To wszystko, co piszę nie oznacza, że nagle zmieniłam zdanie o instytucji, w której doznałam krzywdy. Ból nie znika w cudowny sposób. Tylko tak się zastanawiam, dlaczego równocześnie mam nie docenić wysiłku tych ludzi, którzy działają na rzecz osób skrzywdzonych?
Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Kiedyś media świeckie poprzez podejmowanie tematu pedofilii w Kościele zmobilizowały mnie do zgłoszenia mojej krzywdy delegatowi ds. ochrony dzieci i młodzieży. Dziś w tych samych mediach z przykrością obserwuję powielane kłamstwa.
Ponieważ to, co piszę będzie trochę chaotyczne, więc może się komuś zdawać, że czynię to lekką ręką. Nic bardziej błędnego. Wolę nie opisywać szczegółów tego, co mnie spotkało i jakie konsekwencje wywołuje to w moim życiu. Nie jestem na tyle odważna. Dla własnego dobra wolę zachować anonimowość.
Czytaj także:
List pisany dynamitem: Franciszek pisze tak, że aż boli. Jak wyjść ze skandali seksualnych?
Ponadto biję się z myślą, czy to, co chcę napisać, nie będzie zdradą innych osób wykorzystanych seksualnie przez duchownych. Myślę w tym miejscu przede wszystkim o tych, którzy nie mogą dobić się do kurii i doczekać, aby ktoś ich wysłuchał i potraktował poważnie. Jestem świadoma, że wciąż wielu ma problem, aby skontaktować się z delegatem diecezjalnym czy zakonnym.
Wiem, ile potrzeba odwagi, aby zgłosić swoją krzywdę Kościołowi. Dobrze znam obawę, że nikt mi nie uwierzy w to, co mnie spotkało. Przecież wielu księżom, osobom świeckim i konsekrowanym wciąż nie mieści się w głowach, że kapłan jest zdolny dopuścić się takich potworności.
Nie rozumieją, że okazując podejrzliwość wobec tych, którzy odważyli się zgłosić swoją krzywdę, zadają im kolejny ból. Nie są świadomi, że w ten sposób wznoszą strome schody niezrozumienia, posądzania o złe intencje, ostracyzmu. Zapewne każda osoba skrzywdzona i źle potraktowana w Kościele może dopisać własne bolesne doświadczenie do tej wyliczanki. Jakby za mało było tego cierpienia, które niesiemy.
Tylko tak się zastanawiam, dlaczego równocześnie mam nie docenić wysiłku tych ludzi, którzy działają na rzecz osób skrzywdzonych? Z tego pytania zrodziło się we mnie pragnienie, aby ukazać konkretne działania, które są podejmowane, aby zmienić podejście ludzi Kościoła.
Uczciwie chcę powiedzieć, że pierwszy krok na drodze zgłoszenia krzywdy Kościołowi pomógł mi uczynić o. Adam Żak SJ. On dostarczył dane do konkretnego delegata, z którym powinnam się skontaktować. Muszę szczerze przyznać, że delegat potraktował i nadal traktuje mnie dobrze. Nigdy nie podważał moich zeznań. Bardzo szybko wprowadził w ruch kościelne procedury. Na bieżąco informuje mnie, na jakim etapie znajduje się postępowanie. Wiem, że nie u każdego tak to wygląda, dlatego nieraz powtarzam, że mam głupie szczęście.
Myślę w tym miejscu również o pracy przedstawicieli Centrum Ochrony Dziecka. Prowadzone przez nich na terenie całej Polski szkolenia z prewencji służą temu, aby nieletni byli bezpieczniejsi. Oni uczą, jak zauważyć sygnały ostrzegawcze wysyłane przez krzywdzone dziecko oraz jak sprawnie i właściwie zareagować.
Jest też faktem, że pomimo iż sprawę zgłosiłam prawie rok temu, nadal mogę liczyć na wsparcie ze strony przedstawicieli COD. Nieraz nasze rozmowy toczą się w drodze, gdy przemieszczają się pociągiem bądź autobusem między jedną a drugą miejscowością, gdzie prowadzą szkolenia dla duchownych lub świeckich. Oni walczą o nas i nie idą na żadne układy. Wystarczy poczytać wywiady, w których nie owijają w bawełnę, ale mówią także o zaniedbaniach ze strony Kościoła.
Czytaj także:
O. Adam Żak SJ: Nie chrońmy instytucji Kościoła kosztem ofiar
Podzielę się jeszcze ciekawym doświadczeniem. Jakiś czas temu napisałam e-mail do Prymasa. Szczerze mówiąc, pisałam z dużą obawą, że nie zostanę poważnie potraktowana. Generalnie nie mam zaufania do hierarchów i ich zapewnień, że zależy im na oczyszczeniu Kościoła. Jednak spotkało mnie miłe zaskoczenie.
