Śpiew na Wejście: śpiew to tajemnica. Coś kryje się w śpiewie tej szczególnej społeczności. Ten śpiew niczym echo naśladuje hymn, wiecznie śpiewany w niebiosach. Tak naprawdę śpiewają setki tysięcy i miriady aniołów.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Śpiew na Wejście
Zgromadzenie, które zwołał Bóg, powstaje i zaczyna śpiewać. Piękno śpiewu nie pozostaje bez znaczenia dla zrozumienia tego, co się wydarza. Świadczy ono o pięknie jednej wiary wielu chrześcijan na całym świecie. W swych różnych częściach śpiew wyraża jedność wiary zgromadzenia. Liczne głosy tworzą jedno piękne brzmienie, polifonię, symfonię. Wyobraźmy sobie, jaka by powstała kakofonia, gdyby każda obecna osoba zaczęła nagle innym głosem wymawiać swe własne skierowane do Boga słowa.
Czytaj także:
Kulminacyjny moment Eucharystii: patrzeć na hostię lub kielich czy schylać głowę?
Każdy głos wraz ze swym niepowtarzalnym tembrem, cechami charakterystycznymi i rodzajem ekspresji utonąłby w chaosie, który wywołałyby całkiem odmienne głosy pozostałych. Ale w śpiewie wszystkie rozmaite cechy głosów i ich ekspresja zlewają się w jedno piękne brzmienie i jeden piękny głos. Oto głos Kościoła! Dźwięczność, ucieleśnienie jedności wiary, wstawiennictwa, wysławiania, jakie zanosi jeden Kościół, który ma sprawować jedną Eucharystię.
Śpiew to tajemnica. Coś kryje się w śpiewie tej szczególnej społeczności. Ten śpiew niczym echo naśladuje hymn, wiecznie śpiewany w niebiosach. Tak naprawdę śpiewają setki tysięcy i miriady aniołów. Biblijna Apokalipsa św. Jana opisuje wizję, która odsłania, co kryje się w naszym niewielkim zgromadzeniu, wznoszącym swą pieśń. W wizji niebiańskiego zgromadzenia ukazuje się Baranek stojący na górze Syjon, a z Nim sto czterdzieści cztery tysiące, mające imię Jego i imię Jego Ojca na czołach swoich wypisane (Ap 14,1).
Wszyscy oni śpiewają „pieśń nową” (por. Ap 14,3). Rodzaj ludzki śpiewa teraz tę samą pieśń miłości, która całą wieczność krąży między Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Nowym elementem jest to, że do trynitarnych rytmów dołączają inni. Nie istnieje nic, co ludzie mogliby sobie uzurpować; jest to bowiem śpiew nie z tego świata. Nikt tej pieśni nie mógł się nauczyć prócz stu czterdziestu czterech tysięcy – wykupionych z ziemi (Ap 14,3). W porównaniu z porywającymi wizjami, jakie zostały objawione Apostołowi Janowi, nasze ziemskie zgromadzenie eucharystyczne może zdawać się na pierwszy rzut oka skromne i rozczarowujące. Lecz wizje Apostoła zostały nam dane po to właśnie, byśmy dotarli do najgłębszego poziomu rzeczywistości ukrytej w naszym zgromadzeniu.
Podczas gdy trwa śpiew, przez kościół do prezbiterium przechodzi procesja duchownych, której czoło stanowi biskup lub ksiądz; unaocznia on i ucieleśnia to, czego nasz ziemski wzrok dojrzeć nie może, mianowicie samego Chrystusa jako Głowę naszego zgromadzenia i Tego, który prowadzi nas w modlitwie. Dzięki procesji dokonuje się i faktycznie wydarza to, co ona oznacza. Chrystus nadchodzi i staje pośrodku swego ludu. Oczywiście ludzie powstają z miejsc! Oczywiście jednogłośnie śpiewają radosną pieśń!
Pozostali duchowni, którzy towarzyszą księdzu, są wszyscy odziani w specjalne szaty, różniące się między sobą po to, by zaznaczyć ich rozmaite role. Niektórzy niosą płomień, inni dymiące kadzidło.
