separateurCreated with Sketch.

Droga była po odsiadce wyzwaniem. A jednak dałem radę i zacząłem od nowa!

PODRÓŻ
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Magdalena Galek - 24.12.19
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

“Stałem się silniejszy psychicznie, duchowo, fizycznie na pewno też i wiem, że dam radę” – mówi Konrad, który po wyjściu z aresztu śledczego poszedł na polskie Camino.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Projekt „Nowa Droga” realizują od czerwca 2012 r. Stowarzyszenie POSTIS wspólnie z Aresztem Śledczym w Lublinie, Powiatowym Urzędem Pracy w Lublinie, Europejską Platformą Edukacyjną w Lublinie oraz lokalnymi parafiami i zakonami. Ma na celu wsparcie oraz aktywizację zawodową i społeczną młodocianych więźniów. Jednym z etapów projektu jest piesza wyprawa byłego więźnia –  po opuszczeniu jednostki penitencjarnej –  szlakiem św. Jakuba w towarzystwie opiekuna 900 km lub 350 km. Mojemu rozmówcy, Konradowi, towarzyszył Jacek Matuszczak – wędrowiec, który wraz z żoną Darwiną prowadzi bloga “Nasze Wędrowanie”.

Magdalena Galek: Ile masz lat?

Konrad*: Dwadzieścia dwa.

W jakim zakładzie byłeś?

Całą odsiadkę odbyłem w Lublinie. W areszcie śledczym.

Ile czasu tam spędziłeś? 

19 miesięcy.

Za co się tam znalazłeś?

Tak naprawdę za błahe rzeczy. Za niedopilnowanie swoich spraw. Dostałem wyrok za niespłacanie pożyczek. I to podeszło pod artykuł oszustwa. Miałem przyznanego kuratora sądowego. Ale ze względu na to, że moja ciocia była bardzo schorowana, musiałem się nią zająć. Jeszcze do tego dochodziła szkoła, praca, dom i miałem tyle rzeczy na głowie, że po prostu swoje sprawy zaniedbałem. A że zaniedbałem, to kurator wystąpił o odwieszenie i dostałem karę pozbawienia wolności.

Usłyszałeś wyrok w sądzie?

Ja w ogóle o nim nie widziałem. Dostawałem pisma na stary adres. Dowiedziałem się dopiero, gdy do restauracji, w której pracowałem jako szef kuchni, przyszli funkcjonariusze policji. Poprosili mnie i na komisariacie dowiedziałem się, że mam odwieszoną karę łącznie dwóch lat pozbawienia wolności.

I tam skończyła się twoja wolność?

Tak, stamtąd dowieźli mnie do aresztu.

Tak jak stałeś? W ubraniu kucharza?

No nie, jeszcze pozwolili mi się przebrać (śmiech). Ale to było dla mnie straszne uderzenie. Bo ja tego unikałem i w tym momencie mój najgorszy koszmar zaczął się spełniać. Już było za późno na wszystko.

Jakie były te pierwsze dni w areszcie? Jak się czułeś?

Nie mogłem się w ogóle odnaleźć. To był taki szok, że dochodziłem do siebie przez prawie miesiąc. Żeby przyzwyczaić się do izolacji więziennej i w ogóle zacząć jakoś funkcjonować. Ale miałem wsparcie bliskich, zachowanie też miałem bardzo dobre i starałem się od początku o warunkowe. Dostałem skierowanie do pracy płatnej na zewnątrz u kontrahenta i pracowałem przez 16 miesięcy w piekarni. Także miałem kontakt z ludźmi, z rzeczywistością taką za murami. Człowiekowi wtedy inaczej się funkcjonuje.

Z czasem dostałem przepustki. Choć pierwsza przepustka była dość nieprzyjemna, ze względu na to że, gdy trafiłem do jednostki w marcu, to moja ciocia, gdy się o tym dowiedziała, trafiła do szpitala. Zmarła 4 miesiące później.

Niestety. To była jedyna bliska mi osoba z mojej rodziny. Wspierała mnie i ja jej pomagałem. Byliśmy bardzo zżyci. W momencie kiedy trafiłem do jednostki, to jakby wszystko zaczęło się rujnować. No bo i przyjaciele poodchodzili, straciłem ciocię, zerwała ze mną kontakt moja była partnerka. Było ciężko.

 

Brakowało mi… wolności!

Znajomi nie odwiedzali w zakładzie?

Odwiedzał mnie przyjaciel, dla mnie był jak brat. Jego mama też bardzo mi pomagała, odbierała mnie na 30-godzinne przepustki. Mieliśmy kontakt prawie codziennie. Miałem kogoś, do kogo mogłem zadzwonić, albo kto mógł przyjść do mnie na widzenie. Miałem to odczucie, że ktoś obok jeszcze jest. Czas pokazał, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.

Czego ci najbardziej brakowało tam w zakładzie?

Wolności (śmiech).

Tego, żeby gdzieś wyjść?

