„Czas ciąży i porodu jest narodzinami nie tylko dziecka, ale i matki. I ten czas sprawił, że narodziłam się właśnie taką kobietą, taką matką, jaką jestem teraz”. Emilia Litwinko, autorka książek dla dzieci, dzieli się swoim doświadczeniem trzech trudnych ciąż, wcześniactwa swoich dzieci oraz tym, co pomagało jej przetrwać. To piękna opowieść o sensie cierpienia i wiary.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Marlena Bessman-Paliwoda: Na szpitalnym łóżku napisałaś książkę z bardzo osobistymi rozważaniami do różańca dla mam w trudnej i zagrożonej ciąży. Jaka historia życia kryje się za tą książką?
Emilia Litwinko (KatolickaMama.pl)*: Kiedy wysyłałam propozycję rozważań do wydawnictwa, pisałam, że jest to najważniejszy i najbardziej osobisty dla mnie tekst ze wszystkich, które napisałam do tej pory, i tak jest rzeczywiście. Książka jest próbą rozprawienia się ze wspomnieniami z trudnych początków mojego macierzyństwa.
Rozważania powstały podczas trzeciej ciąży, kiedy w szpitalu oczekiwałam na podjęcie decyzji lekarzy, dotyczących dalszego postępowania. Wypełniał mnie lęk, ponieważ poprzednie ciąże, mimo próby podtrzymywania, zakończyły się przedwcześnie – pierwszy syn przyszedł na świat w 35. tygodniu ciąży, a drugi na granicy skrajnego wcześniactwa – w 28. tygodniu ciąży.
Jak te przeżycia wpłynęły na Ciebie?
Te doświadczenia całkowicie zaburzyły moje poczucie bezpieczeństwa. Paraliżował mnie strach, męczyły wspomnienia, po nocach śnił się korytarz OIOM-u noworodkowego, na którym dwa miesiące spędził mój młodszy syn. Byłam pewna jednego: nigdy więcej nie chcę widzieć swojego dziecka w takiej sytuacji, co oznaczało w moim przypadku, że chyba już nigdy więcej nie zdecyduję się na ciążę. Nie chciałam się jednak z tym pogodzić, marzyłam jeszcze o córeczce.
Bóg ukoił moje serce obietnicą, że to jeszcze nie koniec naszej historii, a po trzech latach obdarował mnie wymarzoną córką. Ostatecznie ona też przyszła na świat jako wcześniak, w 35. tygodniu ciąży. Nie ominął nas niestety noworodkowy OIOM, na który tak bardzo nie chciałam wracać…
Jak przeżywać trudną ciążę? Co Tobie pomagało?
Myślę, że nie ma na to pytanie jednej odpowiedzi. Z pewnością ile kobiet i ciąż, tyle historii. Ja sama każdą ciążę przeżywałam inaczej, inne były okoliczności, ale i inne moje zaufanie Bogu. W pierwszej ciąży ukojenie przynosiło mi ofiarowanie moich wyrzeczeń za nienarodzonego Antosia. W drugiej ciąży przeżywałam już kryzys wiary i miałam do Boga żal w sercu, że kolejny raz nas doświadcza.
To był bardzo trudny czas. Później dowiedziałam się, że mnóstwo ludzi modliło się za nas i mimo że sama nie szukałam w Bogu wsparcia, to i tak je czułam. W ostatniej ciąży, z córeczką, wielki spokój przyniosła mi właśnie modlitwa różańcowa. Ona ukoiła moje serce w momencie, kiedy wypełniał je największy strach. To był taki moment w moim życiu, że bardzo mocno doświadczyłam tego, że czasem wszystko i wszyscy, jakby się nie starali, zawodzą – a pozostaje tylko Bóg.
Czy ktokolwiek zrozumie ból mamy – zatroskanej o dziecko nienarodzone, któremu bliżej do wieczności niż do narodzin dla świata, mamy wcześniaka walczącego o życie? Jak można pomóc mamie w trudnej ciąży?
Myślę, że zawsze sytuacja, której sami nie doświadczyliśmy, będzie dla nas abstrakcją. A nawet jeśli jej doświadczyliśmy, to przecież każdy przeżywa ją inaczej. Trudno tutaj o uniwersalne rady. Jedynym, co zawsze pomaga, to modlitwa – wierzę, że ona nigdy nie pozostaje bez odpowiedzi. Warto modlić się nie tylko za taką mamę i jej dziecko, ale i o rozeznanie tego, w jaki sposób można jej pomóc.
Już po urodzeniu Adasia potrzebowałam też pomocy w takiej zwyczajnej codzienności. By ktoś zawiózł mnie na z nim na wizytę, zajął się starszym synkiem, pomógł znaleźć monitor oddechu czy dostać się do lekarza. Wszystkim osobom, a było ich mnóstwo, które nam pomagały, jesteśmy bardzo wdzięczni.
