Paradoksalnie mniej przerażały mnie historie, w których matka podała dziecku truciznę. Trudniej było, kiedy biologiczna matka po latach straszliwych przeżyć wracała do wojennej mamy po swoje dziecko – wspomina Patrycja Dołowy, autorka „Wrócę, gdy będziesz spała”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Są nieraz trudne historie, z którymi pięknie się żyje. O takich traktuje książka o dzieciach ocalałych z Holocaustu „Wrócę, gdy będziesz spała” Patrycji Dołowy. Bohaterowie mówią w niej o swoim „amputowanym dzieciństwie”. Nam autorka opowiada o pracy nad książką i wymagającej sztuce słuchania historii.
Anna Gębalska-Berekets: Trudno było rozpocząć pracę nad „Wrócę, gdy będziesz spała”? Skąd czerpała pani inspirację?
Patrycja Dołowy: Ta książka dojrzewała we mnie przez lata. Kiedy zostałam mamą, miała w moim życiu miejsce sytuacja, która była przełomem. Kładłam dzieci spać w ciemnym pokoju. Zadbałam o ciszę, by usnęły. Moja obecność wtedy, wśród zasypiających dzieci, uświadomiła mi, że są tematy w mojej rodzinie, które są cały czas nieprzepracowane, są pewne historie, których się nie opowiada, a ja pamiętam ich urywki z dzieciństwa.
To były takie nasze rodzinne historie z którymi się nie wychodzi na zewnątrz. Historie, do których nie ma dostępu: o głodzie, o obozach. Zdałam sobie sprawę, że temat Holocaustu, tych strasznych, traumatycznych przeżyć utknął nie tylko w mojej rodzinie, ale i w świadomości społecznej, w przestrzeni miast. Po prostu gdzieś tam jest – niedopowiedziany. Chciałam coś z tym zrobić.
Pisała pani sztuki teatralne.
Pisałam sztuki teatralne i robiłam „widoczki” – małe obrazki zakopywane w ziemi – fragmenty historii, których się nie opowiada. Wtedy opowieści zaczęły przychodzić do mnie, rozmawiałam z ludźmi, przeprowadziłam dziesiątki wywiadów. Żyłam tematem Holocaustu, ale nie matek i dzieci – ten kawałek był dla mnie za trudny. A jednak czułam, że ich historie w kółko do mnie wracają. Pojawiały się we wszystkich kolejnych opowieściach. Nadszedł moment, gdy zdałam sobie sprawę, że wszystkie lęki z tym związane przejdą na moje dzieci i nie mogę się tym nie zająć. Muszę dotknąć tego najstraszniejszego dla mnie tematu matek i dzieci – traumy, jakiej doznali ci ludzie.
Rozmowy z dziećmi Holocaustu. „Wrócę, gdy będziesz spała”
Ta decyzja była dla pani oczyszczająca?
Miałam potrzebę, żeby zapytać, wysłuchać, ale też wypowiedzieć te historie na głos. Pracowałam wtedy z Pawłem Passinim nad spektaklem „Matki”. Zaprosiliśmy do niego trójkę dzieci Holocaustu, którzy przeżyli, dzięki temu, że mieli dwie matki, jedną, która oddała ich na drugą stronę getta oraz tą, która przyjęła ich jako małe niemowlęta. Swoje historie odkryli dopiero jako zupełnie dorośli ludzie.
Te osoby zgłosiły się same, czy poszukiwaliście konkretnych osób?
Rozmawialiśmy o tym, jak powinien wyglądać spektakl. Dyrektorka Teatru Żydowskiego Gołda Tencer zaproponowała konkretne osoby, których historię znała. Poznanie ich było jednocześnie początkiem przepracowywania mojej historii.
I dla nas, i dla nich, to były ogromne emocje, za duże by móc grać ten spektakl wciąż i wciąż. Ale nie chcieli, by na tym się skończyło. Zaproponowali mi, bym napisała o ich mamach. I to oni dali mi pierwsze kontakty też do innych dzieci Holocaustu. Tak weszłam w temat, który był nietknięty przez wiele lat. Kilka osób przede mną oczywiście próbowało coś z nim zrobić, ale zatrzymywali się na pewnym etapie. Może z tych samych powodów, co ja na początku? Może to jeszcze nie był ten czas?