Lecz liturgia zawsze stanowi coś więcej niż tylko sumę poszczególnych części. Kiedy do świątyni trafiają płomień i kadzidło, wraz z nimi wstępują do niej niebiańskie chóry aniołów; pomogą nam one oddawać należytą cześć. Będą modlić się za nas i z nami. Będą nas strzec, bo nas kochają. W procesji diakon niesie księgę Ewangelii. Oznacza to, że wraz ze swym słowem przybywa do nas Chrystus. Przemówi On w tym, co nastąpi – słowami mocy i mądrości, słowem, które przeobraża, które odmieni nasze życie i ukształtuje nas na Jego podobieństwo.
Księgę Ewangelii ustawia się pionowo na ołtarzu w tym samym miejscu, gdzie później pojawią się święte dary chleba i wina. Widzimy więc od samego początku, że pokarmu Słowa nie da się oddzielić od pokarmu Ciała i Krwi Pana naszego. Widzimy, że zwieńczeniem Pisma Świętego stanie się Ofiara, która spocznie na ołtarzu.
Kiedy zgromadzenie nadal śpiewa, ksiądz okrąża ołtarz z kadzidłem na znak oddania czci świętemu stołowi, wokół którego i na którym skupia się wszystko, co ma się wydarzyć. I ponownie księga Apokalipsy pomaga nam zajrzeć do rzeczywistości niebiańskiej:
I przyszedł inny anioł i stanął przy ołtarzu, mając złote naczynie na żar, i dano mu wiele kadzideł, aby dał je w ofierze jako modlitwy wszystkich świętych, na złoty ołtarz, który jest przed tronem. I wzniósł się dym kadzideł, jako modlitwy świętych z ręki anioła przed Bogiem (Ap 8,3–4).
Widok kadzidła i tajemnicza atmosfera, jaką ono tworzy, jego słodkawa i niezwykła woń, a także trwający nadal radosny śpiew – wszystko to okazuje się nam pomocne, byśmy właściwie rozpoznali i ocenili miejsce, w którym się znajdujemy, oraz to, co ma się wydarzyć. Ołtarz to nic innego jak tron Boga i Baranka.
Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy. I głosem donośnym tak wołają: «Zbawienie Bogu naszemu, Zasiadającemu na tronie i Barankowi». A wszyscy aniołowie stanęli wokół tronu i Starców, i czworga Zwierząt, i na oblicza swe padli przed tronem, i pokłon oddali Bogu, mówiąc: «Amen. Błogosławieństwo i chwała, i mądrość, i dziękczynienie, i cześć, i moc, i potęga Bogu naszemu na wieki wieków. Amen!» (Ap 7,9–12).
Ludzka zdolność do śpiewu jest doprawdy zdumiewająca. Psy, konie, krowy – żadne z tych zwierząt nie śpiewa. Pewnie, że wydają swe własne dźwięki i odgłosy, lecz nigdy nie osiągają tego, co da się osiągnąć ludzkim śpiewem. Śpiew ludzki to wizerunek tajemnicy Wcielenia. Powietrze w ciele, w gardle, które wypycha na zewnątrz artykułowany głos o pięknej sile wyrazu – oto wizerunek Ducha w ciele, boskości złączonej z ludzką naturą. Jakie to wspaniałe i jak znakomicie oddaje nasze uczucia. Piękno naszego zgromadzenia, piękno emocji – pochodzą od Chrystusa, który złączył swą boskość z naszą cielesnością, aby móc prowadzić swe Ciało w śpiewie dziękczynienia Ojcu. Słusznie powiedział święty Augustyn: „Śpiewać to modlić się w dwójnasób”.
Znak krzyża świętego
Kiedy umilknie śpiew i wszyscy są zebrani na swoich miejscach, pierwszą rzeczą, jaką czyni kapłan, jest znak krzyża, który kreśli na sobie, wymawiając słowa: „W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”. Wszyscy ludzie żegnają się w podobny sposób, odpowiadając: „Amen”. Nie sposób wyobrazić sobie donioślejszego i istotniejszego rozpoczęcia. Zastanówmy się najpierw nad samym znakiem, potem nad słowami, a następnie nad znakiem i słowami użytymi w tym kontekście, aby otworzyć cały obrzęd.
Czytaj także:
Czy po mszy świętej przy wyjściu trzeba robić znak krzyża wodą święconą?
