Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Każda poślizgnęła się kiedyś na skórce od banana. Ale jak którykolwiek twórca mógłby w ogóle wpaść na pomysł, żeby doszło do tak nieprawdopodobnej sytuacji?
Po pierwsze, warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden szczegół – wszystkie te postacie są już dosyć wiekowe, narodziły się przed II wojną światową. Choć dla Polaków banany owocem powszechnie dostępnym stały się dopiero po 1989 r., to w USA ta sytuacja wyglądała zdecydowanie inaczej. Właściwie rzecz biorąc, przed II wojną światową banan był w USA nierzadko tańszy od jabłek. Jak to możliwe, skoro USA generalnie leżą w innej strefie klimatycznej, że w ówczesnych, dużo bardziej prymitywnych i dłuższych warunkach transportu, tańsze były importowane banany od lokalnych jabłek?
Czemu banan a nie jabłko?
Cóż, amerykańskie jabłka pochodziły od amerykańskich farmerów, którym trzeba było zapłacić amerykańskie stawki. Banany zaś pochodziły z republik bananowych. Te leżące na Karaibach i w Ameryce Środkowej kraje, choć formalnie były niepodległe, w rzeczywistości były koloniami USA i wielkich plantatorów, zaś ich ludność zaprzęgnięta została do iście niewolniczej pracy przy uprawie tamtejszego złota: bananów.
Druga sprawa, że były to inne banany niż dziś. Odmiana Gros Michel była ponoć od dzisiejszych kultywarów znacznie smaczniejsza, ale na pewno łatwiejsza w uprawie i transporcie. Nie trzeba więc było szybkich i chłodzonych kontenerowców i systemu chłodni, by nawet mieszkaniec amerykańskiego interioru mógł się smakować żółtymi owocami.
No dobrze, ale dziś też jemy dużo bananów, a nikt się na skórkach nie ślizga, lecz wyrzuca je po zjedzeniu do śmietnika. Dokładnie: do śmietnika. Kolejną różnicą jaką dzieliła amerykańskie miasto u progu XX w. od znanych nam obecnie jest dużo, dużo gorsza infrastruktura komunalna. Problemy z wywozem odpadków były na porządku dziennym, śmieci walały się po ulicach. Najgorzej było w dzielnicach biedoty, gdzie z wyższych, nieskanalizowanych pięter często leciało wszystko na ulice pełne koni (używanych do transportu) i świń (ich chów w miastach, gdzie ganiały samopas, nie był wtedy niczym dziwnym). Jako że ulicznej kanalizacji często również jeszcze nie było, a zwierzęta dokładały swoje, nietrudno jest sobie wyobrazić, jak to wszystko wyglądało.
Jak mógł śmieszyć banan?
Mamy więc miliony zjadanych bananów i związanych z tym zgniłych, brązowo-czarnych skórek wlepiających się w ciąg brudnej rzeki, jaką zazwyczaj były ówczesne ulice. Łatwo zrozumieć, że ślizganie się w czymś takim było naprawdę nietrudne do zaobserwowania na co dzień. A czasami również mogło wyglądać zabawnie.
Trzeba zresztą przyznać, że kino z początków swej historii miało dosyć wąskie pole do popisu jeżeli chodzi o możliwe do zaserwowania formy humoru. Twórcy musieli się ograniczać jedynie do tego, co można było jedynie zobaczyć, bo w pierwszych filmach po prostu nie było dźwięku. Stąd właśnie wszystkie psikusy z tortem na twarzy, psiukającym kwiatkiem albo... skórką od banana w klasycznych produkcjach, które z łatwością zadowalały się samym obrazem.
Czasy się zmieniły. Pasożyty wykończyły banany Gros Michel, republiki bananowe musiały wprowadzić chociaż minimum cywilizowanych standardów ochrony pracy, amerykańskie ulice są choć trochę czyściejsze, a kino dużo bardziej zaawansowane. Dziś tego typu dowcipy jak fakt, że ktoś się poślizgnął na skórce od banana są nie tylko nieśmieszne, ale również oderwane od rzeczywistości.
Cóż, to ostatnie wrażenie można zresztą zrozumieć patrząc na te klasyczne sceny: na środku czyściutkiego chodnika leży świeża, żółciutka skórka od banana na którą ktoś wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu następuje. Taka sytuacja rzeczywiście mogła się nigdy nie wydarzyć, bo nigdy nie pasowała do brudnej i nieatrakcyjnej rzeczywistości. Ale rzeczywistość i film to dwie różne sprawy – warto pamiętać o tym, oceniając jedno przez pryzmat drugiego.