Co jest najtrudniejsze w rozmowach z dziećmi Holocaustu?
Słuchanie wszystkich tych historii było trudne, bo one opisują sytuacje graniczne – brutalnie przerwaną więź matki z dzieckiem. Oczywiście te straszne historie nie przydarzyły się nam – my możemy ich tylko wysłuchać, ale ogromne emocje, z którymi one się wiążą, w jakiś sposób dotyczą nas wszystkich. Znamy przecież te uczucia – strachu przed porzuceniem przez matkę (choćby irracjonalnego), bólu rozstania, wyrzutów sumienia, że za mało jesteśmy z bliskimi.
Wszyscy mamy matki lub mieliśmy.
Te emocje każdy jest w stanie zrozumieć, dotykają czegoś w środku, o czymś przypominają. Wśród tych historii paradoksalnie mniej przerażały mnie te, w których matka podała dziecku truciznę. Trudniejsze były takie, w których dochodziło do całkowitego zachwiania równowagi, kiedy mama po latach straszliwych przeżyć wracała do drugiej -wojennej mamy po swoje dziecko. Ono już miało szczęśliwą polską rodzinę, a rodzona mama wracała wyniszczona po obozie Auschwitz. Myślę o dziecku, które zostaje ponownie wyrwane matce. Już wcześniej raz pozbawione mamy, a potem sytuacja się powtarza. Książkę starałam się napisać w taki sposób, by jednak dawała nadzieję, ale każda z opisanych historii wymaga jakiegoś przepłakania i wylanych łez.
„Amputowane dzieciństwo” ofiar Holocaustu
Trudno było pani słuchać tych historii? Wobec takich dramatów należy zamilknąć, by zachować dystans.
Niezwykłe, że pytanie o mamy przywracało moim rozmówcom dawno zapomniany głos dziecka. W rozmowach wracali do momentu dzieciństwa – jedna z moich bohaterek nazwała je „amputowanym dzieciństwem”, kiedy to kazano im milczeć, zmienić imię, rodzinę. Musieli przestać być dziećmi. Potem przyszła dorosłość, skończyła się wojna, mieli swoje dzieci i zaczęli poszukiwać. Dopiero po tylu latach mogli zapłakać nad tym dzieckiem w sobie. Mogli skonfrontować się z trudnymi emocjami i tamtym momentem, kiedy zostali porzuceni. To, co pani powiedziała jest bardzo ważne. Ja przyszłam do nich, by ich wysłuchać.
To trudna sztuka.
Stworzenie bezpiecznej przestrzeni do słuchania tworzy wzajemność. Zadaję im pytania, których nigdy nie zadały im dzieci, wnuki, dlatego, że oni sami próbowali ich od tego uchronić. Ja zaś słucham takich rzeczy, których nie słuchałam od moich rodziców czy dziadków, którzy także chcieli mnie chronić.
We wszystkich historiach widać braki wynikające z niepoznania mamy i rodziny. Nie chodzi o pamiątki, rzeczy materialne po nich, ale obecność. Wzruszająca jest rozmowa z Jakubem, który mówi, że ma nadzieję na spotkanie z bliskimi, nie tyle w tym świecie, co w przyszłym. Ostatnie jego słowa są piękne, mówią o tym, że nadzieja umiera ostatnia i ona stwarza szansę, a on żyje z nią…
To są bardzo trudne historie, z którymi oni pięknie żyją. Wielu z nich ma też wspaniałe rodziny. Ostatnia w książce jest historia Hany, która dziś mieszka w Izraelu. Gdy byłam u niej, zabrała mnie na dół na swoje podwórko i pokazała mi drzewa. Powiedziała: „Zobacz, tu wszędzie był tylko piasek, a teraz jest pięknie i zielono, jest żyzna gleba. Rosną na niej drzewa na przekór piaskowi”.
Czytaj także:
Uratował przed Holokaustem 669 dzieci. Oto niespodziewane spotkanie po 50 latach
Czytaj także:
Pielęgniarka, która uratowała kilkanaście tysięcy kobiet i dzieci
Czytaj także:
Co jeśli dziewczyna żyjąca w trakcie Holokaustu miałaby Instagram?