Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Bogdan „Kryzys” Krzak - kiedyś kibol. Jego miłością był BKS, a zajęciem – dziesiona. Z dzieciństwa pamięta pijanego ojca, pusty żołądek i siniaki po biciu. Z domu uciekał w dziurawych skarpetkach. Z ulicy trafił na stadion. Lejący się strumieniami alkohol, przemoc, kłótnie z żoną i nienawiść – na tym budował dom. Aż w końcu trafił do kościoła, gdzie usłyszał coś, co odmieniło jego życie. Dziś jest wychowawcą i terapeutą w ośrodku dla młodzieży oraz założycielem Fundacji MOC DOBRA. Marcinowi Jakimowiczowi, powiernikowi „Radykalnych” opowiedział historię swojego życia w książce „Siema, kryzys!”.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Kibol, który biegał na ustawki, zamiast na stadion biegnie na msze do kościoła. Jak to się stało?
Bogdan „Kryzys” Krzak: Wiem, brzmi dziwnie. I jest trudne. Stadion był moim życiem, kochałem ten klimat. Nie było mi łatwo odnaleźć się w kościele.
Atmosfera na stadionie porywa. A kościół kojarzy się z usypiającymi modlitwami staruszek.
Dlatego tak ciężko było mi się tam odnaleźć. We wspólnocie, do której trafiłem, wszystko było poukładane. A ja potrzebowałem adrenaliny. Nikt się mnie nie czepiał, nic się nie działo. Ludzie nie skupiali się na tym, co wokół nich, ale na Bogu. Siadałem na tyłach kaplicy i obserwowałem. Chowałem się.
Dlaczego?
Nie wiedziałem, czy to moje miejsce. Nie chciałem, żeby mnie ktoś dotykał, o coś pytał. Przyjąłem postawę „bez kija nie podchodź”. Jeśli więc ktoś już podszedł, mówił jedynie „dobrze, że jesteś” i nic więcej. Chowałem się na tyłach tej kaplicy i… odpoczywałem od życia.
Bogdan „Kryzys” Krzak. Były kibol odnajduje się w Kościele
Kiedy odkryłeś, że to może być też twoje miejsce?
Poczułem się swobodnie. Nikt mnie nie ciągnął na siłę, nie żądał pobożności, modlitwy. Byłem wolny. I to chyba sprawiło, że zacząłem się zachwycać. Wszędzie coś musisz – w pracy, w domu, z dzieckiem, na stadionie. Musisz decydować. Tu siadałem i nic nie musiałem.
Ale w Kościele też nie jest bez zasad – masz przykazania. Nie zaczęło ci to z czasem doskwierać?
Nie patrzę tak na Kościół. Bóg daje człowiekowi całkowitą wolność. Moja pierwsza uczciwa rozmowa z Bogiem była pytaniem, czemu tak późno się nawróciłem. Wolność w relacji z Bogiem mnie zachwyca. To nie są zasady. Jeśli wchodzisz do wspólnoty, decydujesz się na zobowiązania. Ale to twoja decyzja. I wciąż ją podejmujesz na nowo – czy chcesz w niej wytrwać. Przykazania to nie zakazy, ale obietnice. Jak Bóg będzie na pierwszym miejscu, to nie będziesz cudzołożył, kradł, kłamał... Grzech to konsekwencja zdjęcia Boga z pierwszego miejsca.
Dlaczego te słowa, „dobrze, że jesteś”, okazały się takie ważne?
Do dziś wciąż czuję się potrzebny. Jako dzieciak musiałem pomagać mamie, zajmowałem się rodzeństwem. Byłem nieustannie potrzebny. A kiedy usłyszałem we wspólnocie, z moją gębą, „dobrze, że jesteś”, coś mi nie grało (śmiech). O co chodzi? Stałem się ważny, niekoniecznie potrzebny. Nie ma ludzi niezastąpionych, ja też nie jestem. Ale jestem ważny.
Ojciec, który pije i bije a obraz Boga Ojca
Jak poradziłeś sobie z przekładaniem obrazu ojca, który pił i bił na Boga Ojca?
