Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
O zaangażowaniu w pomoc bezdomnym, ale także o swoim doświadczeniu i wypadku samochodowym opowiada Aletei Radosław Pazura.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Jest pan fundatorem Fundacji Kapucyńskiej, od lat angażuje się pan w pomoc bezdomnym. Dlaczego?
Radosław Pazura: Po trosze wynika to z przypadku, choć tych podobno nie ma. Dlatego wolę to interpretować jako działanie Pana Boga. Od wielu lat spowiadam się u kapucynów na ul. Miodowej. Pewnego razu czekałem w długiej kolejce. Zależało mi na tym, by być w stanie łaski uświęcającej. Po spowiedzi zagadnął mnie jeden z braci. Opowiedział o bezdomnych, planie budowy Domu Jałmużnika. Zaproponował, bym włączył się w projekt. Poprosiłem o czas do namysłu. Biłem się z myślami, aż dojrzałem do powiedzenia TAK.
Ważnym czynnikiem decyzji było też pańskie nawrócenie, które nastąpiło po poważnym wypadku samochodowym. Można powiedzieć, że gdyby nie tamten wypadek, dziś nie działałby pan na rzecz bezdomnych?
Nie lubię „gdybać”, ale takie prawdopodobieństwo istnieje. Moja duchowa przemiana odegrała dużą rolę. Stąd też bliski kontakt z kapucynami z ul. Miodowej, bo zarówno oni, jak i siostry klaryski, odegrały dużą rolę w moim życiu po wypadku. Wiele czynników złożyło się na decyzję o zaangażowaniu w pomoc bezdomnym.
Radosław Pazura o mądrym pomaganiu bezdomnym
Hasłem przyświecającym działalności kapucynów z Miodowej są słowa „pomagać mądrze”. Co to znaczy?
Wszyscy wciąż na nowo zadajemy sobie to pytanie. Podobnie jak pytanie, na czym polega miłość i jak ją realizować w życiu. Jedną z cech miłości jest to, że jest mądra. Kierujemy się miłością, tworzymy wspólnotę (mam na myśli ludzi z fundacji, braci kapucynów). Podejmujemy różne działania, by pomagać bezdomnym wyjść z kryzysu, pomóc odnaleźć siebie na nowo. Dać oferty, które pozwolą odbić się od dna i zacząć nowe życie. Uznaliśmy, że „pomagać mądrze” to zajmować się człowiekiem holistycznie, w całości.
To znaczy?
Na trzech płaszczyznach – psychicznej, duchowej i cielesnej. Należy je traktować integralnie. Jeśli któraś z tych sfer zostanie zaniedbana, pomoc człowiekowi w pełni może okazać się trudna, a nawet niemożliwa. Dom, na który zbieramy obecnie fundusze, ma być miejscem, gdzie potrzebującym będzie można złożyć pełną ofertę i pracować nad tymi trzema płaszczyznami.
Po doświadczeniu pomagania bezdomnym inaczej patrzy pan na problem bezdomności? Przychodzi refleksja, że granica pomiędzy byciem domnym a bezdomnym jest bardzo cienka?
Taka refleksja przychodzi nie tylko dzięki kontaktowi z bezdomnymi, ale także dzięki własnym przeżyciom. Mam na myśli wypadek, któremu uległem. Moje życie też było na krawędzi. Mogło się różnie potoczyć. Mogłem być kaleką, nie mieć nogi, w ogóle nie żyć… Decyzje lekarzy, czasem podejmowane na granicy rozsądku, poskutkowały tym, że dziś jestem w pełni sprawny, ale wystarczył błąd, jedna zła decyzja i moje życie wyglądałby inaczej. Bezdomność, w sensie nieposiadania dachu nad głową, równie dobrze mogła grozić także mnie. Scenariuszy mogło być wiele. Podobnych historii na Miodowej słyszałem dużo. Wśród bezdomnych są różni ludzie, mają rozmaite historie. One są niezwykłe, podobnie jak historie wychodzenia z bezdomności, bo i takich mamy coraz więcej.
