Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Henryk Krzosek na „Stadionie Młodych”
Jego historia jest nieprawdopodobna, a jednak wydarzyła się naprawdę. „Krzosek, z ciebie nic nigdy nie będzie” – usłyszał, kiedy po raz trzeci powtarzał piątą klasę podstawówki. Słowa nauczyciela matematyki tak głęboko wryły się w jego pamięć, że nie pozwoliły wierzyć już w nic innego. Czuł się do niczego, a jego życie wiodło ścieżkami od porażki do porażki.
„Nie potrafiłem nic, myślałem, że może mam coś z głową, trafiłem do szpitala psychiatrycznego, nie potrafiłem się uczyć, koledzy zawsze byli lepsi ode mnie” – mówił Henryk Krzosek podczas spotkania na „Stadionie Młodych” w 2018 roku.
Po latach, dorosły już Henryk nadal wierzył tylko w to, że nic z niego nie będzie. Dziś mówi: „Każdy z nas ma w sobie coś takiego, co się nazywa tęsknotą za czymś, czego nie jesteśmy w stanie osiągnąć. Dziś noszę w sobie tę tęsknotę nadal, choć już w zupełnie innym wymiarze”.
Tęsknił za tym, by być dla kogoś ważnym, by czuć się potrzebnym i kochanym. W domu nie było kolorowo, tata pił, a mama zajmowała się całym domem, pracowała, nie miała czasu dla dzieci.
„W młodości wmówiłem sobie, że muszę wypełnić tę swoją tęsknotę. Myślałem, że jak pokażę kolegom z ulicy, jaki jestem fajny, to moja tęsknota będzie zaspokojona” – wspomina.
Mając 18 lat, trafił do więzienia na 7 lat. Tam też był zbuntowany. „Krętactwa, oszustwa, to była moja codzienność. Chciałem zagłuszyć tę pustkę. Nie mogłem powiedzieć, że potrzebuję poczuć, że jestem kochany, byliśmy przecież twardzielami. Byłem na zewnątrz zbuntowanym więźniem, a w środku moje serce płakało - zacząłem marzyć o rodzinie. Myślałem: jak wyjdę z więzienia, zakocham się, będę miał dzieci, dla których nie będę taki, jak mój ojciec”.
Alkoholik
Chciał się do tego przygotować. Skończył w więzieniu podstawówkę i szkołę zawodową. A po wyjściu było tak, jak sobie wymarzył: zakochał się, założył rodzinę. Wszystko miało być już pięknie. Do czasu pojawienia się na świecie pierwszego dziecka.
„Zobaczyłem, że nie umiem być ani ojcem, ani mężem, w moim życiu jest pustka, moi rodzice mi tego nie przekazali, koledzy z ulicy mówili co innego. Te problemy mnie przytłoczyły. To był początek lat 80., wszystko w sklepach było na kartki, żona ode mnie wymagała, dzieci potrzebują pomocy, a ja nie wiedziałem, jak to zrobić”.
Odskocznią od codziennych problemów stała się dla niego praca. A tam receptą na problemy stał się alkohol. Tak znany Henrykowi z rodzinnego domu. „Wypiłem pierwszą setkę i zobaczyłem, że jest lepiej. Coraz częściej przychodziłem do domu podpity – ja, który chciałem budować szczęście rodzinne, niszczyłem je. Pewnego dnia usłyszałem od sąsiadki – Henryk ty jesteś wykapany ojciec. Wiedziałem, że nie znam innej drogi”.
Stał się alkoholikiem. Ratunkiem miał być wyjazd z rodziną do Niemiec. „Zostawiłem w Polsce biedę, ale zabrałem potrzebę picia” – mówi. Żona kazała mu się wyprowadzić. Henryk: „Wszystko zepsułem. Straciłem mieszkanie, bo musiałem pić, wylądowałem na ulicy, rozpocząłem życie bezdomnego, nie miałem pieniędzy więc kradłem alkohol. Policja w Hamburgu dobrze mnie znała, ale co mogli zrobić z takim bezdomnym? Cały czas szukałem miłości”.
Spał w śmietniku, zdarzało się, że wyjadał resztki jedzenia z kosza na śmieci. W jego głowie wciąż żywe były słowa sprzed lat – nigdy nic z ciebie nie będzie.
W sklepie żeglarskim znalazł linę. Chciał zakończyć swoje życie.
"Tylko Bóg może ci pomóc"
„Odwiedziłem jeszcze stołówkę dla bezdomnych, usiadłem przy stoliku, kobieta z obsługi przyniosła mi zupę, a ja zacząłem myśleć… Dotarło do mnie, że nie chcę umierać, ale nie potrafię żyć. Na ścianie wisiał plakat ze słowami Pisma Świętego, w języku polskim – „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne”.
„Czy to ma jakiś sens dla mojego życia? Boże, jeśli jesteś, gdzie Cię znaleźć?” – zaczął się modlić. A w uszach brzmiały mu słowa „aby każdy kto w Niego wierzy, nie zginął”. „Ja przecież po wyjściu z tej stołówki miałem zginąć” – wspomina.
I wtedy usłyszał słowa, który zmiotły te sprzed lat: „Henryk, tylko Bóg może Ci pomóc”. Uwierzył. Potraktował to bardzo poważnie. „Bóg znalazł mnie w największym kryzysie” – mówi.
Słowa kobiety, która przyniosła mu do stolika zupę, stały się dla niego ostatnią deską ratunku. „Jeśli jesteś, zmień moje życie – powiedziałem. Po modlitwie poszedłem spać do śmietnika, a rano obudziłem się innym człowiekiem, czułem, że nie muszę pić, nie muszę palić. To było 29 lat temu, od tamtej pory jestem trzeźwy”.
Nie złamał się, choć dostał pracę w sklepie z alkoholem. Dziś mówi: „Bóg ogarnął mnie tak wielką miłością, że to moje pragnienie zostało w jednej chwili zaspokojone. Dzisiaj jestem szczęśliwym człowiekiem. Mam w sobie już inną tęsknotę - by spotkać w wieczności Jezusa, który mnie uwolnił. I wiem, że Bóg dzisiaj chce każdego z nas dotknąć swoją miłością. Tęsknota, którą masz w sobie, może być dzisiaj zaspokojona”.
Henryk Krzosek od wielu już lat dzieli się swoją historią. Przestrzega, ale przede wszystkim kieruje wzrok w stronę Boga, który - jak mówi - może uratować każde życie. Napisał autobiograficzną książkę pt. "Bóg znalazł mnie na ulicy i co z tego wynikło. Historia bezdomnego alkoholika" (wyd. Znak).
Swoją historią podzielił się także z uczestnikami "Stadionu Młodych".