Każdy kto ogląda telewizję albo materiały wideo w sieci, na pewno choć raz natknął się na enigmatycznie brzmiące hasła “zespół niespokojnych nóg” czy “zakwaszenie organizmu”. Nie trzeba jednak szukać daleko, żeby dowiedzieć się, że nie należą one do jednostek chorobowych, a nawet średnio zdolny student medycyny wskaże, że o czymś takim na zajęciach nie słyszał. O co zatem chodzi?
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Polacy mają skłonność do lekomanii – statystyki są w tym temacie bezlitosne. Jak wynika z raportu DNB Bank Polska i Deloitte, na farmaceutyki statystyczny Polak przeznaczył w 2015 roku 594 zł. W 2015 r. kupiliśmy ponadto 115 mln opakowań samych leków przeciwbólowych i wydaliśmy na nie ponad 1,3 mld zł.
Reklam leków bez recepty (innych wszak nie można reklamować) i suplementów przybywa masowo. Według raportu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, w latach 1997–2015 w telewizji ich liczba wzrosła 20-krotnie i nawet w stacjach z bajkami dla dzieci potrafią stanowić średnio 10% wszystkich reklam.
Kodeks Etyki Lekarskiej zabrania lekarzom wykorzystywania wizerunku do celów komercyjnych. Jednak polskie prawo nie zakazuje reklamować leków aktorom, odgrywającym lekarzy. Zdarza się też, że w reklamie występuje ktoś, kto wprawdzie skończył medycynę, ale dziś nie ma już prawa do wykonywania zawodu. Albo na przykład o chorobach oczu opowiada optyk, który zajmuje się wyłącznie doborem szkieł, ale to przeciętnemu Kowalskiemu nie robi wielkiej różnicy.
Każdy kto ogląda telewizję albo materiały wideo w sieci, na pewno choć raz natknął się na enigmatycznie brzmiące hasła “zespół niespokojnych nóg” czy “zakwaszenie organizmu”. Nie trzeba jednak szukać daleko, żeby dowiedzieć się, że nie należą one do jednostek chorobowych, a nawet średnio zdolny student medycyny wskaże, że o czymś takim na zajęciach nie słyszał. O co zatem chodzi?
Jak dowiedziałam się z rozmowy z dr hab.n.med. Lucyną Papierską, endokrynologiem i specjalistą chorób wewnętrznych – sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana.
Wapń, witamina D i K – trójkąt dla zdrowych kości?
Reklamy nie zawsze kłamią i też nie zawsze przedstawione przez nie dolegliwości będą w zupełności fikcyjne. Nagromadzenie na rynku firm farmaceutycznych sprawia jednak, że producenci twórczo próbują przekonywać nas, że ich suplement będzie działał na nas lepiej od innych. Ceny medykamentów o podobnym składzie są zbliżone, a opakowania i nazwy podobne. Powstają więc teorie, o których medycyna nigdy jeszcze nie słyszała.
– Witamina D jest rzeczywiście człowiekowi potrzebna, bo bardzo często mamy jej niedobory – mówi Aletei dr hab.n.med. Lucyna Papierska – Niektóre firmy wymyśliły sobie jednak, że dobrze będzie się ją sprzedawało, jeśli dodamy do niej witaminę K. W reklamach padają nawet stwierdzenia, że wapń, witamina D i K, to powszechnie znany trójkąt dla zdrowych kości. Tymczasem nikt z ludzi zajmujących się kośćmi o czymś takim nie słyszał i jest to bardzo poważne naciągnięcie, bo nie ma żadnych badań, które wskazywałyby, że witamina K odpowiada za przyswajalność D czy wapnia. Rzeczywiście w kościach są białka, których synteza zależy od witaminy K, ale od tak małych jej ilości, że właściwie nie ma człowieka ogólnie zdrowego, który ma niedobory witaminy K. Żeby mieć jej niedobory, trzeba mieć ciężką chorobę jelit albo wątroby, więc jej suplementacja u zdrowej osoby jest w ogóle niepotrzebna. Dodawana jest jednak do D pod pretekstem, że to zdrowsze, dzięki czemu suplementy są droższe. Z poważną miną mówi się o czymś, co podobno wiadomo wszystkim lekarzom, a co po prostu nie jest prawdą.