Radosław Pazura: Pomaganie bezdomnym nie jest popularne
Dziś bardziej docenia pan to, co ma, każdy „zwykły” dzień? Patrzy pan na to wykaraskanie się z wypadku w kategorii cudu?
Tak, zdecydowanie! To też pewnie wpłynęło na moją decyzję o zaangażowaniu w fundację. Świadomość, że tak niewiele brakowało, by i moje życie potoczyło się w takim kierunku. Pomaganie bezdomnym nie jest popularnym tematem. Patrzy się na nich sztampowo. Panuje stereotyp, że sami sobie są winni, więc powinni też radzić sobie sami. A to nie tak. Trzeba się pochylić nad każdym, a zwłaszcza nad tymi, którzy – po ludzku patrząc – nie rokują dobrze. Bezdomność ma szeroki kontekst. To nie tylko osoby, które nie mają dachu nad głową.
Jak pan definiuje bezdomność?
Dom tworzą rodzina i relacja. Jeśli to się gdzieś zagubi, to droga do bezdomności jest krótka. Kiedy nie ma relacji, zostajemy sami. Z samotności rodzą się różne pomysły. Ludzie o słabszej psychicznej konstrukcji mogą sobie nie poradzić i lądują na bruku. Tak rzecz ujmując, duża część Warszawy jest bezdomna. W domach jesteśmy tylko, by przenocować, bardzo mało czasu poświęcamy bliskim, rodzinie. To wielkie niebezpieczeństwo. W tym aspekcie bezdomność może zataczać coraz szersze kręgi – zaniedbanie i brak relacji, rozpad rodziny, osamotnienie.
Jak zachęca pan do pomagania bezdomnym? Często słyszę argument, że żyjemy w pędzie, nie starcza nam czasu na rozwiązywanie własnych problemów, a co dopiero na pomoc innym.
Kluczem jest refleksja nad tym, kim jestem, co robię, co sobą reprezentuję. Na czym polega miłość? Czy ona dotyczy tylko najbliższych, czy ma szerszy zakres? Jeśli się nad tym zastanowimy, dojdziemy do wniosku, że miłość nie kończy się na wypełnianiu obowiązków wobec najbliższych. Ona może się rozwijać! Wtedy pojawia się przestrzeń na myślenie o innych, nieraz zupełnie obcych. Otwartość w miłości nie dotyczy tylko najbliższych, ale pozwala wyjść szerzej. I działać – na miarę możliwości.
Radosław Pazura: Bł. Anicet Kopliński to inspirująca postać
Co panu osobiście daje pomaganie bezdomnym? Angażując się w wolontariat, działalność charytatywną często sami jesteśmy beneficjentami pomocy.
Najwięcej daje mi sam fakt, że mogę pomagać. To świadczy o tym, że jestem w pełni sił, zdrowy. Moje życie wewnętrzne jest wypełnione, a to mnie inspiruje do otwarcia na innych. Jak w honorowym oddawaniu krwi – jest honorowe, bo nic się za nie nie dostaje. Sam fakt, że można to zrobić, jest największym darem i nagrodą dla tego, kto to robi. Możliwość, że mogę oddać swój czas, energię, pomysły dla kogoś innego pozwala czerpać radość i satysfakcję.
Z działalnością kapucynów na Miodowej związany jest bł. Anicet Kopliński. To ważna dla pana postać? Wskazuje kierunek działania?
Oczywiście, bł. Anicet był moją inspiracją w podejmowaniu decyzji. Kiedy pierwszy raz o nim usłyszałem, zrobił na mnie wrażenie. Był postacią niezwykle barwną, bardzo znaną w Warszawie w międzywojniu. Jego nietuzinkowe rozwiązania w udzielaniu pomocy bezdomnym i potrzebującym wywoływały zainteresowanie i cieszyły się aprobatą. Był fizycznie dobrze zbudowany, pisał wiersze, prowadził bogate życie duchowe, był wspaniałym spowiednikiem, ustawiały się do niego kolejki. To bardzo inspirująca postać.