Znak krzyża wyraża jednym podsumowującym gestem centralne wydarzenie wiary chrześcijańskiej. Kreślimy go na naszych ciałach, pokazując tym samym, że zadziała na nie moc tego wydarzenia. Ciało, które zostało ukrzyżowane, dotyka mojego ciała i kształtuje je teraz, przygotowując na to, co ma się wydarzyć. Kiedy czynimy ten znak na swych ciałach, jesteśmy do tego stopnia przyzwyczajeni do wypowiadania słów „w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”, że być może nie dostrzegamy już, że została pokonana ogromna odległość, dzieląca faktyczną historyczną śmierć Jezusa na krzyżu od pełnego powagi wymówienia imienia Boga jako Ojca, Syna i Ducha Świętego. Naprawdę jednak w śmierci Jezusa na krzyżu odsłania się tajemnica Trójcy Świętej. Śledząc poszczególne części Mszy, przekonamy się w bardziej szczegółowy sposób, jak się to dzieje.
Na razie wystarczy zauważyć, że na samym początku Mszy wykonujemy gest i wymawiamy słowa, które podsumowują wszystko to, co ma się wydarzyć. Nasze ciała zostaną włączone w Ciało, które wisiało na krzyżu, i ten udział w śmierci Chrystusa stanowi objawienie tajemnicy trynitarnej.
Wyrażenie „w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego” pochodzi od samego zmartwychwstałego Pana, który nakazał swym jedenastu uczniom, aby pozyskiwali uczniów we wszystkich narodach, chrzcząc ich w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Dodaje obietnicę: A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata (Mt 28,19–20). Naturalnie, wyrażenie to jest cenne dla społeczności chrześcijan. Stanowi słowną formułę, przez którą dokonuje się chrzest danej osoby. Zawsze można w nim usłyszeć echo obietnicy Pana, że zostanie z nami przez wszystkie dni.
Z biegiem kolejnych stuleci chrześcijanie nieprzerwanie rozważali wzbudzającą bojaźń i drżenie tajemnicę, ukrytą w tej zwodniczo prostej frazie, niektórym teologom zaś nie pozostało nic innego, jak nie móc się nadziwić i jednocześnie radować z paradoksu słowa „imię” w liczbie pojedynczej oraz trzech imion: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Jeden Bóg ma tylko jedno imię, lecz imię to brzmi Ojciec, Syn i Duch Święty. Oto pełne imię Boga. Inne imiona albo są jego stenograficznym skrótem, albo zawierają je w domyśle.
W języku angielskim mówi się „in the name” – „w imieniu, w imię”, lecz być może trafniej byłoby ująć to jako „into the name”, czyli dosłownie „do środka, wnętrza imienia”. Ochrzcić – po angielsku baptize – znaczy dosłownie zagłębić czy zanurzyć. Chrześcijanin zostaje więc we chrzcie zanurzony w imieniu Boga. Jest to sakrament, tajemnica, coś konkretnego. Za jego sprawą zostajemy zanurzeni w samym życiu Boga, a życiem tym jest Ojciec, Syn i Duch Święty – Ojciec, który zradza Syna, Syn, który całkowicie poddaje się Ojcu, Duch, który pochodzi od ich miłości. Każdy chrześcijanin jest zanurzony podczas chrztu w tę wymianę. Nie ma w tym nic abstrakcyjnego.
Chrzest bowiem oznacza też sakramentalne zanurzenie w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Zejście pod powierzchnię wody to tajemnica umierania i bycia pogrzebanym wraz z Nim. Wynurzanie się z wody to tajemnica powstawania z Nim z martwych. Tak więc, zupełnie jak w samym geście, mamy tu ponownie krzyż i trynitarne imię Boga. Reszta życia chrześcijanina polega na przeżywaniu konsekwencji zanurzenia podczas chrztu i coraz głębszego wnikania w tę Boską tajemnicę. Za każdym razem, kiedy kreślimy na sobie znak krzyża i wmawiamy jednocześnie święte imię Boga – Ojca, Syna i Ducha Świętego – przypominamy sobie o własnym chrzcie i znowu go wybieramy w naszym życiu.
Umieszczenie tego znaku oraz świętego imienia Boga na samym początku Mszy stanowi tak naprawdę jedyne jej możliwe rozpoczęcie. Chrzest to jedyna brama, przez którą można wniknąć w to, co się wydarza, a oznacza on nasz udział w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, nasz udział w Boskim imieniu Ojca, Syna i Ducha Świętego. Czekające nas doznanie jest pogłębieniem tego, co zostało w nas rozpoczęte na chrzcie, jego potwierdzeniem i kulminacją.