Podobnie jest ze słynnym już “magnezem dla mężczyzn”, bo nie ma powodu, dla którego jakikolwiek składnik suplementu miałby wpłynąć na jego przyswajalność, czy u mężczyzn, czy u kobiet.
Forte, neo, max
Dodawanie do nazwy leku przedrostka typu “neo” i “forte” to kolejny trik, bo taki ulepszony specyfik to po prostu podwójna dawka tej samej substancji.
– Z farmakologicznego punktu widzenia rzeczywiście, inaczej się wchłania 1 gram z jednej tabletki niż 1 gram z dwóch tabletek po 0,5 grama – zaznacza dr hab.n.med. Papierska – Dlatego, że przy dawce podwójnej do rozpuszczenia jest mniejsza ilość otoczki, więc i sam lek rozpuszcza się gwałtowniej. Ale są to mało istotne różnice.
Tak samo mały sens ma porównywanie do siebie leku i jego zamienników. Dr hab.n.med. Lucyna Papierska: – Kiedy wchodzą na rynek generyki jakiegoś leku, szybko pojawia się kampania firmy produkującej „lek- matkę” mówiąca o tym, że firma odtwórcza, która wytwarza lek generyczny, nie wie jak go wyprodukować, że on się źle wchłania itp. To oczywiście bzdura. Pamiętam lek na osteoporozę, którego synteza była dziecinnie łatwa, ale jego generyki były odsądzane od czci i wiary. A ja skądinąd wiedziałam, że są to tak naprawdę substancje czynne pochodzące z tego samego źródła. Zresztą produkowane w Indiach, tylko konfekcjonowane w Polsce.
Oczywiście to nie oznacza, że leki wszystkich firm będą działać na każdego tak samo, ale ta rozbieżność rzadko będzie winą producenta czy złego wchłaniania. Zdaniem dr hab.n.med. Lucyny Papierskiej trzeba wziąć pod uwagę efekt placebo lub indywidualne reagowanie pacjenta na składniki leku.
Podobnie rzecz ma się w przypadku leków na odchudzanie. W reklamie jednego z nich występuje jegomość w lekarskim fartuchu, który przekonuje, że odchudzanie bez suplementów nie ma sensu, bo kiedy “spalamy tłuszcz, to w jego miejscu powstaje nowy”. Proponuje zatem pacjentom przyjmowanie suplementu, który ograniczy wchłanianie tłuszczu z pożywienia.
Lek zaś, jak ocenia nasza ekspertka, posiada chitosan, który ma wysoki wskaźnik pęcznienia. – To dokładnie tak, jakby ktoś najadł się dużo błonnika i zadziałało to na niego przeczyszczająco – puentuje dr hab.med. Lucyna Papierska.
Pacjent, który kupił suplement, przepłacił więc podwójnie. Zapłacił za błonnik (który najlepiej pozyskać ze zdrowej diety) i za wiarę, która z reguły jest darmowa. Bywa jednak i tak, że nadzieja to jedyne, co w zamian za naszą krwawicę jest w stanie zaoferować nam producent suplementu. Zdarza się tak w przypadku preparatów, mających łagodzić objawy wypadowe menopauzy.
– Tu można dyskutować, czy je zażywać, czy nie. One często działają jak placebo. Coś, co zawiera dużo soi, rzeczywiście może trochę działać na receptor estrogenowy, ale słabo. Niektóre z tych preparatów są tak niskodawkowe, że właściwie trudno sobie wyobrazić, jak mogłyby zadziałać.
Masło na cholesterol, witaminy na oczyszczenie
Podobnie będzie, jeśli kolejna reklama skusi nas do zakupu masła na cholesterol. Dr hab.n.med. Lucyna Papierska:
– Nie ma ani maseł, ani olejów obniżających stężenie cholesterolu. Jeżeli zamiast pełnotłustego masła zjemy coś, co jest lżejsze, to dostarczymy organizmowi mniej tłuszczów nasyconych i cholesterolu. Natomiast żadne masło nam poziomu cholesterolu nie obniży.
Dobrze jest zatem kupić masło o jego mniejszej zawartości, ale należy pamiętać również, że sama dieta często nie wystarcza, bo duża część hipercholesterolemii wynika z tego, że nasza własna wątroba produkuje cholesterol.