Nie, no może inaczej. Wychodziłem codziennie o 2.00 w nocy z aresztu sam. Jechałem 30 km od Lublina, pracowałem. Wracałem po 12 godzinach, także miałem kontakt zewnętrzny. Ale brakowało mi w zakładzie rozmów z kimś bliskim. Tak po prostu, swobodnie, ze świadomością, że ktoś mnie zna, a ja się nie muszę wstydzić. Dlatego że w zakładzie karnym ludzie są wścibscy i jeden drugiemu zazdrości. Tam się nie ufa ludziom i tam po prostu trzeba uważać. Jeden czeka, aż się drugiemu noga powinie, żeby na tym skorzystać. To mnie przerażało. Taka nienawiść, złość, wścibstwo. Dla mnie to była nowość, dlatego że byłem spokojnym, pogodnym człowiekiem. Byłem taki społeczny, że tak powiem. Uczestniczyłem w samorządach, w młodzieżowej radzie miasta, potem aktywnie brałem udział w różnych projektach z fundacją Szczęśliwe Dzieciństwo, byłem wolontariuszem w Caritasie, miałem kontakt z niepełnosprawnymi.

Byłeś pomocny. 

Pomagałem cioci i gdy miałem kontakt z innymi starszymi ludźmi, to rozumiałem też ich problemy. Chociaż byłem młody, miałem 18-19 lat. Najgorsze było to, że kiedyś pomagałem, a w momencie odsiadki sobie pomyślałem – kurcze, tyle w życiu pomagałem, a teraz nikt mi nie pomaga.

 

Nowa Droga

Ale w którymś momencie pojawił się projekt Nowa Droga. Jaka była twoja pierwsza reakcja, gdy usłyszałeś że jest taka możliwość?

O projekcie usłyszałem pół roku po osadzeniu. Zmienili mi się wtedy wychowawcy. Pojawiła się pani Magda. Powiem szczerze, że niektórzy myślą, że funkcjonariusze służby więziennej są straszni. A to była po prostu złota kobieta. Jedyna osoba z jednostki, która znała mój problem w całości. Zwierzyłem się jej, tak dosłownie. Ona zrobiła wszystko, żebym dostał się do tego programu. Wywalczyła z panią dyrektor z komisji penitencjarnej, żebym miał przepustki. Dlatego że na przepustki powinno się iść do najbliższych rodzin, a ja tej bliskiej rodziny po prostu nie miałem.

A ty chciałeś wziąć w nim udział?

Chciałem.

Myślałeś, że to może być droga do nowego życia? Do innego życia?  

Tak, że może mi otworzyć nowe perspektywy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jak wyjdę na wolność, to będzie bardzo ciężko. Człowiek jak jest w izolacji, to potem ciężko mu się przyzwyczaić do życia na wolności. No może miałem troszeczkę lepiej, dlatego że miałem stopień demoralizacji znikomy, czyli nie byłem takim bandziorem. Tylko człowiekiem, który w którymś momencie się zagubił, trafił do jednostki za głupotę. Nie powiem, żałowałem tego strasznie. Ale bardzo się starałem o jak najlepszą opinię, żeby stanąć na przedterminowe warunkowe zwolnienie i chciałem, żeby sąd mnie wypuścił na Nową Drogę.

Jak zareagowałeś, gdy usłyszałeś tę decyzję ?

Jak usłyszałem postanowienie sądu, że udziela mi warunkowego zwolnienia to, wstyd nie wstyd, ale popłakałem się. Ciężar zszedł ze mnie.

Ktoś zauważył to, że dobrze się sprawujesz.

Tak, i ta opinia była naprawdę bardzo dobra. Sędzia stwierdziła, że taka osoba jak ja nie powinna się znajdować w jednostce penitencjarnej. Życzyła mi wszystkiego dobrego. I wyszedłem.

I poznałeś Jacka, założyłeś buty…

Nie, najpierw spotkaliśmy się wszyscy w centrum wolontariatu w Lublinie. Tam pierwsze pytanie księdza Mietka, który jest takim naszym księdzem, duchowym wsparciem: „Idziesz na Nową Drogę?”. Bez wahania powiedziałem, że tak.

 

“O Boże, ile kilometrów!”

Jaki był pierwszy dzień z plecakiem? Pierwsze wrażenie?  

Pierwsze wrażenie? „O Boże”.

Że co? Ciężko?  

„O Boże, ile kilometrów!” (śmiech). Pierwsze odcinki były takie w miarę, ale mieliśmy nowe buty i nasze nogi umierały.

Był taki moment, że pomyślałeś „a mam już tego dosyć! I tego Jacka, i tego programu, wsiadam w autobus i jadę z powrotem”?

Nie, nie, Jacek jest bardzo w porządku. Ma bardzo duże doświadczenie w wędrówkach. Nie chciałem zawracać, tylko bardzo się stresowałem podczas drogi moimi sprawami bieżącymi w domu. Było ich dużo. Zależało mi na tym, żeby je uregulować. Ale miałem kontakt z panią psycholog podczas drogi. Pomagała mi troszeczkę zmienić podejście. Zaproponowała, abym zrobił sobie takie 14 dni wyprawy, przemyśleń i resztę spraw odłożył na bok.