Trudne ciąże przechodzą w trudne macierzyństwo?
Niekoniecznie. Wiele zależy od tego, co zrobimy z nagromadzonymi lękami i emocjami. Czy będziemy z nimi walczyć i zamiatać pod dywan, czy rozpamiętywać i rozdrapywać rany, czy też je zaakceptujemy, ale nie pozwolimy rządzić im swoim życiem. Jeśli jednym słowem miałabym opisać własne macierzyństwo, to przy każdym dziecku byłoby ono inne. Po pierwszej ciąży byłoby to zagubienie, bo tak się wtedy czułam.
Nie dość, że po raz pierwszy zostałam mamą, to stało się to jeszcze tak nagle, nieoczekiwanie i zupełnie nie tak, jak planowałam. Przy drugim dziecku byłoby to przetrwanie. Działałam automatycznie, od wizyty, do wizyty, od rehabilitacji, do rehabilitacji. Próbowałam bronić się przed traumą, ale ona i tak wyłaziła. A trzecie dziecko to radość. Dopiero teraz cieszę się pełnią macierzyństwa. Doceniam ten wspólnie spędzony czas z dziećmi, z córką.
Nauczyłam się radzić sobie ze swoimi emocjami i wspomnieniami. Sięganie do tego, co było dalej jest trudne, ale czasem konieczne, gdy trzeba wypełnić kartę do lekarza czy przedszkola. Umiem już jednak powiedzieć STOP wspomnieniom, by rozpamiętywanie nie ciągnęło się w nieskończoność i nie zabierało radości z dnia dzisiejszego.
Czas walki minął, czy dalej jesteś mamą walczącą? Jak teraz wygląda Twoje macierzyństwo?
W medycznym znaczeniu z większości problemów wyszliśmy zwycięsko. Jeden z synów ma problemy ze wzrokiem i napięciem mięśniowym, więc tu ciągle walczymy o wyrównanie jego szans w stosunku do zdrowych dzieci.
W moim sercu jednak chyba zawsze będę mamą walczącą. Ostatnio śmiałam się do koleżanki, że ja już bym chyba się źle czuła z tym, gdyby było „normalnie”. Ja nie znam innego macierzyństwa, niż to, które mam.
Czego ten czas walki Ciebie nauczył?
Lubię takie sformułowanie, że czas ciąży i porodu jest narodzinami nie tylko dziecka, ale i matki. I ten czas sprawił, że narodziłam się właśnie taką kobietą, taką matką, jaką jestem teraz. Każda ciąża i każde dziecko, choć miały podobne historie, przynosiły mi nowe doświadczenia i uczyły mnie innych rzeczy. Cała historia mojego życia dała mi bardzo silne poczucie, że cokolwiek się dzieje, jesteśmy w rękach Boga. I On nigdy nie zostawia nas samych w cierpieniu.
Jasne, czasem dalej tęsknię do tego, żeby mieć „normalną” ciążę, „normalny” poród, „normalne” macierzyństwo. Czasem wciąż czuję żal, że nie dane mi było doświadczyć tej „normalnej” poporodowej bliskości dzieckiem. Ciągle pojawia się ukłucie zazdrości, kiedy na blogach i fanpage’ach parentingowych widzę tą „normalność”, której prawdopodobnie nigdy nie poznam.
Ale myślę, że życie na tym polega, że wszystkiego doświadczamy z wielu stron, wielu perspektyw. Jest noc i jest dzień, jest zima i jest lato, starość i młodość. I podczas gdy niektórym dane jest odkrywać macierzyństwo jako radość i bliskość, innym dane jest przypominać tą niewygodną i trudną prawdę – że życie od początku do samego końca jest walką – o to, co doczesne, ale i o to, co wieczne.
*Emilia Litwinko – żona, mama trójki dzieci; autorka wydanych przez Wydawnictwo eSPe książek “Opowieści pajączka”, “Opowieści kornika”, “Opowieści mrówki” i “Opowieści Gwiazdeczki”, “Anioł Stróż i Babcia” oraz „Różaniec dla matek w trudnej i zagrożonej ciąży”; autorka bloga KatolickaMama.pl; nieustannie zachwycona miłością – tą mniejszą, ludzką, i tą Największą, Jedyną i Wieczną; zafascynowana macierzyństwem i możliwościami, jakie ono ze sobą niesie.
Czytaj także:
Wcześniak, którym się opiekowała, dziś jest jej kolegą z pracy
Czytaj także:
Kiedy dziecko przychodzi za wcześnie. Rodzice wcześniaków mówią, jak jest
Czytaj także:
Im częściej tulisz dziecko, tym będzie „inteligentniejsze”