Choroby, których nie ma
Producenci leków w swoich manipulacjach potrafią pójść jeszcze o krok dalej. Bo nie tylko proponują nam fikcyjne leki, ale i chcą nas leczyć z nieistniejących chorób. Wśród słynnych, prezentowanych w reklamach, nie ma w rzeczywistości choćby czegoś takiego jak artroza:
– Albo jest zapalenie stawów, albo zmiany zwyrodnieniowe stawów np. koksartroza, którą leczy się operacyjnie. – wymienia dr.hab.n.men. Lucyna Papierska – Często takie leki są jakimiś wyciągami z chrząstek, więc na takiej samej zasadzie można zjeść kotlet z kością. A przy okazji, to właśnie te leki „zakwaszają” organizm, bo są w nich białka histonowe.
Można rzeczywiście organizm „zakwasić”, ale czy istnieje coś takiego jak choroba zwana zakwaszeniem organizmu, na którą też istnieje osobny lek? Lucyna Papierska:
– Coś takiego w zasadzie nie występuje. Choć tu co innego mówią dietetycy, a co innego lekarze. Istnieje coś takiego jak kwasica, będąca objawem ciężkiej choroby oddechowej, poważnej choroby nerek czy źle leczonej cukrzycy. Prawdziwa kwasica jest więc już czymś bardzo poważnym. Jeśli więc w tej reklamie mówią o zakwaszeniu, chodzi pewnie o to, że rzeczywiście jest więcej jonów wodorowych czy niższe pH krwi u kogoś, kto spożywa dużo mięsa w diecie. Bo tzw. diety ketogenne, które zwiększają ilość ketonów, zakwaszają. Ale generalnie organizm posiada mechanizmy, które prowadzą do utrzymania stałego pH krwi, czyli organizm sam się odkwasza. I znowu pod warunkiem, że ktoś nie ma jakiejś choroby nerek, która uniemożliwia wydalanie jonu wodorowego, to tak naprawdę nie będzie zakwaszony. Osoba, która stosuje leki zmniejszające wydzielanie kwasu solnego np. w żołądku, czyli w jakiś sposób zmniejsza wydzielanie jonu wodorowego, trochę się zakwasza, ale to z reguły jest tak, że to są bardzo złożone mechanizmy, które wynikają z różnych chorób. Natomiast w potocznym rozumieniu zakwaszenie może być wywołane dietą wysokobiałkową, wysokomięsną. Wystarczy zmienić dietę, zamiast brać tabletki. Taka choroba nie istnieje.
Suplement proponowany na zakwaszenie ma zresztą bardzo tajemniczy skład. Jest w nim i magnez, i witaminy B, i jod.
– To jest bardzo pokrętna droga, jaką ten zestaw miałby nas odkwaszać – odpowiada dr hab.n.med. Lucyna -Papierska – Jeżeli tak, to również zestaw witamin dla ciężarnych może odkwaszać organizm. Jest jeszcze korzeń mniszka lekarskiego i róża stulistna – więc można sobie wypić sam mniszek, zamiast kupować taki suplement. W ogóle hasło “oczyszczanie organizmu”, którym posługuje się producent, jest bardzo enigmatyczne i dziwne.
Opis objawów, jakie miałoby dawać wspomniane zakwaszenie też jest tajemniczy, bo właściwie każdy, kto chociaż raz się nie wyspał, był zmęczony i rozkojarzony, mógłby już uznać, że ma zakwaszenie i popędzić do apteki po lek. Im bardziej bowiem zestaw dolegliwości jest uniwersalny, tym więcej ludzi uda się nabrać.
Jeszcze halitoza czy już rak?
Można się z tego wszystkiego śmiać. Jednak granica pomiędzy na pozór niewinnym naciąganiem a niebezpiecznym igraniem z ludzkim życiem i zdrowiem jest cienka. W przestrzeni medialnej jest bowiem mnóstwo reklam, które są zwyczajnie niebezpieczne. Zainspirowany nimi człowiek zaczyna się leczyć sam z objawów, które mogą świadczyć o istnieniu poważnej choroby.
Najsłynniejszym chyba obecnie przykładem jest halitoza. Brzydki zapach z ust, który w reklamie prezentowany jest jako zupełnie niegroźna dolegliwość, powodowana przez lotne związki siarki, której skutecznie można się pozbyć za pomocą suplementu. Tymczasem halitoza to nie choroba, ale dolegliwość, która może być objawem czegoś znacznie poważniejszego – raka żołądka, refluksu, czy zapalenia przełyku.
