Musieli czuć się przyjęci z miłością, skoro tak chętnie przybliżali się do Niego. Człowiek lgnie tam, gdzie czuje się kochany, gdzie czuje się bezpiecznie.
„W owym czasie przybliżali się do Jezusa wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać”. To ciekawe, że do Jezusa najbardziej ciągnęło tych, którzy mieli złą reputację, ich grzechy były publicznie znane, a oni sami uznawani byli za moralnie niegodnych. On miał w sobie jakiś magnes przyciągający społecznych wyrzutków, ludzi odrzuconych, wyklętych przez elity religijne Izraela. Ci, dla których nie było miejsca w świątyni, synagogach, wśród pobożnych ludzi, chętnie przychodzili do Jezusa. Dlaczego? Bo mogli do Niego przyjść. Jezus nie stawiał żadnych warunków, nie trzeba było się niczym wykazać, ani pobożnością, ani moralnością, żeby móc być w Jego towarzystwie. Przychodził każdy, kto chciał, niezależnie od tego, kim był. Jezus nie gorszył się tymi, którzy do Niego przychodzili i nie potępiał ich. Musieli czuć się przyjęci z miłością, skoro tak chętnie przybliżali się do Niego. Człowiek lgnie tam, gdzie czuje się kochany, gdzie czuje się bezpiecznie. Środowiska religijne albo ich odrzucały w ogóle, albo dawały im odczuć, że są moralnie gorsi. Tak, czasem wzywanie innych do nawrócenia też może być jedynie sposobem na pokazanie komuś, że jest tym gorszym.
Poprzeczka postawiona wysoko
Jezus nie mówił wcale rzeczy łatwych, nie usprawiedliwiał grzechu. Wystarczy posłuchać „kazania na górze”, żeby przekonać się, że stawiał poprzeczkę wysoko. Praktycznie była to poprzeczka, która przewyższała możliwości wszystkich, którzy Go słuchali. A jednak przybliżali się do Niego. Bo nawet jeśli nie dorastali do miary Ewangelii, którą im głosił, to czuli, że to ich wcale nie przekreśla. Ewangelie nie mówią wcale, że wszyscy grzesznicy, z którymi spotykał się Jezus, nawracali się po spotkaniu z Nim. Nie nawrócił wszystkich, nawet nie możemy stwierdzić, że nawróciła się większość Jego słuchaczy. Ale na pewno Jezus kochał wszystkich. Jezus nie mówił im: Dobra, siądę z wami do stołu, ale macie potem zmienić swoje życie, bo więcej z wami nie będę jadł. Tak, były nawrócenia, jak chociażby w przypadku Zacheusza, ale one nigdy nie były wymuszone, nie były warunkiem. Jezus kochał bezwarunkowo tych, którzy do Niego przychodzili i oni to czuli. Dlatego przychodzili. Nawet jeśli niewiele mogli zrozumieć i sprostać tej nauce, to wiedzieli, że na pewno są kochani i nie będą odrzuceni, a tego najbardziej potrzebowali.
Ojciec nie stawia warunków
Jezus opowiada dzisiaj przypowieść o synu marnotrawnym i miłosiernym ojcu. To jest odpowiedź na szemranie faryzeuszy, którzy zarzucali Mu, że przyjmuje grzeszników i jada z nimi. W tej przypowieści ów marnotrawny syn nie wraca dlatego, że się nawrócił. Wraca, bo skończyły się pieniądze i przymiera głodem. Owszem, ułożył sobie ładny wierszyk, którym chciał przekonać ojca, żeby go przyjął pod dach jako sługę. To było takie wyrachowane ukorzenie się. Na pewno spodziewał się, że to nie będzie takie łatwe. W końcu poszedł sobie z domu, roztrwonił pół majątku z nierządnicami, a teraz ma czelność wracać, bo skończyły się pieniądze i nie ma za co żyć. Tymczasem ojciec, który powinien wybiec z domu z krzykiem i zrobić awanturę, faktycznie wybiega, ale rzuca się mu na szyję, całuje, przytula, płacze ze szczęścia. Ojciec wcale nie czekał na deklaracje nawrócenia, nie badał szczerości tego, co powiedział syn, nie postawił warunków powrotu. Po prostu przyjął go z radością, ucieszył się jego obecnością. To nie jest przypowieść o szczerym nawróceniu syna, ale o bezwarunkowej miłości ojca.
Dom, do którego może przyjść każdy
Będąc kiedyś w Londynie i spacerując po mieście, zauważyłem na jednym z kościołów tabliczkę, na której było napisane: „Każdy jest mile widziany, kimkolwiek jesteś, jakiekolwiek masz pochodzenie, jakkolwiek jesteś ubrany. Chodź i zobacz”. Pomyślałem wówczas: Taki powinien być Kościół: Dom, do którego może przyjść każdy, bezwarunkowo, żeby spotkać tę bezwarunkową miłość Boga. I nie musimy wcale wiedzieć, jak ta miłość dotknie człowieka, czy go zmieni czy nie. Nie musimy wszystkiego warunkować, kontrolować i weryfikować. Jedyne co musimy, to stworzyć przestrzeń, w której ta miłość będzie mogła się objawić, stworzyć dom z ciągle otwartymi drzwiami i wypełniony miłością. Chciałbym, żebyśmy byli Kościołem, do którego ciągną grzesznicy i ludzie o wątpliwej reputacji moralnej, jak ciągnęli do Jezusa. Chciałbym, żeby czuli, że tu jest ich dom, w którym czeka na nich ich Ojciec, który kocha ich niezależnie od tego, w jakiej sytuacji i w jakiej kondycji się znajdują. A jeśli od nas uciekają, to powinniśmy zadać sobie pytanie, czy przypadkiem nie staliśmy się podobni do faryzeuszy zamiast do Jezusa.
I czytanie: Joz 5, 9a. 10-12
II czytanie: 2 Kor 5, 17-21
Ewangelia: Łk 15, 1-3. 11-32

Czytaj także:
Papież: Chleb z modlitwy „Ojcze nasz” to także woda, lekarstwa, dom, praca…

Czytaj także:
Pokuta po spowiedzi to nie jest zapłata za grzechy. O. Jordan Śliwiński wyjaśnia

Czytaj także:
Prawdziwa pokuta nie oznacza dręczenia siebie. Ojciec Pio ma lepszy pomysł