Jakie więc można odczuć rozczarowanie, kiedy ksiądz, wbrew rubrykom, które zalecają w tym momencie takie, a nie inne słowa, rozpoczyna jakimś odmiennym tekstem. W porównaniu z rozważanymi słowami wszystko inne okazuje się banalne. Tu nie odbywa się jakiekolwiek zebranie ludzi. To nic innego jak chrzest, który osiąga najwyższy wymiar i natężenie.
Biskup wypowiada słowa, które dał nam zmartwychwstały Pan. Wszyscy odpowiadają: „Amen”. Warto zatrzymać się na chwilę nad wagą tego słowa, będzie ono bowiem wymawiane przez ludzi przez całą Mszę i nie powinno być traktowane jak rzucana bez większego zastanowienia formułka. To wielkie słowo, a jego wypowiadanie jest łaską i przywilejem, których nie należy przyjmować z góry jako coś oczywistego. Hebrajskie słowo „amen” znaczy, że to, co zostało powiedziane, jest pewne i ustalone ponad wątpliwość. Znaczy jednak również, że ten, który je wymawia, uczestniczy osobiście w tym, czemu zaświadcza. Za to, czemu mówię „Amen”, składam moje życie i nim ręczę. Zgadzam się na to. Potwierdzam to.
Mówiąc „Amen” na początku Mszy imieniu Ojca, Syna i Ducha Świętego, i znakowi krzyża, mówimy: tak, wiem, że to jedyna droga do Eucharystii; tak, ponownie przyjmuję chrzest; tak, wierzę w święte imię Boga, Ojca, Syna i Ducha Świętego. Coś podobnego wydarza się za każdym razem, kiedy wymawiamy to samo „Amen” podczas przebiegu całej Mszy. Znaczy to, że zgadzam się i cieszę z tej chwalebnej prawdy.
Czytaj także:
Kyrie eleison: jedna z najstarszych modlitw oraz biblijna deska ratunku
Pozdrowienie apostolskie
Następnie kapłan pozdrawia lud na jeden w możliwych sposobów: „Pan z wami” lub za pomocą bardziej rozbudowanej frazy: „Łaska i pokój od Boga, naszego Ojca, i od Pana Jezusa Chrystusa niech będą z wami”. Wszyscy odpowiadają na pozdrowienie, mówiąc: „I z duchem twoim”. Pozdrowienie przez kapłana określa się mianem apostolskiego.
Sens takiej wymiany zdań nie polega na tym, że po prostu zbiera się jakaś większa grupa, przed którą staje ktoś, kto przemawia do wszystkich, zaczynając, w zależności od sytuacji, od „dzień dobry” czy „dobry wieczór”. Wymiana ta charakteryzuje wyłącznie społeczność chrześcijan oraz ten szczególny moment w ich życiu, w którym świętują oni źródło i szczyt tego życia. Jest to wymiana, która od razu zaznacza role, jakie zostaną odegrane podczas czynności obrzędowych.
Kapłan pozdrawia ludzi nie jako jakaś indywidualna, przyjaźnie nastawiona osoba, którą mogą dobrze znać – albo i nie znać. Pozdrawia ich, odgrywając sakramentalną rolę przedstawiciela Chrystusa jako Głowy Ciała, Chrystusa, który wiedzie swój lud do modlitwy. I przemawia do wiernych nie tylko w sposób, w jaki przemawiałby do zebranych ktoś, kogo znaliby lepiej lub gorzej.
Uznaje w nich zgromadzenie, które zwołał Bóg. Dostrzega w nich zgromadzenie ochrzczonych, którzy mają właśnie złożyć wielką ofiarę i oddać cześć Bogu. Przemawiając, rozkłada szeroko ramiona w stylizowanym geście przepełnionej łaską otwartości. W tym niezwykłym geście mamy ujrzeć samego Pana, mamy usłyszeć Go w niezwykłym języku, jakim posługuje się odziany w niezwykłe szaty człowiek.