– I tu pojawia się problem – mówi dr hab.n.med Lucyna -Papierska – bo jeśli ktoś kupi sobie tabletki, które faktycznie będą neutralizowały ten zapach, to zostanie mu nierozpoznana choroba. Ktoś je bierze, one pomagają, a za rok okazuje się, że ma nowotwór żołądka i już jest za późno, żeby go ratować.
Podobnie może być ze zgagą, która świadczyć może znów o zapaleniu przełyku, raku żołądka, ale i o nadkwaśności. Branie więc tabletek na zgagę, a niekonsultowanie jej przyczyn z lekarzem jest po prostu niebezpieczne.
Do lekarza powinniśmy iść też koniecznie, kiedy mamy problemy z potencją. Pół biedy, jeśli lek, który zażyjemy będzie mało skuteczną mieszanką ziołową. Gorzej, jeśli jego skład będzie identyczny jak skład viagry.
– Zaburzenia potencji mogą być objawem miażdżycy, guza przysadki mózgowej, czy innych zaburzeń hormonalnych. Ktoś weźmie viagrę, będzie czuł poprawę i będzie miał guza rozpoznanego nie na etapie 0,5 cm, tylko 2 cm. Albo najpierw ma zaburzenia potencji, a za pół roku zawał serca. Kiedyś, kiedy viagra była na receptę, lekarz, wypisując, pytał pacjenta, czy cierpi na jakieś choroby serca. Teraz pacjent kupi sobie lek, a do lekarza pójdzie za pięć lat. Guz w przysadce urośnie albo miażdżyca się rozwinie. Reklamy znów powodują, że leczymy objaw, a nie dotykamy choroby.
Leki przeciwbólowe dostępne bez ograniczeń bez recepty również nie są do końca bezpieczne. Zwłaszcza kiedy wmawia się odbiorcom, że nie ma absolutnie nic niepokojącego ani w ich braniu, ani w tym, że coś boli.
– Ból jest objawem czegoś. Więc jak coś boli, to trzeba się zastanowić, dlaczego – mówi dr hab.n.med. Papierska w rozmowie z Aleteią. – Poza tym jeśli pacjent, przekonany, że lek jest niegroźny, zażyje trzy leki zawierające np. paracetamol, to się zatruje. W taki sposób można zniszczyć sobie wątrobę.
Przeziębienie czy grypa?
Innym skrajnie nieodpowiedzialnym zachowaniem producentów leków jest wmawianie ludziom, że przeziębienie to to samo, co grypa. Tymczasem nic bardziej mylnego – grypa co roku, również w Polsce, ma liczne śmiertelne ofiary.
– Kompletną nieprawdą jest, że kiedy człowiekowi zaczyna się grypa, powinien łyknąć jeden ze znanych leków bez recepty i na następny dzień wstanie ożywiony. Te leki mają w składzie paracetamol, jakąś substancję przeciwhistaminową i kodeinę lub pseudoefedrynę. Tymczasem jeśli człowiek ma wirusa, tym bardziej grypę, nigdy nie wyleczy się tak szybko, bo choroby wirusowe leczy się głównie objawowo, poza tym trzeba je po prostu „wyleżeć”. Co ważniejsze, wyjście z łóżka podczas „prawdziwej” grypy grozi zapaleniem mięśnia sercowego i przeniesieniem się na tamten świat. A przy okazji możemy zarazić niezaszczepioną koleżankę, z poważnymi zaburzeniami odporności… Zatem tego typu reklamy propagują niezdrowe zachowania. Pokazują nieprawdziwy obraz, jak działają leki, i zachęcają do groźnych zachowań – i dla otoczenia, i dla siebie.
Jeden lek na wszystko
Jak twierdzi dr hab.n.med. Lucyna Papierska najbardziej podejrzane (a jak się za chwilę okaże – również bardzo niebezpieczne) są reklamy leków, które mają działać na wszystko jednocześnie.
– To nie może być tak, że jakieś zioło zadziała zarówno skurczowo, jak i rozkurczowo. Albo podniesie ci nastrój i obniży, jeśli to będzie potrzebne. Coś takiego nie istnieje, to zawsze będzie kłamstwem.
W tej sztuce główną rolę odgrywają syropy na kaszel suchy i mokry (w jednym), które zdaniem naszej ekspertki są bzdurą. Pewien syrop reklamowany na oba rodzaje kaszlu ma w składzie tymianek rozrzedzający wydzielinę, i sulfoguajacol, który jest bardzo silnym lekiem rozrzedzającym.
