To była amatorszczyzna, bo jestem amatorką, a nie profesjonalistką! I ktoś zdecydował się wziąć tę amatorkę na scenę, bo uznał, że mimo braku wprawy i scenicznej ogłady ma historię, która warta jest opowiedzenia.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Podziękowałam za wysłuchanie mnie i zeszłam z podestu. Usłyszałam oklaski, ale nie nazbyt entuzjastyczne. Światła przygasły, operator wyłączył kamerę, a ja ściągnęłam zza ucha mikrofon. Na miękkich wciąż nogach podeszłam do moich bliskich. W wyprostowanych plecach i uśmiechu pudrującym stres czułam, że chcę się zapaść pod ziemię, że pora się schować po tak długim wyeksponowaniu i najlepiej właśnie tam.
Wsiadłam do samochodu i poczułam dojmujący smutek. To było fatalne wystąpienie. Okropne. Żenada. Nie wyszło mi to, to i to. I jeszcze to było słabe. Samobiczuję się boleśnie. Skóra aż czerwona. Pokazuję ją bliskim. Może podmuchają, ojojają, zrobią kojący okład. A może nie.
Miedzy krytyką a krytykanctwem
Do mojej boleści zbliżyły się dwie osoby, a powiedziały mi tak:
Pierwsza: „Marzena, no to było słabe, dobrze, że to wiesz. Przeczytałaś chociaż jeden artykuł na temat tego, jak się przygotowuje takie wystąpienia? Nie patrzyłaś widowni w oczy, traciłaś wątek, mówiłaś bez ładu i składu, raz to, raz tamto, nie było tego, tego i tamtego, a być powinno. Kompletna amatorszczyzna”.
Poczułam, jak moja czerwona po samobiczowaniu skóra jest jeszcze gorętsza, że zaczyna piec, że łzy z bólu napłyną mi zaraz do oczu.
Druga: „Marzenka, nikt nie zostaje mistrzem pieczenia tortu od samego przeczytania przepisu na tort. Dowiedzenie się, jak być dobrym mówcą, nie oznacza, że z automatu stajesz się dobrym mówcą. To trening czyni mistrza, a nie przeczytanie książki o treningu. Przyjrzyjmy się temu, co było słabszą stroną tego wystąpienia i zastanówmy się, jak możesz nad tym popracować”.
Poczułam ulgę, moje zaczerwienienie zaczęło chłodnieć, zrobiłam głęboki wdech z wydechem pełnym rozprężenia.
Co sprzyja mojemu rozwojowi?
Usłyszałam te dwa głosy i zastanawiałam się, co one we mnie spowodowały.
Pierwszy sprawił, że byłam gotowa postanowić, że już więcej nie wystąpię oraz uznać, że to nie dla mnie, że się nie nadaję, że więcej podobnych propozycji nie przyjmę. I zadałam sobie pytanie: Czy ten głos sprzyja mojemu rozwojowi? Czy jest wspierający? Czy jest krytyką, która ma na względzie moje dobro? I odpowiedziałam sobie – trzy razy „nie”. A skoro tak – wywalam go do kosza!
Drugi głos za to sprawił, że poczułam, że jest robota do zrobienia. Że jest sens przyjrzenia się temu, co było silną stroną wystąpienia, a co słabą i popracowania nad tym. Że błędy, które popełniłam są normalne dla osoby, która dopiero zaczyna. Że mam bardziej zwrócić uwagę na treść, a nie przyczepiać się do formy, bo nikt rozsądny nie oczekuje od osoby, która nigdy wcześniej nie wystąpiła na scenie, że będzie gwiazdą estrady.
Nikt też nie ma prawa wymagać ode mnie stopnia mistrzowskiego, kiedy dopiero zaczynam trening. To była amatorszczyzna, bo jestem amatorką, a nie profesjonalistką! I ktoś zdecydował się wziąć tę amatorkę na scenę, bo uznał, że mimo braku wprawy i scenicznej ogłady ma historię, która warta jest opowiedzenia. A jeśli się na swojej decyzji przejechał – trudno! Jeśli nie chciał ryzykować zawodu, mógł wziąć kogoś, kto ma doświadczenie i na scenie czuje się już jak ryba w wodzie. Prawda? Prawda.
Samoprzytulenie
Do mojej boleści zbliżyły się dwie osoby, ale później doszła i trzecia. Zbliżyłam się ja. Sama do siebie. Położyłam sobie lewą dłoń na prawym ramieniu i pogłaskałam je czule. Zobaczyłam, ile stresu kosztowało mnie stanięcie na podeście, w świetle reflektorów, przed ludźmi wgapionymi we mnie i skierowaną na mnie kamerą.
Na wspomnienie swojego rozdygotania czuję, że chcę podziękować moim nogom, że stały mimo tego, że były z waty. Doceniam poświęcenie swoich kosmków jelitowych, które osłabły, reagując na mój stres, na który zdecydowałam się, przytakując głową na propozycję wygłoszenia przemowy. Kłaniam się mojemu ciału, że nie wzięło nóg za pas ani nie zemdlało, choć postawiłam je w sytuacji, które ono odczytywało jako ogromne zagrożenie.
Dziękuję sobie, że przygotowałam się do tego wystąpienia najlepiej, jak potrafiłam. Teraz już wiem, co mogę zrobić, aby potrafić lepiej, ale wtedy zrobiłam to, co było w mojej mocy.
Droga Marzenko. Przytulam Cię i przyjmuję Cię również wtedy, kiedy Ci się nie udaje.
Czytaj także:
Otyłość – problem ciała czy cierpienie serca?
Czytaj także:
Sztuka odpuszczania – kiedy poddanie się jest zwycięstwem
Czytaj także:
Samowspółczucie – czym jest i jak je rozwijać?