Z całej Trójcy Świętej z Bogiem Ojcem miałem najtrudniej. W głowie miałem obraz biologicznego ojca, kolejnych partnerów mamy. We wspólnocie poznałem Lecha, z którym się zaprzyjaźniłem. Pokazywał mi inny obraz Boga Ojca. W końcu mogłem powiedzieć „Ojcze nasz”. Dziś mówię nawet „Ojcze mój”. Wyszedłem na prostą po takim cierpieniu i doznanych krzywdach, bo Bóg jest dobry. On przecież nie chciał tego zła. To my, ludzie, je sobie wyrządzamy.
Tobie wyrządzili je rodzice. Wybaczyłeś?
Długo miałem do nich żal, pretensje. Obwiniałem ich o moje problemy, że jestem na ulicy. Kiedy Bóg mnie znalazł, zastanawiałem się, co z tym żalem zrobić. Przeszłość mi przeszkadzała. Miałem w sobie złość, gniew, które trzeba z siebie wyrzucić, wykrzyczeć. Prosiłem o dar akceptacji, bo ile można rozgrzebywać przeszłość.
Nie zawsze wykrzyczenie pomaga. Co jeszcze można zrobić?
Najtrudniejsza jest akceptacja. Kiedyś usłyszałem, że ważne jest wielbienie Boga w trudach. Ale jak wielbić, kiedy dzieciak ćpa albo się tnie? Jak uwielbiać w chorobie, nieszczęściu? Właśnie tak, bo Bóg jest w tym blisko! To szalenie trudne, ale mi to pomogło w akceptacji. Poszedłem do ojca, powiedziałem mu, że wybaczam, był nietrzeźwy. Uwielbienie Boga w tym trudzie i akceptacja mnie uwolniła. Jako ludzie wkurzamy się na coś, co się zadziało. Żyjemy rozgrzebywaniem ran, a one zabierają nam to, co poszłoby do przodu. Ważne, by przeszłość nie zabierała przyszłości. Jednak na bazie przeszłości można zbudować przyszłość.
Nie ma co skupiać się na tym, co było, a czego nie można zmienić. Ale jak mając taką przeszłość, trudne dzieciństwo, nie zniszczyć swoich dzieci? Często słyszę, jak ludzie zaklinają się, że nie zgotują swoim dzieciom takiego dzieciństwa, jakie mieli, nie powtórzą błędów rodziców, a później… robią to samo, bo takie mieli wzorce.
Kopiuj-wklej. U mnie było to samo. Byłem wściekły na rodziców, rozwiedli się, kiedy miałem trzy latka. A sam zacząłem myśleć o rozwodzie, kiedy moje dziecko miało trzy lata. Miałem kłopot. Robiłem to, co znałem, a czego całym sercem nienawidziłem. Piłem i zastanawiałem się, co robić, żeby nie być, jak tata. Pił i nie widywał się ze mną, więc wymyśliłem, że będę odwiedzał moje dziecko. I już miałem patent na bycie innym.
Jak się wyrwać z błędnego koła?
To ma być wybór. Bo ja tak chcę, a nie dlatego, że rodzice, że przeszłość, że muszę. Nie chcę być trzeźwy, bo mój ojciec pił. Gdyby to był powód abstynencji, nadal związany byłbym z piciem. A trzeba to mieć w nienawiści, jak czytamy w Piśmie. Nie piję, bo tak decyduję. Zgadzam się na błędy. I przepraszam za nie moje dzieci, żonę. Moje życie jest NOWE. Biorę z doświadczeń to, co potrzebne, ale buduję sam, od początku.
"Stworzyliśmy małżeński trójkąt. Z Jezusem"
Z rozwodem jednak, na szczęście, nie wyszło.
