„Dziś opisuję to w pięknych słowach, ale wtedy przecież tak nie było. Skrajne zmiażdżenie, ciemność. I pamiętam, że z tego dna rozpaczy i cierpienia wydobył się mój krzyk. I to nie był krzyk w pustkę. Wyraźnie to pamiętam. Ja krzyczałem do kogoś”.
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Za przemyt na Wschodzie trafił do więzienia. Runęło jego ułożone już życie zawodowe i rodzinne. Swoje powołanie do bycia mężem i ojcem na nowo odkrywa na pielgrzymim szlaku. W ubiegłym roku przez 190 dni Roman Zięba przemierzał Stany Zjednoczone.
Przemysław Radzyński: Pielgrzymka „aCross America” była swoistym podsumowaniem pana pielgrzymiej przygody, która trwa blisko 20 lat i liczy dziesiątki tysięcy kilometrów.
Roman Zięba: Moje pielgrzymowanie zaczęło się w momencie, kiedy doświadczyłem upadku, dość dramatycznego. Pracowałem w korporacji technologicznej. Byłem konsultantem i kierownikiem projektów – osobą odpowiedzialną, jak to dzisiaj nazywam, za mechanikę sukcesu.
Czytaj także:
Pielgrzymują pieszo po kontynentach, bo wierzą, że modlitwa ma moc zmieniać świat
Byłem coachem, prowadziłem szkolenia, przygotowywałem duże wdrożenia projektów informatycznych. Byłem specjalistą od ryzyka w projektach; zabezpieczałem powodzenie planowanych przedsięwzięć. O sukcesie wiedziałem bardzo wiele i nagle stałem się przykładem nie tylko porażki, ale wręcz katastrowy życiowej.
W jednej chwili straciłem wszystko. Zostałem aresztowany.
Aresztowany?
Moja młodość była dość burzliwa. Żeby nie wprowadzać w szczegóły, powiem krótko – byłem po prostu przemytnikiem w Azji. Po kilku latach odciąłem się od tej historii – wróciłem do Polski, zacząłem normalne studia, a potem pracę. Myślałem, że już wszystko za mną. Miałem pięknie ułożone życie – rodzina, mieszkanie etc.
Ma pan poukładane życie zawodowe i osobiste, ale w pewnym momencie musi pan ponieść konsekwencje młodzieńczej przeszłości…
Na 200 dni trafiam do aresztu.
W areszcie dowiaduje się pan też o chorobie żony…
Żona zachorowała na ciężką chorobę. Czułem bezsilność, to było zmiażdżenie. W tej głębokiej ciemności pojawiła się iskra światła. Do dziś wracam do tamtego momentu, za każdym razem, kiedy przychodzi zwątpienie.
Iskra światła?
Groziła mi wieloletnia odsiadka. Pamiętam, że to był moment starcia na proch. W jednym momencie straciłem wszystko, co dawało mi poczucie sensu, stabilizacji i porządku w życiu.
Czułem wręcz fizyczny ścisk ciała i serca, i duszy. W tym totalnym zmiażdżeniu byłem przekonany, że zostały mi już tylko dwa wyjścia – albo śmierć i wreszcie ulga, albo to „coś”. To „coś” było ledwie widocznym okruchem światła. Ale wtedy to była cała moja nadzieja.
Zobaczcie zdjęcia Romana Zięby z jego pielgrzymki:
Wtedy pojawiło się pytanie, czy istnieje inna droga niż śmierć.
Dziś opisuję to w pięknych słowach, ale wtedy przecież tak nie było. Skrajne zmiażdżenie, ciemność. I pamiętam, że z tego dna rozpaczy i cierpienia wydobył się mój krzyk. I to nie był krzyk w pustkę. Wyraźnie to pamiętam. Ja krzyczałem do kogoś. Iskra, o której wspominam, to była odpowiedź na ten mój krzyk. Pojawiła się myśl, że w tym krzyku nie jestem sam.
To światło identyfikuje pan dziś jako doświadczenie Boga.
Po wyjściu z więzienia, kiedy poczułem obecność Boga w moim życiu, dopadła mnie gorliwość neofity. Właściwie nadgorliwość. Radykalnie chciałem zmieniać wszystko i wszystkich, tylko nie siebie (śmiech). W tym czasie brakło mi formacji, kierownika duchowego, który pomógłby mi najpierw zbudować dla mojej wiary fundament. Nie poszedłem w głąb, ale szybko do przodu. Za szybko. Kosztowało mnie to jeszcze większą porażkę.
Po kolei.
Powiedziałem żonie, że musimy teraz żyć według zasad chrześcijańskich i niemal wymusiłem na niej ślub kościelny. Chciałem odkupić moje grzechy – rzuciłem się w wir pracy, żeby spłacić długi. Chciałem oddać żonie to wszystko, co wzięła na siebie, gdy samotnie walczyła z chorobą, opiekując się dzieckiem i mną w więzieniu.
Wziąłem na siebie za wiele i za szybko. Z przepracowania dopadła mnie depresja. Miałem próbę samobójczą. Chory umysł podpowiadał, że nie ma nikogo, że żona mnie nie kocha. W tym stanie ją zdradziłem.
