Mówimy w czterech różnych językach, mamy trzy kolory skóry, należymy do co najmniej dwóch różnych religii.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Boże Narodzenie już tak blisko! W tym roku oczekiwanie jest dla mnie wyjątkowe. Czekam na nasze przepełnione tradycjami, rodzinne święta z żywą tęsknotą, bo nie miałam ich w zeszłym roku. Gdy wracam myślami do ubiegłego grudnia, wciąż mnie to zadziwia.
Podczas dalekiej wyprawy
Rok temu, po raz pierwszy w życiu, spędziliśmy święta poza rodzinnym domem. Ba, spędziliśmy je poza krajem. Mimo ekscytującego smaku przygody, dzień przed Wigilią czułam jedynie tęsknotę za domem, rodziną, za „normalnymi” świętami.
Już nie wspomnę o pierogach z kapustą i grzybami! Poranek wigilijny rozpoczęliśmy od mszy. Przyszłam do kaplicy z moim rozżaleniem i smutkiem, prosząc, by Bóg przywrócił mi radość. Wyszłam z myślą, że jedyny plan jaki mam na te święta, to nic nie planować. Dzięki temu wszystko, co się wydarzy, będzie niejako zgodne z planem. A działo się naprawdę wiele!
Przy wigilijnym, cateringowym stole
Kolację przygotowywaliśmy razem z naszymi gospodarzami, ich rodzinami, sąsiadami i ich gośćmi. Są dzieci, są starsi, są chorzy i zdrowi. Może ze 40 osób? Tylko my ubrani elegancko (czuję się dziwnie), rozkładamy papierowe talerzyki (heloł, na wigilii?).
Wszystko jest inaczej (niż „normalnie”, czyli tak jak być powinno). Nikt nie liczy potraw, nie ma sianka. Opłatek, który przyleciał z nami samolotem, został zjedzony przez tłumek dzieci jeszcze przed uroczystym rozpoczęciem kolacji.
Są wśród nas Amerykanie, Brazylijczycy, Meksykanie, no i nasza polska reprezentacja. Kisiel z żurawiny ma postać galaretowatego gluta, ale nikt i tak nie wie, jak powinien smakować, więc tylko uśmiecham się przepraszająco. Mówimy w czterech różnych językach, mamy trzy kolory skóry, należymy do co najmniej dwóch różnych religii.
Mam wrażenie, że już bardziej różnić się nie dało. A jednak jesteśmy tu razem, w tym wyjątkowym dniu, zgromadzeni jakimś dziwnym zrządzeniem losu. Na pocieszenie odkrywam na stole brazylijską wersję sałatki jarzynowej. (Może bez ogórka kiszonego i jabłka, ale przecież to iście polska tradycja, że każda gospodyni robi ją inaczej).
Świąteczne niespodzianki
My rozpoczynamy. Krótka modlitwa, a potem odczytanie fragmentu Pisma Świętego, „Gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz…”, tłumaczone zdanie po zdaniu na dwa inne języki. Ten moment był niesamowity – wzruszenie ściska mi gardło. Nie odlatuję w uniesieniu, bo gdzieś do mojej świadomości przebija się nawoływanie najmłodszej córki.
Rozpoczynam poszukiwania i z przerażeniem odkrywam, że niespełna dwulatka zamknęła się na klucz w łazience. No pięknie, zamiast zasiadać do uczty, kto tylko może, rzuca się na ratunek. Rozważamy dostępne opcje w krótkiej debacie pospieszanej narastającym ewidentnie niepokojem winowajczyni. Ostatecznie jednak trzeba będzie wyważyć drzwi. Moje emocje sięgają zenitu, gdy słyszę coraz głośniejszy płacz.
W końcu jednak udaje się – mogę pochwycić ją w ramiona i ukoić. To nie koniec serii niefortunnych zdarzeń. Spokój nie trwa długo – inna najmłodsza córka (w sercu oddycham z ulgą, nie moja) rozcina palce sreberkiem z czekolady. Dylematy: jechać do szpitala czy nie. Kończy się na domowych sposobach i zgrabnym bandażu. Sytuacja opanowana.
„Teraz naprawdę należy nam się coś dobrego!” – z tymi słowami ktoś serwuje na stół pudding. Przez cały ten czas, od samego początku, w kącie pokoju siedzi wtulona w siebie para staruszków. Uśmiechają się, ogarniając wzrokiem cały ten chaos, i mówią: „Tak, tak, nic się nie zmieniło odkąd my byliśmy młodzi. Jest dokładnie tak samo – czekoladowy pudding i zwariowane przygody małych dzieci”.
Teraz naprawdę napięcie jest rozładowane – wszyscy śmiejemy się, z poczuciem ulgi zasiadając ponownie do stołu.
A jednak rodzinne święta
Od tego momentu, nie skłamię jak napiszę, że poczuliśmy się jak prawdziwa rodzina. Wszystkie różnice przestały rzucać się w oczy, na wierzch wypłynęło poczucie wspólnoty i to, że w gruncie rzeczy jesteśmy tacy sami. Młodzi i starzy, chorzy i zdrowi, ze swoim językiem, kolorem skóry, wiarą – mamy podobne perypetie, pragnienia, potrzeby. Łapiemy wspólny język, tworzymy więzi. Otaczamy się nawzajem uśmiechem, dobrym słowem, życzliwością.
Siedzę tam i myślę, jak przedziwny jest to czas. Przychodzą mi do głowy słowa św. Piotra: „Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie” (Dz 10, 34b-35).
Czytaj także:
Jedno proste słowo, które poprawia relacje przyjacielskie i rodzinne
Czytaj także:
Jak przetrwać wielkie rodzinne spotkanie i nie stracić radości z bycia razem
Czytaj także:
Bądź staroświecki – wyślij kartkę świąteczną. Jeszcze zdążysz!