Nazywa się to pozdrowieniem apostolskim, gdyż jego słowa pochodzą z pozdrowień, jakie zamieszczał w swych listach Apostoł Paweł. Zaznaczyłem już wielokrotnie, że biskup i kapłan reprezentują Chrystusa jako Głowę Jego społeczności. Faktycznie dzieje się tak dlatego, że reprezentują Apostołów, którym Chrystus przekazał swą misję i zwierzchność, zanim zniknął im z oczu.
Apostołowie z kolei przekazali tę misję swym następcom, biskupom, ci zaś dzielą swój urząd przewodnictwa apostolskiego z kapłanami. Pozdrowienie apostolskie w liturgii ma wyrażać to wszystko, żadne inne zatem pozdrowienie nie zdołałoby tego oddać. Pozdrowienie to przypomina nam, że wiara, w której trwamy, przychodzi do nas od Apostołów.
Czujemy od razu wspólnotę z nimi i ze świętymi, którzy dochowując wierności i pobożności przez całe pokolenia, przynieśli naszym czasom wiarę apostolską. Wypowiadając jedną z obowiązujących formuł, ksiądz kieruje faktycznie do ludu pozdrowienie od samego Boga, które dociera do nas przez Jezusa Chrystusa. W ten sposób zgromadzenie zostaje natychmiast wyniesione do poziomu, który, jak napisałem, przewyższa sumę poszczególnych części.
Skoro pozdrowienie wiernych przez kapłana jest tak podniosłe, również ich odpowiedź musi wzbić się na właściwy poziom. Mówią oni – tłumacząc dosłownie z łaciny – „I z duchem twoim”. Odpowiedzi tej, niecodziennej i dziwnej, od najwcześniejszych wieków wymagającej objaśnienia, nie należy rozumieć jako czegoś w rodzaju „nawzajem”.
Znaczy ona o wiele więcej. Ludzie zwracają się do „ducha” kapłana, to jest do najgłębszej cząstki jego jestestwa, w której został on wyświęcony na ich przewodnika w tym świętym obrzędzie. W efekcie mówią: „Bądź teraz naszym kapłanem”, świadomi, że jest tylko jeden Kapłan, sam Chrystus, i że ten, który go reprezentuje, musi idealnie zespolić się z nimi, by móc właściwie czynić swe święte powinności.
Liturgię możemy rozpocząć wyłącznie tonami wzniosłej uprzejmości tej wymiany, wyraża ona bowiem i ustanawia wyjątkową harmonię między nami, naszym biskupem (w osobie kapłana–biskupa) jako następcą Apostołów, a Kościołem na całym świecie, który zachowuje wiarę, przekazaną nam przez Apostołów.
Czytaj także:
„Pokój nam wszystkim” czy „Pokój z tobą”? Co powinniśmy mówić na „znak pokoju”?
Akt pokuty i prośba o przebaczenie
Następnie kapłan wzywa ludzi, by wyznali swe grzechy, napominając również samego siebie. Główną przyczynę, dla której czyni się to od razu na początku, podaje jeden z możliwych tekstów, jakich wolno użyć kapłanowi: dzieje się tak, „abyśmy mogli godnie złożyć Najświętszą Ofiarę”.
Święta czynność, która się rozpoczyna, nieuchronnie budzi w nas żywe poczucie silnej sprzeczności, w jakiej pozostają nasze grzechy w stosunku do tego, co właśnie mamy zrobić. Stoimy w obecności Boga Przenajświętszego, a znalazłszy się w takich okolicznościach, czy można zareagować inaczej, niż błagać Go o miłosierdzie?
Na jakie zrozumienie natchnionego słowa Bożego, które ma zostać odczytane, moglibyśmy mieć nadzieję, gdybyśmy nie wyznali przed Bogiem naszych grzechów i nie błagali Go, aby się nad nami zmiłował? Jak moglibyśmy mieć nadzieję, że połączymy się w komunii z Ofiarą Chrystusa, jeśli podeszlibyśmy do niej jak do czegoś, co się nam należy? Dlatego ze skruchą zbliżamy się do Słowa. Ze skruchą zbliżamy się do ołtarza.
Istnieją różne formuły, których ksiądz może użyć w tej części obrzędu. Wszystkie mi się podobają. Zgodnie z jedną z nich odmawiamy razem Confiteor, czyli spowiedź powszechną. W modlitwie tej piękne jest nie tylko to, że wyznajemy swe grzechy Bogu, ale także to, że sobie nawzajem „i wam, bracia i siostry”.
