„Kiedy dotknąłem ciała, poprosiłem brata Stefana, aby pozostawił mi mój ból pleców oraz skromne życie, lecz by uzdrowił moją córeczkę. Modliłem się tylko za nią” – opowiada ojciec Klary. Przeczytajcie niezwykłą historię o bł. Stefanie Nehme.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Maronita bł. Brat Stefan Nehme przypomina św. Szarbela: pokorny mnich, o którym naprawdę głośno stało się dopiero po jego śmierci. Niezwykłe znaki towarzyszące modlącym się o wstawiennictwo brata Stefana stawiają nas przed pytaniem: czy tacy święci, którzy wydają się nam bardzo dalecy, są jeszcze dzisiaj potrzebni?
Czytaj także:
Św. Rafka z Libanu: Szczególna orędowniczka osób cierpiących
Choć brat Stefan zmarł w Libanie w 1938 roku, to do tego wydarzenia doszło zaledwie kilka lat temu.
Mała Klara miała wówczas dziewięć lat i była niewidoma na jedno oko z powodu nieodwracalnego uszkodzenia wywołanego przez wirus, którym się zaraziła w wieku pięciu lat. Uszkodzenie to spowodowało utratę wzroku w dziewięćdziesięciu trzech procentach. Zajmujący się jej przypadkiem okuliści Fady Samia i Elias Wrak uznali je za nieuleczalne.
Dotyk brata Stefana
Dziewczynka mieszkała z rodzicami w wiosce Jaj na terenie rezerwatu cedrów libańskich, który ciągnie się aż po Lehfed, rodzinną wioskę Błogosławionego Stefana. Ojciec Klary, Rabih Abboud, był kamieniarzem i został zatrudniony przez architekta Claude’a Abiego Saada do wykonania podstawy trumny na beatyfikację Stefana Nehmégo.
„Nie było to przypadkowe – twierdzi kamieniarz. – Kiedy architekt powierzył mi to zadanie, poprosiłem go o pozwolenie na udział w przeniesieniu ciała brata Stefana, aby móc go dotknąć i poprosić o łaskę”.
Otrzymawszy pozwolenie, 18 czerwca 2010 roku robotnik wziął udział w tym wydarzeniu wraz ze swoją żoną i udało mu się dotknąć ciała chusteczką. „Kiedy dotknąłem ciała, poprosiłem brata Stefana, aby pozostawił mi mój ból pleców oraz skromne życie, lecz by uzdrowił moją córeczkę. Modliłem się tylko za nią”.
„W tym momencie znajdowałam się w domu przyjaciół i doznałam dziwnego uczucia – wspomina z kolei Klara – Usłyszałam głos, który mówił mi, żebym wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza. Kiedy wróciłam do domu, poczułam silne pieczenie w oczach. Moja mama potarła mi oczy chusteczką, która dotknęła ciała brata Stefana. Na drugi dzień doskonale widziałam również chorym okiem”.
Lekarze specjaliści udokumentowali jej całkowite i nadzwyczajne uzdrowienie.
„Jestem wdzięczna bratu Stefanowi za moje uzdrowienie. Bardzo bym chciała, aby wszyscy chorzy i potrzebujący, którzy się do niego modlą, zostali wysłuchani” – mówi dzisiaj Klara.
Tego typu świadectw jest znacznie więcej. Uzdrowienia z mniejszych chorób czy poważnych, śmiertelnych, a nawet wskrzeszenie martwego, nienarodzonego dziecka – brat Stefan działa z rozmachem. Po co? Jak odczytywać taką aktywność „młodszego brata” św. Szarbela?
Czy wierzymy w cud?
Współcześnie cierpimy na chroniczny brak wiary w Bożą moc. Koncentrujemy się na tym, co ludzkie i przyziemne, zapominając o tym, że Stwórca nieustannie czuwa nad nami i realnie działa w naszym życiu. Cierpienie, codzienne problemy, czasami przygniatają nas w nieznośny sposób. Czy przeżywając życiową porażkę lub stojąc w obliczu nowego wyzwania, uświadamiamy sobie, że to nie my jesteśmy panami naszej sytuacji?
Co istotne, cuda za wstawiennictwem brata Stefana to ważne memento nie dlatego, że przypominają nam o tym, jak pięknie potrafimy się modlić i wspaniale wierzyć. Owszem, ojciec chorej Klary musiał pokładać wielką nadzieję we wstawiennictwie Stefana.
Jednak cuda te przypominają nam przede wszystkim o tym, że sami nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z licznymi problemami. Potrzebujemy Boga, który nas podniesie, gdy osłabniemy. Choroba? To często straszne doświadczenie, ale przecież Panem naszego życia jest Bóg. I to On może nam w chorobie pomóc – jeśli nie cudem uzdrowienia, to pocieszeniem, nieocenionym wsparciem. Ilu z nas współcześnie w to wierzy?
Czytaj także:
Fenomen św. Szarbela: Domy Modlitwy, uzdrowienia, nawrócenia oraz błogosławieństwo olejami
„Bóg mnie widzi”
Życie brata Stefana to zresztą przykład życia człowieka w cieniu Boga. Nie chciał on zostać ojcem zakonnym – wybrał życie brata. Nieustannie skupiony na modlitwie i codziennych obowiązkach. Nie był outsiderem, jego pobożność nie była czymś na pokaz.
Uchodził za bardzo zaangażowanego i zaradnego życiowo człowieka. Powierzono mu zarząd nad zakonnymi polami, uprawiał zatem warzywniaki i pola klasztorne. Podziwiano jego pracowitość i dynamikę działania.
Każdą chwilę spędzał też na modlitwie. Gdy dłużej milczał podczas pracy, współbracia wiedzieli, że się modli. Do najważniejszych modlitw brata Stefana należały – obok Mszy Świętej – Różaniec oraz Liturgia Godzin.
Uwielbiał również powtarzać „Bóg mnie widzi”. To zawołanie modlitewne wprowadzone w Libanie przez misjonarzy: jezuitów oraz mariamitów. Wyrażało przekonanie, że Bóg jest stale obecny wśród nas.
Tak żył brat Stefan: w pełnej świadomości bliskości Boga, pielęgnując relację z Nim. Nie czynił z tego żadnego wielkiego wydarzenia – tak po prostu postrzegał swoją życiową drogę. A my? Czy potrafilibyśmy, jak brat Nehme, powtarzać w ciągu dnia, z pełną świadomością, że „Bóg mnie widzi”? Czy raczej wolimy nie pamiętać o tym, że On jest i działa w naszym życiu?
I nie chodzi o życie w zakonnej ascezie, lecz zwykłą świadomość, że nie jesteśmy sami. Że nasze sukcesy nie są tylko naszymi sukcesami, a porażki mogą stać się szansą otwierającą drzwi do duchowej przemiany. Ta świadomość stałej obecności Boga wśród nie zawsze jest tak po ludzki przyjemna. Czasami stawia nam ona pewne wymagania. I tego też uczy nas brat Stefan Nehme.
Tekst powstał w oparciu o książkę Patrizi Cattaneo „Bł. Brat Stefan Nehme”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Esprit.
Czytaj także:
Św. Szarbel: tajemnicze światło nad grobem i olej płynący z ciała mnicha