Kiedy oddałem życie Jezusowi, na nowo zakochałem się w żonie. Wiedziałem, że nie mogę się rozwieść, ale to było na zasadzie zakazów. Temat wrócił, bo byliśmy w trudnej sytuacji. Stworzyliśmy małżeński trójkąt. Z Jezusem. Wcześniej patrzyliśmy na Boga, a teraz zaczęliśmy patrzeć na siebie wzajemnie przez pryzmat Boga. Bóg mi tyle wybaczył, to czemu mam nie wybaczyć żonie/mężowi? To wiele zmieniło. Po ludzku możemy się rozstać, ale patrząc przez pryzmat Boga nie chcemy tego robić. Zaczęliśmy budować taki dom, żeby nikt nie chciał z niego odejść. Może to zrobić, ale nie chce, bo jest mu tak dobrze.
Żona nie paliła się do nawrócenia. Patrzyła na ciebie, jak na nawiedzonego neofitę.
Ja biegałem na modlitwy, a ona wychowywała trójkę dzieci. Wkurzała się, że została z tym sama. Kiedy wyjechałem na kilka miesięcy do pracy w Niemczech, poszła na spotkanie wspólnoty. Sprawdzić, co tak odmieniło jej męża. I oddała życie Bogu.
Posługujesz się ksywką, która przylgnęła do ciebie w dzieciństwie, pogadajmy więc o kryzysie. Mam wrażenie, że dziś, jak się nam przytrafia, chcemy z niego jak najszybciej wyjść. Wszystko wokół spieszy z pomocą, poradami. Po lekturze twojej książki myślę sobie, że to nie tak, że kryzys jest po to, żeby w nim… pobyć.
Kryzysy są i zawsze będą. W odróżnieniu od sukcesów kształtują. Jeśli mi się wszystko udaje, skąd mam wiedzieć, jak się zachowam, gdy coś pójdzie źle? Tyle o sobie wiemy, ile doświadczeń mamy. Przykład? Mam czasem ochotę się napić. Ale wiem, jak mnie to niszczyło. Dlatego nie chodzę po knajpach, unikam okazji. Czy picie prowadzi ku dobremu? Wiem, że nie, że trzeba szukać rozwiązań.
Bogdan „Kryzys” Krzak: Mam spełnione marzenia
Twoje dzieciństwo, młodość to był jeden wielki kryzys. Patrząc z perspektywy lat, zmieniłbyś coś, czy raczej patrzysz na to, jak na doświadczenia, które wiele cię nauczyły?
Z pewnością zmieniłbym wiele. Gdybym miał wybór, nie chciałbym takiego życia. Nie podkładałbym się. Nie wchodziłbym w chuliganerkę. Nie poszedłbym na ulicę. Chciałabym się uczyć, jak być wiernym sobie, odpornym na wpływ środowiska. Chciałbym żyć bardziej tak, jak żyję teraz. Nie udawać kogoś, kim nie jestem. A na ulicy trzeba było.
Jesteś wychowawcą i terapeutą w ośrodku dla młodzieży. Z twoimi doświadczeniami i gębą (cytat z ciebie) łatwiej jest nawiązać kontakt?
Trudna nie jest młodzież, jak się mówi, ale dorośli. Bo ta młodzież skądś się bierze. Przez dorosłych stałem się trudnym dzieciakiem. Tam, gdzie pracuję, wcale nie mówię o moim życiu. Cierpię, kiedy ktoś podejmuje złe decyzje, bo wiem, gdzie prowadzą. Nie mogę tego zmienić, bo to ich decyzje. Kiedy jednak mówię świadectwo, owszem, wspominam o doświadczeniach. To pomaga, bo młodzież jest autentyczna i czuje, kiedy się czaruje. Nie trzeba być ojcem, by wiedzieć, co to miłość ojcowska. Wystarczy być dzieckiem, które tej miłości doświadczyło (lub nie). Dużo przeżyłem i to mi pomaga w rozumieniu innych.
O czym marzysz?
Kiedyś ktoś mnie o to spytał i odpowiedziałem, że nie mam marzeń. Życie, które mam teraz, jest życiem, o którym marzyłem jako dzieciak. Mam spełnione marzenia. Jestem w miejscu, w którym myślę sobie, że mógłbym umierać. A marzenia takie na przyszłość? By nikogo nie skrzywdzić. Nie, żeby być super gościem, ale by nikt przeze mnie nie cierpiał.