A potem – przepiękny gest – prosimy Maryję, wszystkich Aniołów i Świętych i ponownie siebie nawzajem: „o modlitwę za mnie do Pana Boga naszego”. Modląc się tak, natychmiast uzmysławiamy sobie, że liturgia nie dotyczy wyłącznie mnie i Boga. My wszyscy przychodzimy, by stanąć w Jego obecności wraz z Aniołami i Świętymi i prosić Go, by okazał nam miłosierdzie i dał nam zbawienie. W naszych wezwaniach brzmią powtórzenia, wytrwałość, a nawet rodzaj zacinania się:
Panie, zmiłuj się nad nami. Panie, zmiłuj się nad nami. Chryste, zmiłuj się nad nami. Chryste, zmiłuj się nad nami.
Panie, zmiłuj się nad nami. Panie, zmiłuj się nad nami.
Czytaj także:
Dlaczego spowiadamy się „na ucho księdza”, a nie bezpośrednio Bogu?
Chwała na wysokości Bogu
Przy pieśni „Chwała na wysokości Bogu” dochodzimy do pierwszego elementu Mszy, który nie zawsze jest włączony w nabożeństwo. „Chwała” śpiewa się w ważne dni, w niedziele i święta, chociaż nie w niedziele Adwentu i Wielkiego Postu (wówczas wstrzymujemy się od śpiewania tego hymnu, by mógł zabrzmieć z pełnym dynamizmem w święta, do których te okresy roku liturgicznego nas przygotowują).
To pieśń anielska, rozpoczynająca się od słów, które aniołowie zaśpiewali pasterzom w noc narodzin Chrystusa: Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli (Łk 2,14). Używając tych samych słów, co aniołowie, wiemy, że śpiewamy wraz z nimi; równie dobrze możemy powiedzieć, że dzieje się na odwrót: to oni śpiewają wraz z nami.
Śpiewamy teraz z tego samego powodu, dla którego najpierw śpiewali aniołowie: Bóg bowiem posłał między nas swego Syna, zrodzonego z takiego samego ciała. Z pokorą i uniżenie przychodzi On do nas, my zaś – jak niegdyś aniołowie – przejęci zachwytem i grozą, wywołanymi tym nieoczekiwanym kształtem Bożego planu, wyśpiewujemy hymn na chwałę Boga.
W pierwszej części pieśni kierujemy słowa do Boga Ojca. Przeważa język uwielbienia i adoracji: „Wielbimy Cię. Wysławiamy Cię. Dzięki Ci składamy, bo wielka jest chwała Twoja”. Następnie zwracamy się do samego Jezusa Chrystusa, uznając w Nim najpierw „Syna Jednorodzonego”.
Potem wołamy do Niego jako do „Baranka Bożego, Syna Ojca, który gładzi grzechy świata” i w połowie adoracji znowu błagamy go o miłosierdzie. Podobnie jest, jak niedawno zauważyliśmy, w wyznaniu naszych grzechów. W obecności Boga Najświętszego musimy błagać o zmiłowanie. Do Jezusa, którego prosimy o miłosierdzie, mówimy: „Albowiem tylko Tyś jest święty. Tylko Tyś jest Panem. Tylko Tyś Najwyższy”. Ten hymn, ten okrzyk kończy się znowu troistym imieniem Boga: „Jezu Chryste. Z Duchem Świętym w chwale Boga Ojca”.
Hymn ten w dni, w które jest odśpiewywany, stanowi wybuch radości i uwielbienia. Mimo że w tym momencie liturgia stoi u progu swej pierwszej ważnej części w liturgii Słowa, wydaje się, że niemal nie możemy jej zacząć ze względu na radość i cudowność niedzieli lub święta. Stoimy więc, śpiewając ten eksplodujący hymn, chociaż wiemy, że Bóg pragnie zwrócić się do nas w swym Słowie, i oczywiście, nie możemy się doczekać. Lecz najpierw: chwała! Najpierw wszystkie imiona Boga Ojca i Syna, który siedzi po Jego prawicy!
Czytaj także:
Gdzie i kiedy klękać w kościele? Na jedno czy dwa kolana? A może wystarczy skłon?