– Jeśli potrzebujemy nawilżenia, może on nam pomóc – mówi dr hab.n.med Lucyna -Papierska – Ale nie wiem, jak miałoby to zadziałać na kaszel mokry. To jakaś bzdura. On ma takie działanie, że z kaszlu suchego z gęstą wydzieliną zrobi kaszel mokry, ale go nie wyleczy. Kaszel jest objawem czegoś. Jeżeli ktoś zacznie kasłać, bo ma zapalenie oskrzeli i będzie pił syropy, które rozrzedzają wydzielinę, łatwiej odkrztusi zalegającą wydzielinę. Ale jeżeli wypije syrop zawierający kodeinę lub jej pochodną, to przez trzy dni nie będzie kasłał, a potem „wyhoduje sobie” zapalenie płuc.
Mieszane uczucia rodzi też słynny zespół niespokojnych nóg, który po krótkim czasie od publikacji reklamy wszedł do pop-kultury i codziennych żartów. Tymczasem takiej choroby również nie ma.
Mimowolne ruchy nóg we śnie mogą być związane z poczuciem niepokoju, czy mrowienia i drętwienia, albo będą objawem choroby neurologicznej czy niedoborów żelaza. Nie do końca jednak wiadomo, jak pomóc może na nie reklamowany suplement.
– W składzie znajdziemy żelazo – mówi dr hab.n.med. Lucyna Papierska – To dobrze. Ale również magnez, który będzie leczył drętwienia i nic więcej. Pozostałe składniki leku są zupełnie z sufitu. Poza tym jeśli dolegliwość spowodowana będzie objawem choroby neurologicznej, to reklamowany suplement nie pomoże, bo składników dopaminergicznych nie może mieć w sobie, skoro jest bez recepty.
Dobre strony?
Dr Papierska przyznaje jednak, że reklama ma swoje dobre strony, bo dzięki niej udało się zdiagnozować kilka osób z silnymi bólami nóg, spowodowanymi niedokrwieniem. Identycznie jest ze spotami na temat suchości pochwy. Ona rzeczywiście występuje u kobiet, np. po menopauzie i wiąże się z dużą dokuczliwością. Niezależnie od skuteczności suplementów, reklamy pomogły kobietom uwierzyć, że suchość pochwy to nie dopust Boży, ale coś, czemu można zaradzić.
Reklamy suplementów bazują jednak na jednym bardzo prostym mechanizmie. Opisują dolegliwości tak, żeby praktycznie każdy mógł je u siebie znaleźć. Poprzez wywoływanie strachu potrafią nakłonić do zakupu.
– Często pacjenci wymagają od siebie rzeczy niemożliwych – mówi dr hab Lucyna Papierska. – Ktoś przychodzi i mówi, że ma zespół przewlekłego zmęczenia, a potem okazuje się, że pracuje po 12 godzin dziennie. Na sen, przyjemności, na ruch nie ma zupełnie czasu. Wszystkie dolegliwości ustępują w cudowny sposób, gdy pacjent wyjedzie gdzieś nad morze czy w góry, żeby robić to, co mu się podoba. Największym problemem jest więc przymus do bycia pięknym, zdrowym, szczupłym i jeszcze bogatym do tego. A jeśli ktoś ciężko pracuje, to niezbyt wykonalne, żeby był przy tym zdrowy i wypoczęty.
*Dr hab.n.med. Lucyna Bednarek-Papierska – endokrynolog i specjalista chorób wewnętrznych. Ukończyła Akademię Medyczną w Warszawie. Od prawie 30 lat pracuje w Klinice Endokrynologii Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego. Konsultuje w poradniach Nova Medical, Alkamed oraz In Altum w Warszawie. Jest również autorką i współautorką ponad 180 publikacji z zakresu endokrynologii: artykułów w pismach naukowych, dydaktycznych oraz rozdziałów podręczników. W wolnych chwilach czyta książki zupełnie niezwiązane z medycyną, tańczy latino i flamenco, podróżuje i eksperymentuje w kuchni.
Czytaj także:
Na zdrowie czy wręcz przeciwnie? Suplementy diety
Czytaj także:
Szczepić czy nie szczepić? A może raczej: jak najlepiej chronić?
Czytaj także:
Studenci na misjach – co ich ciągnie w dalekie kraje?