Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Nigdy nie spotkaliśmy się osobiście. A jednocześnie mam wrażenie, że znamy się od zawsze. I wiem, że nie jestem jedyna. Co takiego było w ojcu Joachimie Badenim, że jest nam tak bliski?
Mistyka z poczuciem humoru
Długo znałam go głównie z powtarzanego wszystkim, wszędzie i na wszystkie sposoby hasła: „Umarł w opinii świętości”. Był mistykiem – bez dwóch zdań. Był charyzmatykiem. Ale tak naprawdę zachwycił mnie tym, że przy całkowitym rozkochaniu w Bogu i duchowej bezkompromisowości, mocno trzymał się ziemi. Głównie chyba dzięki cudownemu, ironicznemu poczuciu humoru.
W wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” tak rozmawiali z Marcinem Jakimowiczem:
– Marudzi Ojciec czasem?
– Tak, tak, czasem narzekam.
– Na co?
– Na jedzenie najczęściej. Bo ja słabo widzę, słabo słyszę, ale smak mam wysubtelniony. A nasze obiady to jednak zwykła stołówka. Często narzekam na smak potraw. To znaczy właściwie na brak smaku. No, ale jakieś umartwienie być musi…
Z kolei, jak pisze w jego biografii Judyta Syrek:
„Ojcze, jak przeżywać dobrze starość? Ludzie pytają!”. „Nie wiem, zapytajcie kogoś starego” – odpowiedział niegdyś na tak postawione pytanie 96-letni wówczas ojciec Joachim.
Kocham u niego tę wolność od traktowania siebie zbyt serio. To dla mnie chyba najmocniejszy dowód jego mądrości. I najprawdziwszej świętości.
Żywiec, Tyskie i inne dobroci
„Gdyby po mojej śmierci pojawiła się jakaś myśl o mojej beatyfikacji, z miejsca polegnie. Joachim Badeni? Pił piwo i był smakoszem. Koniec!” – mówił. Godne pochwały trzeźwe spojrzenie! Ale i mało zaskakujące. Bo przecież jako hrabia miał prawo mieć wysublimowany gust. Nie krył się jednak z przyziemnymi namiętnościami:
Patrzę, siedzi ojciec Joachim, staruszek. Drzemie? Medytuje? Nie wiem. Po przedstawieniu się i krótkiej rozmowie ojciec Joachim zapytał: „Czy może mi brat podać coca-colę?”. „Jasne”. Podałem colę.
Następnym razem wchodzę do salki, siedzi ojciec Badeni. „Podać ojcu colę?” – pytam. „Nie, tym razem nie colę, tylko piwo proszę! ” – rzucił. „Oczywiście, Żywiec?” – powiedziałem. (Kiedyś do Badenich należał tamtejszy browar). „Broń cię, Panie Boże, Tyskie!” – wypalił.
À propos piwa. Inna znana w dominikańskich kręgach anegdota głosi, jak jeden z braci, odwiedziwszy w szpitalu ojca Joachima, spytał, czy czegoś mu nie brakuje. Na co Badeni odparł krótko i stanowczo: „Eucharystii i piwa!”.
Modlitwa? Tylko nie kombinuj!
Zaraz po święceniach przyjechała do niego jedna z jego licznych ciotek-arystokratek i zapytała:
„Kaziu, czy znasz jakąś litanię, która byłaby naprawdę skuteczna?”.
Ojciec Badeni odrzekł, że niestety nie zna.
Wtedy usłyszał: „To czego cię u tych dominikanów uczyli?”.
Na pewno nauczył się prostoty w wierze. Mówił o tym bardzo często. „Rzeczy święte są bardzo proste. Jak być świętym w życiu codziennym? Najlepiej zacząć od znaku krzyża” – powtarzał na jednych z rekolekcji.
A dzisiaj i mnie uczy, że w modlitwie finezyjność i barokowe konstrukcje są wysoce niewskazane:
Najważniejsza jest wiara. Z wiarą po prostu staję przed Bogiem i mówię, o co mi chodzi. Przychodzę do Ojca. Wtedy nie ma żadnych formalności, żadnego wzniosłego wzdychania: „O Matko, przychodzę do Ciebie z taką czy inną prośbą, pamiętam o twojej macierzyńskiej miłości”. Na takie coś moja mama powiedziałaby: „Synu, przecież ty nie pijesz, co się z tobą dzieje?”. Nagle robi się nieznośnie sztuczna atmosfera. To samo z ojcem. I z Ojcem. Podejdź do Niego z wiarą. Reszta jest w Jego rękach.
Trochę (dominikańskiej) złośliwości
Nie był wolny od ciętego języka. Miał szorstką relację z jednym ze współbraci, ojcem Feliksem Bednarskim. Ojciec Maciej Chanaka OP opowiada o pewnej sytuacji, gdy ojciec Badeni ostro wyrażał się o ojcu Feliksie. Gdy zorientował się, że bracia są zgorszeni jego słowami, szybko kończył: „Ale i tak życzę mu zbawienia…”.
Po czym dodawał niewinnie: „Jak najszybciej, jak najszybciej…”.
Na szczęście świętość to nie bycie pod linijkę! Dowodem jest to, że decyzją kapituły Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego w 2018 r. został wszczęty proces beatyfikacyjny ojca Badeniego. I pojawia się kolejna droga do nieba: zakochanie w Bogu bez pamięci, traktowanie siebie ze sporym dystansem, smakowanie tego, co daje świat (na przykład coli i piwa), pełna humoru normalność.
Jesteś synem Boga, kochanym synem! On cię karmi. Dostaję opłatek, a wiem, że to Ciało i Krew Jego Syna. Każdy może to mieć! I nie trzeba być świętym. Ja chyba nie jestem świętym. Wątpię, żebym był świętym, bo mnie ludzie denerwują.
Czytaj także :Ojciec Joachim Badeni. Mistrz życia, mistrz śmierci