Modlitwa dnia
To, co rubryki nazywają teraz modlitwą dnia, wcześniej nazywano kolektą. Być może termin ten wydaje się obecnie dziwny, jednak w pewien sposób pomaga nam dobrze zrozumieć, co się dzieje w tym momencie. Kapłan z powagą zachęca ludzi: „Módlmy się”. Oczywiście, modlimy się od pierwszych chwil Mszy.
Zachęta ta oznacza więc zmianę poziomu, modlitwę o innym rodzaju skupienia. Po krótkim milczeniu kapłan z rozłożonymi rękami odmawia modlitwę, której wymowa polega tym, że niczym kolekcję zbiera ona w kilku krótkich linijkach wszystkie wątki, które przewinęły się do tej pory, oraz wszystkie wątki i nitki naszych licznych indywidualnych rozmyślań, które na początku naszej modlitwy przychodzą z różnych stron i błądzą w wielu kierunkach. Kolekta więc skutecznie łączy nas w takiej samej, zwięźle sformułowanej przemowie do Boga Ojca.
Modlitwa skierowana jest do Niego i zbudowana zawsze wedle identycznego wzoru, stosującego się do pradawnego zwyczaju. Pomaga stać się uważnym i bacznie nasłuchiwać tego wzoru. Najpierw zwraca się do Boga przy użyciu jednego lub kilku spośród jego licznych tytułów. A zatem: „Wszechmogący Wieczny Boże”, lub podobnie. Następnie wspominamy przed Bogiem, czego On dokonał – z pewnością nie dlatego, że Bóg zapomniał, ale dlatego że wspominanie stanowi od czasów biblijnych fundamentalną formę modlitwy.
W ten sposób uznajemy to, co uczynił On ze względu na nas. Potem opierając się na tym, co wspominamy, prosimy o coś w teraźniejszości, dla nas i dla całego Kościoła, i świata, który gromadzi się na naszym świętym zgromadzeniu. Kiedy wspominamy, co Bóg uczynił w przeszłości, mamy odwagę i powody, by żywić nadzieję na to, o co prosimy w teraźniejszości. Jeśli jest to święto, wspominamy przed Bogiem w modlitwie jakieś konkretne zbawcze wydarzenie, które jest przedmiotem tego święta.
Coś podobnego dzieje się w czasie cykli świątecznych roku liturgicznego. W niedziele zwykłe wspomina się zbawcze działanie Boga ujęte bardziej ogólnie. Zawsze jednak podstawą próśb jest jakieś wydarzenie.
W ostatnim zwrocie tego schematu modlitwy o wszystko, o co prosimy Ojca, prosimy „przez Jego Syna Jezusa Chrystusa, który żyje i króluje w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków”. Znowu odwołujemy się do potrójnego imienia Boga, lecz wydarza się tu nieco więcej niż przy znaku krzyża świętego, kiedy te imiona po prostu występują jedno obok drugiego: Ojciec, Syn i Duch Święty.
W układzie modlitwy dnia mamy do czynienia z takim kształtem czy wzorem modlitwy, który wystąpi we wszystkich modlitwach w czasie Mszy. Wszystkie modlitwy zwracają się do Boga Ojca, przez Syna, w Duchu Świętym. Oto kształt naszej modlitwy; oto wzór, zgodnie z którym będziemy poruszać się w obrębie Bożego życia Trójcy. Modlitwie tej wszyscy ludzie przytakują: „Amen”.
Tak jak wyjaśniałem wcześniej, wymówimy jeszcze to słowo wiele razy. Za każdym z nich nasze serca, umysły i ciała powinny podążać za słowem, które brzmi z naszych ust. Mówimy „amen” temu, że zgromadziliśmy się w jedno, aby zwracać się do Ojca, przez Syna, w Duchu Świętym.
Fragment książki „Co się wydarza podczas Mszy”
Jeremy Driscoll OSB (ur. 1951) jest benedyktynem, cenionym liturgistą, znawcą patrystyki, tłumaczem dzieł Ojców Kościoła i autorem wielu publikacji teologicznych. Jest także poetą oraz miłośnikiem i znawcą poezji Miłosza. Wykłada teologię w opactwie Mount Angel w stanie Oregon oraz w Kolegium Św. Anzelma w Rzymie.
Czytaj także:
Przeistoczenie. Kiedy chleb przestaje być chlebem? I co się dzieje na ołtarzu?