Mówi się wiele o wypaleniu zawodowym, a nawet o wypaleniu wśród dzieci-uczniów. Jest też wypalenie macierzyńskie. Kiedy mama mówi, że ma dość, nie znaczy, że nie kocha dziecka.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
O byciu mamą niektóre z nas potrafią mówić wyłącznie w superlatywach. Bo tak trudno przyznać się przed światem, że ma się już dość, chce się płakać i krzyczeć, a niekiedy spakować walizkę i wyjechać. Trudno, bo jest to nieakceptowane – jak to, nie kochasz dziecka?!
Matka mówi: Mam dość
Kiedy spotykamy się same ze sobą, w zaufanym gronie matek, przy kieliszku wina, potrafimy się otworzyć i wylać „gorzkie żale”. Ostatnio na jednym z takich „mitingów anonimowych matek” usłyszałam mniej więcej takie wyznanie:
Myślałam, że najtrudniejsze za nami. Ząbkowanie, nieprzespane noce, kolki, walka o karmienie piersią. Wtedy myślałam, że nic gorszego mnie nie spotka. Nie wierzyłam, kiedy bliscy mówili, małe dziecko, mały kłopot, duże dziecko, duży. Myślałam, co oni bredzą, przecież kilkulatek zje sam, ubierze się, pobawi, można się z nim dogadać. Prawda, ale z czasem pojawiło się milion nowych „wyzwań”.
Przykład? Niekończące się negocjacje. O wszystko. O to, jaką koszulkę założyć. O wyjście na spacer. O jedzenie. O to, w co będziemy się bawić. Nie mówiąc już o histeriach, kiedy trzeba spać. I nie wspominając niekończących się „dlaczego?”. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo przecież każdy dzień przynosi „coś”, z czym muszę się zmierzyć. Czuję się jak chomik w kołowrotku. Bez wyjścia, bo przecież nie zostawię dziecka.
Przyznanie się do słabości, a nie do niekochania dziecka
A chciałabyś? – pytam, wcale nie bardzo oszołomiona, w końcu sama jestem mamą trzylatka, którego rozpiera energia 😉 Moja rozmówczyni milczy przez chwilę. Po czym dodaje: „Pewnie nie. Może na jeden dzień” i uśmiecha się przez łzy, które zdążyły w tym czasie popłynąć po jej policzkach.
Nie żałuję bycia mamą. Tylko czasem jestem tak potwornie zmęczona. Nie mogę powiedzieć, że mąż mi nie pomaga, ale to ja spędzam z dzieckiem większość dnia. To ja znoszę napady płaczu, marudzenie, grymaszenie, histerie. To ja ścieram rozlaną herbatę, zbieram rozwalone jedzenie. Niezliczone razy – co dzień. Czuję się, jakbym każdego dnia przerzucała setki ton węgla w kopalni. Jestem skrajnie zmęczona, ale to nie znaczy, że nie kocham dziecka.
Takich wyznań jest więcej. Ostatnio trafiłam na wpis, który mamy masowo udostępniały w sieci. Charity Beth, blogerka parentingowa, zamieściła poruszający apel, by nie oceniać mam, które odważą się przyznać do zmęczenia czy do tego, że mają dość. To jest przyznanie sobie prawa do słabości, a nie wyznanie, że nie kocha się swojego dziecka.
Kiedy matka mówi, że jest zmęczona, nie znaczy, że żałuje macierzyństwa
Kiedy matka mówi, że jest zmęczona, to wszystko, co ma na myśli! Nie powiedziała, że chce upuścić syna i zapomnieć, że on istnieje. Kiedy matka mówi, że potrzebuje trochę czasu dla siebie, to wszystko, co ma na myśli! Nie powiedziała, że żałuje, że jest matką, a macierzyństwo było życiowym błędem. (…) Kiedy matka daje na kolację makaron, nie oznacza to, że robi to każdego dnia tygodnia, a jej syn/córka nie zna warzyw czy mięsa.
Kiedy widzisz jej dom pogrążony w chaosie, nie oznacza to, że zawsze tak wygląda. Kiedy matka mówi, że chciałaby wyjść z przyjaciółmi, to wszystko, co ma na myśli! Nie chce znowu być „singielką/nie matką” i nie ponosić za nikogo odpowiedzialności. (…) Kiedy słuchasz krzyczącej matki, nie oznacza to, że robi tak zawsze. Prawdopodobnie wcześniej jakieś 300 razy powtórzyła to samo normalnym tonem i w końcu straciła cierpliwość.
Kiedy widzisz matkę znerwicowaną, na skraju szaleństwa, nie oznacza to, że codziennie tak jest. Poza tym, co widzisz, jest cały kontekst, okoliczności. Nie mów nieprawdy, aby osądzać kogoś, nie mówiąc już o kobietach, które każdego dnia oddają swoje życie, by żyć życiem innej istoty, która dla niej jest wiele ważniejsza niż ona sama.
Na świecie nie ma człowieka, który byłby w stanie zrezygnować z siebie i ofiarować tyle, co matka! Dlatego zasługuje na dużo zrozumienia i mniej osądzania.
Mamo, przyznanie się do słabości to nie grzech!
Boimy się, że przyznanie do słabości będzie oznaczało, że jesteśmy beznadziejnymi matkami. A oceny innych i tak są zbędne, bo same dla siebie jesteśmy najsurowszymi sędziami. Znam mamę, która pół nocy nie może zasnąć, jeśli zdarzy się jej stracić cierpliwość i nakrzyczeć na dziecko albo podać mu do jedzenia niezdrowego „gotowca” (mrożone pierogi, parówki). Choć wie o tym tylko ona (i dziecko).
Może byłoby nam łatwiej, gdybyśmy odczuwały mniejszą presję. Gdyby każdy nasz „macierzyński niewypał” nie był oceniany pełnymi dezaprobaty spojrzeniami. Może byłoby łatwiej, gdyby więcej mam otwarcie mówiło „Tak, mam dość. Najchętniej uciekłabym z domu”. Marzy mi się taki social mediowy ruch #realmother, które upuszczą nieco pary z tego – dość nieżyczliwego dla matek – miejsca, jakim są media społecznościowe z przestrzenią wyłącznie na macierzyńskie sukcesy.
Może łatwiej byłoby, gdybyśmy miały więcej pomocy – nie tylko od męża czy dziadków, ale dalszych krewnych czy znajomych. Nierealne? A czemu nie, skoro widzę, że kumpelka z pracy chodzi z podkrążonymi oczami, pozbawiona sił i humoru, mogę zaopiekować się jej dzieckiem przez godzinę czy dwie. Dla mnie to nie jest wielki wysiłek, a ona pewnie popłacze się ze szczęścia, nawet jeśli w tym czasie zamiast leżeć w wannie i wypoczywać, będzie gotować obiad albo załatwi zaległą sprawę na mieście.
Mówi się wiele o wypaleniu zawodowym, a nawet o wypaleniu wśród dzieci-uczniów. Mówmy też więcej o wypaleniu matek, bo to nie tylko nauczy nas większej wyrozumiałości i empatii, ale i samym matkom da poczucie, że przyznanie się do słabości to nie grzech.
Czytaj także:
Wypalenie rodzica. Jak je zauważyć, pokonać i przeciwdziałać?
Czytaj także:
Matki też cierpią na syndrom wypalenia zawodowego!
Czytaj także:
Matka to nie ofiara, a macierzyństwo to nie cierpiętnictwo