Prymas odpisał i to bez użycia zdawkowych kulturalnych sformułowań. Poinformował mnie, że użył fragmentu z mojego e-maila w swoim kazaniu. W mediach żyło to swoim życiem. Można było przeczytać, że Prymas przeczytał cały list ode mnie, co po prostu nie jest prawdą. Zabolało mnie to, że ktoś postanowił na ludzkim cierpieniu nabić sobie klikalność.
Z podobnie dużą nieufnością, jaką mam do hierarchów, podeszłam na początku do inicjatywy “Zranieni w Kościele”. Byłam przekonana, że to jedynie chwyt medialny i nic więcej. Gdy niedawno zdecydowałam się na rozpoczęcie terapii, natrafiłam na problem ze znalezieniem terapeuty, gdyż w Polsce mamy przede wszystkim specjalistów od uzależnień.
W desperacji zadzwoniłam na telefon “Zranieni w Kościele”. Od nich otrzymałam namiar na konkretną poradnię i dowiedziałam się nawet – o czym nie miałam pojęcia – że diecezja opłaca terapie osobom skrzywdzonym. Ucieszyła mnie ta informacja, bo przecież psychoterapia jest płatna. Ponadto, co dla mnie jest bardzo ważne, terapia nie będzie miała charakteru religijnego. Rok temu nie skorzystałam z pomocy terapeuty proponowanego przez delegata, gdyż był to specjalista katolicki.
To wszystko, co piszę nie oznacza, że nagle zmieniłam zdanie o instytucji, w której doznałam krzywdy. Ból nie znika w cudowny sposób, do dziś jest we mnie podejrzliwość i lęk. Nie piszę też tego, aby zwiększyć notowania Kościoła, a w każdym razie nie mam takiego zamiaru. Wciąż boli i oburza mnie podejście do tematu wielu hierarchów kościelnych, nie tylko biskupów, ale także przełożonych zakonnych.
Chyba każdemu znana jest sytuacja chrystusowców. Doceniam to, że posiadają delegata ds. ochrony dzieci i młodzieży, do którego podali bezpośredni kontakt. Równocześnie nie mogę pojąć, dlaczego ci, którzy podejmowali decyzje, umiejętnie ukrywają się za plecami adwokata. Taka postawa niegodna jest tych, którzy są powołani, aby głosić Ewangelię! To nie jest dobry obraz pracy zgromadzenia!
Ale nie mogę zrozumieć, dlaczego czytając o problemie pedofilii w Kościele na stronach mediów typowo świeckich – gdzie nawiasem mówiąc jest możliwość swobody w komentarzach, co osobiście bardzo cenię – podważa się wszelkie pozytywne działania Kościoła w tym temacie? Przecież nie możemy zaprzeczać faktycznemu działaniu konkretnych osób, które walczą o osoby skrzywdzone! Nie możemy nie zauważać ich dobrych działań!
Media katolickie wcale nie są lepsze. Wiele z nich wciąż udaje, że problemu nie ma albo dla świętego spokoju wolą nie ruszać tego tematu. Tylko że machina już ruszyła i nie da się jej zatrzymać! Media katolickie powinny wziąć realny udział w budowaniu prewencji poprzez zmienienia świadomości. Powinny także pokazywać, że osoby skrzywdzone poprzez zgłaszanie robią wielkie dobro dla Kościoła. Osobiście jestem o tym przekonana dzięki ludziom z COD-u i postawie delegata.
Mam pełną świadomość, że to, co opisałam, nie oznacza nagłej rewolucji. Chodź sama chciałabym szybkich zmian, to jednak wiem, że zmiana mentalności dopiero raczkuje. Ziarno dopiero zostało zasiane i potrzeba nam cierpliwości.
Jestem pewna, że owoce ich pracy, będą za jakiś czas widoczne większemu gronu. Sama bardzo długo byłam przekonana, że Kościół kompletnie nic nie robi, aby zwalczać pedofilię. Może oprócz utrudnienia zgłoszeń oraz upartego bronienia księży. Ale dzięki pracy i postawie konkretnych osób powoli zmienia się moje spojrzenie. Piszę „powoli”, gdyż naprawdę nie chcę się po raz kolejny poparzyć.
Czytaj także:
Ks. Studnicki: Nie możemy ustać w drodze, dopóki dzieci nie będą bezpieczne