To był okrutny cios i przeważenie szali. Miała dość mnie i chaosu, jakim było życie ze mną. Usłyszałem od żony, że mnie nie kocha. Zażądała rozwodu. Moje życie pękło drugi raz. Cierpiąc w więzieniu, myślałem, że nie da się niżej upaść. Teraz ból był jeszcze większy. Ogarnęła mnie ciemność. Ale już wiedziałem, że istnieje ta iskra…
Czytaj także:
O. Szustak „wbił do Watykanu na pełnej petardzie”. Ma nieść grzechy papieża do Bożego Grobu
Zaufał pan temu światłu po raz drugi.
I tu zaczyna się moje pielgrzymowanie. Pierwszy mój kierunek to Rzym – grób Jana Pawła II. Miałem nadzieję, że podpowie mi, co mam ze swoim życiem zrobić, czy w ogóle mam jakieś życie przed sobą.
Podpowiedział?
Przemówił do mnie zdaniem z traktatu „Miłość i odpowiedzialność”. To bardzo trudne dzieło. Niewiele z niego rozumiałem. Ale jego sens był mniej więcej taki: Prawdziwy mężczyzna robi to, co do niego należy, a nie to, na co ma ochotę.
W 2001 roku w więziennej celi w telewizorze zobaczył pan upadające wieże World Trade Center. 17 lat później Ground Zero stało się celem kolejnej pana pielgrzymki.
Na kontynencie amerykańskim postawiliśmy znak krzyża – Wojciech idąc z Kanady do Meksyku, osadził podstawę pionowej belki. A ramię poziome prowadziło od San Francisco nad Pacyfikiem do Nowego Jorku. Gdy Wojtek zakończył swoją pielgrzymkę, dołączył do mnie i razem weszliśmy do mauzoleum w Strefie Zero.
To był symboliczny koniec pielgrzymki. Koniec, który stawia pytania o to, jak reagować na krzywdę, jak odpowiadać na zło. To jest wielki problem dzisiejszego świata. Jak mamy reagować na tego, z którym się nie zgadzam, albo na tego, który mnie krzywdzi? Czy możemy żyć razem w zgodzie?
Ale nie w duchu jakiejś fałszywej tolerancji, tylko w duchu miłości. Tolerancja nie jest cnotą ewangeliczną – jest wynalazkiem naszych czasów. Natomiast miłość jest tym, co spaja całą ludzkość.
Na pustyni w Nevadzie przeżywał pan swoje 50. urodziny.
Zdarzało się, że przez tydzień nie spotkałem żadnego człowieka. W takich okolicznościach moje poczucie osamotnienia i odrzucenia jeszcze bardziej się pogłębiało. To paradoksalne, ale ta skrajna samotność otworzyła mnie na spotkanie, które dało mi poczucie największej bliskości. Jeśli odrzuci się swój ból i lęk, to można je zastąpić tylko czystą miłością. Człowiek nagle sobie uświadamia, że wcale nie jest sam.
Jestem chyba szczęściarzem, bo po prostu wiem, że doświadczenie bólu, samotności, najgorszego cierpienia przeżyte z Bogiem już nie jest ani pustką, ani cierpieniem, ani samotnością, ale jest czymś zupełnie przeciwnym.
Wtedy też po raz pierwszy od wielu lat, po długim milczeniu, odezwała się do pana żona.
Wtedy bardzo mocno wróciło we mnie – może tłumione, może chowane przed samym sobą – uczucie miłości do mojej żony. To jest bardzo trudne. Nasze światy, zwłaszcza dzisiaj, po tych wszystkich latach, są bardzo odległe.
Ale wbrew temu czuję, że dzieje się coś niezwykłego. Moja droga jakby odnalazła kierunek. Może teraz zaczyna się najtrudniejszy etap. Wiem, że to, co przede mną, będzie wymagało ofiary.
Owocne to pół roku w drodze…
Idąc tygodniami przez pustynie, przez wielkie miasta i niekończące się pola kukurydzy, z różańcem w ręku – miałem możliwość jeszcze raz głęboko wejść w swoje życie i ponownie zapytać Pana Boga o moją powinność, o moje powołanie i o to, jaka jest moja przyszłość.
Otrzymał pan odpowiedzi?
Wyraźnie usłyszałem, że moim powołaniem jest bycie mężem i ojcem.
***
„aCross America” to trzynasta pielgrzymka w historii wspólnoty Pielgrzymów Bożego Miłosierdzia. Od maja do listopada 2018 roku Roman i Wojtek samotnie przemierzyli pieszo Amerykę Północną dwoma szlakami, które na mapie utworzyły znak krzyża: od San Francisco do Nowego Jorku i od Edmonton w Kanadzie do Mexico City. Historię swojej pielgrzymiej drogi Roman Zięba opisał w książce „Krzyż Ameryki” (Wydawnictwo Sumus), która 14 września pojawi się na księgarskich półkach.
Czytaj także:
Pielgrzymuj śladami o. Pio! Poznaj najważniejsze dla zakonnika miejsca [zdjęcia]