed uzależnieniem. Nie wiem, czy cokolwiek jest.
Co to znaczy „wstydzić się siebie”? W potocznym rozumieniu wstyd odnosi się do cielesności, seksualności. Tu mówimy o wstydzie, którego przeciwieństwem nie jest bezwstyd, lecz duma. Można być dumnym z siebie, można się też siebie wstydzić.
Wstydzić można się dosłownie wszystkiego. Swojego wyglądu, zapachu, sposobu wyrażania się, ubioru, stylu życia, biedy, rodziny, braku wykształcenia. Choć znam ludzi znakomicie wykształconych, którzy się wstydzą… Być może to, czego się wstydzimy, jest kwestią wtórną. Mogę schudnąć i przestać się wstydzić tego, że jestem gruba, ale zacznę się wstydzić tego, że mam nieładne paznokcie. Albo że jestem głupia.
W książce pisze pani: „Jako dziesięciolatka, na pierwszym «dorosłym» apelu szkolnym powiedziałam coś głupiutkiego – cała szkoła zwijała się ze śmiechu. Stałam z pałającymi policzkami i suchą krtanią. Pięć lat później analogiczna sytuacja: na apelu dyrektor liceum rzuca żart na temat mojego stroju. Szkoła rży”. James Gilligan, autor książki „Wstyd i przemoc”, uważa, że to jedno z najbardziej destrukcyjnych uczuć i dotyczy naszego obrazu w oczach innych.
Wstyd zestrojony jest z brakiem poczucia własnej wartości. Gdyby była pani od dziecka w domu zawstydzana, to przed uczniami w szkole umarłaby pani ze wstydu. Gdyby od dzieciństwa dostawała pani wsparcie i wiedziała, że jest fajną dziewczynką, to na tamto tylko wzruszyłaby pani ramionami.
Wstyd byłby chwilowy, a nie totalny. Piła pani do oporu, na umór. Zawsze to było picie „na całość”?
Przeważnie.
Z drugiej strony jak pani przestała pić, to na dobre. Podczas gdy wiele osób wraca na terapię po kilka razy.
Poszłam na terapię w innej sprawie. Specjalista mi powiedział, że moje cierpienie się nie skończy, dopóki będę piła. I więcej się nie napiłam. Na terapię uzależnień poszłam później. Cierpienie wewnętrzne, duchowe, którego doświadczyłam, było tak duże, że zrobiłabym wszystko, żeby się skończyło. Po prostu bardzo mocno wryło mi się w głowę, że jeżeli będę pić, ono nie minie. To nie znaczy, że gdy przestałam pić, cierpienie minęło. Bo to nie alkohol jest problemem, ale przez wiele lat o tym nie wiedziałam. I obawiam się, że wielu specjalistów też tego nie rozumie. Czasami po odstawieniu alkoholu jest jeszcze gorzej. On jest lekarstwem – dosyć dyskusyjnym, bo ma katastrofalne skutki uboczne, ale przynosi ulgę. Kiedy go zabraknie…
Nie ma nic zamiast?
Nie ma niczego, co pozwala spuścić parę. A tu się gotuje.
Uderzyło mnie określenie „pasażer na gapę”. Jakby pani życiem rządził przypadek.
Nie nadaję słowu „przypadek” pejoratywnego znaczenia. Dla mnie jest czymś neutralnym.
„Pasażer na gapę” jest neutralny?
To jest ktoś, kto nie jest w pełni w prawie być gdzieś. To nie ocena, tylko opis rzeczywistości.
Dzięki pani mam przekonanie, że nie ma sytuacji beznadziejnych. Nawet jeśli proces zdrowienia trwa 10 czy 15 lat. Jak mówił św. Augustyn: Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą.
Anonimowi Alkoholicy mówią: Póki walczysz, póty jesteś po przegranej stronie. Zaczynasz wygrywać, gdy przestajesz walczyć.
Bo już potrafisz się przyznać: Jestem alkoholikiem. Tak?
I pytasz, co masz zrobić. Potrafisz posłuchać innych, i zrobić to, co mówią.
Uczenie się słuchania też jest walką.
Chyba walką ze sobą…
O to chodziło Augustynowi. Wyrosła pani w rodzinie dysfunkcyjnej, ale dziś świetnie sobie radzi. Co pani uważa za swój największy sukces?
Może to, że mam dobre relacje rodzinne. I że są momenty, kiedy się nie boję ludzi. Czuję się równa. Tu bardzo łatwo wpaść w poczucie, że nie ma sensu robić czegokolwiek, bo i tak nie osiągnę tego, co inni. Z drugiej – w pułapkę pychy, bo robię to, czego inni nie robią. Tymczasem wiele rzeczy, które się zdarzyły w moim życiu, nie zdarzyły się z powodu mojej osobistej siły, mojego pomysłu… To jest coś, co przyszło z zewnątrz, a jeżeli miałam do czegoś siłę, to dlatego, że ją dostałam.
Wciąż syndrom „pasażera na gapę”. Przypadkiem wpadł pani bilet, który ktoś zostawił?
Podoba mi się to porównanie… Tak może być.
Ale tak nie jest. Żeby z jednego talentu zrobić dwa, trzeba mieć ogromną siłę.
Ale może ktoś mi ją dał? Zostawił walizkę, a ja ją wzięłam.
Może ona tam stała dla pani?
Teraz patrzę na różne dramatyczne momenty w moim życiu jako na coś, co pozwoliło mi nabyć umiejętności, których nie mają inni. Mam dużą uważność na pewne rzeczy, bo musiałam ją mieć, żeby ocaleć.
Radzić sobie w chaotycznym, nieprzewidywalnym domu.
Może dlatego zauważyłam tę walizkę i ją podniosłam? A może dlatego, że mam w sobie strach, że jeśli nie sięgnę po to rozwiązanie następnego może nie być.
Razem z reżyserką Kingą Dębską napisała pani scenariusz filmu „Zabawa, zabawa”, który można już zobaczyć w kinach. O czym on jest?
O trzech kobietach z grupy tak zwanych wysokofunkcjonujących alkoholiczek, które w powszechnej opinii nie mają „takich” problemów. Jedna jest studentką prestiżowej uczelni, druga to prokurator koło 40., a trzecia – profesor, chirurg dziecięcy (grają je Marysia Dębska, Agata Kulesza i Dorota Kolak). Film pokazuje drastyczne momenty zwrotne w ich życiu. Alkoholowo-kobiecy temat jeszcze mnie nie opuszcza, w październiku ukaże się „Miłość i inne deliria”, książka, którą zaczęłam pisać zaraz po „Alkoholiczce”, bo zobaczyłam, jak bardzo lekceważone są kwestie tożsamości, seksualności, uczuciowości i kobiecych ról w kontekście uzależnienia od alkoholu. To ważny temat, a zwłaszcza film jest medium o wielkiej sile rażenia.
Mam nadzieję, że alkoholizm kobiet wkrótce przestanie być tabu.
Wierzę w reżyserski talent Kingi Dębskiej. Chciałabym, żeby film rozpoczął dialog i nie skończyło się na „kogo obchodzą jakieś żałosne pijaczki?”.
Czytaj także:
Czy DDA mogą mieć normalne życie?
Czytaj także:
Zranieni przeszłością. Dorosłe Dzieci Alkoholików i ich problemy