Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
To zabawne i zaskakujące, że C.S. Lewis, który był zdeklarowanym protestantem, promował wartość czyśćca. W jednej ze swoich ostatnich książek pisze: „Wierzę w czyściec”, a wyjaśnia, dlaczego, w książce Listy do Malkolma, opublikowanej wkrótce po jego śmierci, zawierającej listy do fikcyjnego przyjaciela.
Nasze dusze dopominają się czyśćca
Podobało mu się to, co przedstawił Dante w Boskiej Komedii w części Czyściec. Nie podobał mu się sposób, w jaki niektórzy późniejsi pisarze ukazywali czyściec; jak coś, co nazywał „tymczasowym piekłem”. Uznawał, że jest to „rzymska doktryna”, ponieważ nie rozumiał, że istnieje różnica między nauczaniem Kościoła a sposobem, w jaki niektórzy je prezentują.
Taką wizję czyśćca odrzucał i większość z nas by się z nim zgodziła. To, co przedstawiają owi pisarze jest naprawdę ponure w porównaniu z, powiedzmy, encykliką Spe Salvi papieża Benedykta XVI.
Lewisowi podobała się idea czyśćca jako miejsca oczyszczenia. Jego sens pomógł mu zrozumieć długi poemat Johna Henry'ego Newmana Sen Gerontiusa.
I tu dochodzimy do jednej z przyczyn, dla której książki Lewisa są tak ważne i użyteczne dla katolików, mimo że są tak bardzo protestanckie. Lewis rozumiał po katolicku, że musisz być tym, czym stworzył cię Bóg. Kościół nie chce tylko, byś został wybawiony od swoich grzechów. On chce, abyś stał się święty.
W istocie Bóg, czyniąc cię świętym, wybawia cię od twoich grzechów. Kościół wie, że uświęcenie ciebie nie jest magią, że będziesz potrzebował przekształcenia i to będzie bolało. To nie tylko kwestia zmazania twojego długu. Chodzi o to, byś stał się osobą, która w dług nie popada.
Lewis dobrze to rozumiał i dlatego, chociaż był protestantem, podobała mu się katolicka obietnica czyśćca.
„Nasze dusze dopominają się czyśćca – pisze Lewis do Malkolma. – Czy bylibyśmy szczęśliwi, gdyby Bóg powiedział do nas: To prawda, mój synu, że twój oddech cuchnie, a twoje łachmany ociekają błotem i szlamem, ale jesteśmy tu miłosierni i nikt nie będzie cię za to łajał, ani cię unikał. Wejdź do radości”? Lewis uważa, że nie.
Twierdzi, że powiedzielibyśmy Bogu, że wolimy najpierw zostać oczyszczeni, nawet jeśli by to miało boleć. Chcemy czyśćca, ponieważ wiemy, że potrzebujemy oczyszczenia. Patrzymy na Jezusa, który jest doskonałą Dobrocią i rozpaczliwie pragniemy sami być doskonali, bez względu na to, ile to kosztuje, bez względu na to, ile czasu to zajmie. Chcemy być tacy jak On.
Nie będzie to jednak łatwe. „Zakładam, że proces oczyszczenia będzie zwykle wiązał się z cierpieniem” – uważa Lewis. Mówi mu o tym tradycja chrześcijańska, ale wie to także z własnego doświadczenia. „Większość prawdziwego dobra, które mi w życiu uczyniono, wiązało się z cierpieniem”.
Kontynuuje jednak: „Nie sądzę wszelako, aby cierpienie było celem oczyszczenia. Mogę uwierzyć, że ludzie ani znacznie gorsi, ani znacznie lepsi niż ja będą cierpieć mniej lub więcej... Zastosowana kuracja będzie taka, jakiej nam potrzeba, bez względu na to, czy będzie boleć trochę czy bardzo”. Bóg oczyści cię tak, jak tego potrzebujesz i będziesz tego chciał, nawet jeśli to nie będzie przyjemne.
Lewis przedstawia pomocny obraz tego doświadczenia, które przynosi zarówno nagrodę, jak i dolegliwości związane z jej zdobyciem. To jak wyrywanie zęba. „Mam nadzieję, że kiedy ząb życia zostanie wyrwany, a ja będę dochodził do siebie, jakiś głos powie: Proszę wypłukać tym usta. To będzie czyściec. To płukanie może potrwać dłużej niż mogę sobie teraz wyobrazić. Jego smak może być bardziej ognisty i cierpki, niż mogłaby to znieść moja obecna wrażliwość”.
Dobrze, sługo dobry i wierny
Spodobało mi się bardzo, kiedy po raz pierwszy to przeczytałem, ponieważ Lewis wyjaśnił coś, co dotąd rozumiałem bardzo słabo. Nawet gdy byłem jeszcze ledwie nawróconym i dość młodym protestantem, podobała mi się idea czyśćca. Patrząc wstecz, mogę potwierdzić, że widziałem to tak, jak opisuje Lewis.
Pewien gość, którego znałem, nie mógł się doczekać obozu dla rekrutów piechoty morskiej. Reszta z nas myślała, że zwariował. To było tak, jakby nie mógł się doczekać leczenia kanałowego wszystkich swoich zębów. Ale on nie był szalony. Nie chciał być tylko żołnierzem piechoty morskiej, chciał być prawdziwym żołnierzem, na wskroś. W istocie chciał znosić trudy obozu, bo chciał usłyszeć odpowiednik pochwały „Dobrze, sługo dobry i wierny” udzielanej żołnierzom piechoty morskiej.
To, co pisze Lewis, nie jest tak głębokie ani tak bogate jak nauka Benedykta. Z pewnością nie jest też tak w pełni katolickie. Ale tłumaczy jasno, a nawet nieco wyraźniej niż papież emeryt, dlaczego powinniśmy cenić obietnicę czyśćca. Lewis pokazuje nam, dlaczego nie jest to „tymczasowe piekło”, ale raczej obóz dla rekrutów do nieba.