 

A jednak dałem radę

Jaka była ta droga?

Pogoda była wspaniała. Jak się idzie polami, to człowiek się wyłącza i w którymś momencie już nawet nie patrzy, czy go nogi bolą czy nie. Szedłem odcinek do odcinku. Po 5 kilometrach chwila przerwy. Jak szliśmy dystans 36 kilometrów, to gdy było 31, coraz mniej i mniej, i już człowiek łapie motywację. A jak już się zbliża koniec dnia, to ciągnie się ta droga strasznie, człowiek jest wypompowany z tych sił.

Jednego wieczora podczas wędrówki poszliście na koncert zespołu „Cisza jak ta”. Opowiedz o nim. 

Koncert to był taki spontan. Zostałem postawiony przed faktem dokonanym przez Jacka, że idziemy na koncert do Puław. A my zmęczeni dochodziliśmy wtedy do Opola i pomyślałem „no wariat”. Nogi mi się tu ugięły, nie mogłem już chodzić, chciałem odpocząć. Ale wyciągnął mnie. Pojechaliśmy z jego znajomymi. Pierwszy raz się spotkałem z poezją śpiewaną.

Podczas koncertu były prezentowane pieśni, które miały bardzo fajny przekaz, były piękne. W pewnym momencie wokalista, Michał, zadedykował mi piosenkę. Nie mówił bezpośrednio, że jestem z zakładu, ale że człowiek, który popełnił błędy, i że każdy ma prawo do popełniania błędów i trzeba docenić to, że ktoś chce się zmienić. Tak pięknie to ujął w słowa, że mnie tak zamurowało. Nawet nie zdążyłem tego nagrać. Piosenkę zaśpiewał rewelacyjną, tak związaną z moim życiem. To było wielkie zaskoczenie, aż mi łzy w oczach stanęły.

Poczułeś, że dostałeś jakieś takie wewnętrzne wsparcie? Że ktoś ci sprzyja, że ci dopinguje?

Tak, że wierzą we mnie. Nie tylko on, ale i siostry czy księża, u których się zatrzymywaliśmy. Tam obdarzyli nas modlitwą. Także to też była fajna motywacja, że jednak nie jestem sam, że wierzą we mnie i trzymają te kciuki.

Wierzyłeś w swoje siły, w to, że dasz radę?

Jak była już końcówka tej drogi, to sam osobiście nie wierzyłem w to, że dałem radę. Myślałem, że w którymś momencie powiem „no nie dam rady”, ale dawałem. I tak mijały te dni. W którymś momencie Jacek powiedział, że ostatni odcinek przejedziemy i już byliśmy w Krakowie. Pomyślałem, kurcze, jednak dałem radę.

Było ci żal, że kończy się ta droga, że jeszcze poszedłbyś dalej?

Nie, ale w przyszłości chciałbym jeszcze spróbować takiej wędrówki. Bo chodziłem na pielgrzymki do Częstochowy w intencji mojej zmarłej mamy. Także taka wyprawa to było dla mnie przypomnienie tego, co było kiedyś. Ale jak odsiadywałem karę, to taka wędrówka była wyzwaniem, bo się zasiedziałem.

Wierzysz w Boga, w to że jest po twojej stronie?

Tak, jestem osobą bardzo wierzącą. Byłem ministrantem w archikatedrze lubelskiej, potem lektorem i ceremoniarzem. Byłem też założycielem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży.

Na koniec chcę ci zadać pytanie związane z filmem „Król Lew”. Jest tam taka scena: mały Simba po śmierci ojca wędruje przez świat w rytm piosenki “Hakuna Matata”, mając u boku tylko dwóch niesfornych towarzyszy. W trakcie tej wędrówki z małego lewka zamienia się w dużego, dorosłego silnego lwa. Masz poczucie że przez tę wędrówkę jesteś przemieniony i też silniejszy? Że teraz odważniej wejdziesz w to życie, które przed tobą?

Zdecydowanie tak. Miałem trochę czasu na poukładanie sobie tego w głowie i wiele spraw zrozumiałem. Myślę, że stałem się silniejszy psychicznie, duchowo, fizycznie na pewno też i wiem, że dam radę. I moją motywacją teraz przez dłuższy czas będzie to, że pokonałem tę wędrówkę.

*Imię rozmówcy zostało zmienione.



Czytaj także:
9 sławnych ludzi, którzy pielgrzymowali na Camino de Santiago [zdjęcia]


CAMINO, PODRÓŻOVANIE
Czytaj także:
„Camino to droga w głąb siebie”. Zobacz niezwykłą relację z Camino de Santiago!


PIELGRZYM NA CAMINO
Czytaj także:
Zamiast do więzienia sędzia wysłał go… na camino. Duchowa pielgrzymka przestępcy

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.