Wszystko dokładnie zaplanowałem. Był tylko jeden problem, akurat w tę sobotę miał przyjść ksiądz po kolędzie. Jak wyszło? Mieszkanie wyglądało jak pole bitwy, nic nie było przygotowane, a ja miałem na sobie dresy…
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Nie trzeba było namawiać
Na weekendowe rekolekcje w ciszy, na które dosłownie pięć dni przed terminem spontanicznie zdecydowała się moja żona, zgodziłem się bez wahania. Więcej: ani przez chwilę nie pozwoliłem w ciągu tygodnia zwątpić mojej pani domu, która od roku praktycznie nie rozstaje się z naszą najmłodszą córeczką, że jest to absolutnie doskonały pomysł.
Czytaj także:
Stał się mężem kandydatki na ołtarze. I dał radę! Boski facet!
Jednocześnie plułem sobie w brodę, że sam wcześniej tego nie zainicjowałem i nie zorganizowałem, ale szczęśliwie moja żona potrafiła o to sama zadbać.
Perspektywa była prosta i trudna zarazem. Ona jedzie spotkać się z Bogiem zdecydowanie na dłużej niż tylko po parę minut rano i wieczorem plus przelotne dwa zdania w ciągu dnia. Ja z kolei mam przed sobą kolejne wyzwanie: trzy małe kobiety (najstarsza 4,5 roku, najmłodsza 9 miesięcy), 48 godz., zbroja cierpliwości i łagodności, plan działania i do boju.
Plan musi być
Zasadniczo te dwa dni nie różniły się wiele od standardowego weekendu. Była wspólna modlitwa, były posiłki, były wygłupy, były kolorowanki, czytanki, spacery na plac zabaw (pogoda nas rozpieściła) i dziecięca rewia mody. Było trochę słusznego lub mniej słusznego pohukiwania na dzieci. Kluczem było spisanie w piątek wieczorem planu działania.
Za sukces uważałem zrealizowanie go w około 70 procentach (udało się). Miałem do czego wracać w momentach pewnego zawieszenia i pustki, kiedy najłatwiej np. włączyć dzieciom bajkę i zatopić się w smartfon… Bajka oczywiście też była, ale w ściśle określonych ramach czasowych.
Różnice w stosunku do standardowego weekendu rodzinnego były dwie. Musiałem sam dać sobie radę i kolejny już raz (choć pierwszy raz od bardzo długiego czasu) przekonałem się, że „nie taki diabeł straszny”… Siłą rzeczy muszę w takich dniach lepiej się zorganizować i finalnie okazuje się, że brak żony nie doskwiera wcale tak bardzo, jak mogłoby się wydawać.
Kolęda w dresach
Tylko w jednym przypadku ten brak okazał się mocno odczuwalny. Z tym też wiąże się druga różnica tego czasu w stosunku do standardowego weekendu. Sobota była akurat tym dniem, kiedy z wizytą duszpasterską przybywał do nas ksiądz. Fakt, że przyszedł wcześniej niż było to zapowiedziane, niewiele zmienił. Choćby ksiądz przyszedł punktualnie i tak pewnie nie zdążyłbym ze sprzątaniem, ale zapewne byłbym w nieco mniejszym proszku.
Tymczasem dzwonek do drzwi rozbrzmiał w momencie, kiedy mieszkanie wyglądało jak pole bitwy, wszystkie sprzęty z podłogi leżały na łóżkach czy stole, ledwo zdążyłem odłożyć mopa, nic nie było przygotowane, a ja miałem na sobie dresy.
Mój wyraz twarzy musiał być bezcenny. Ksiądz z niczym nie miał problemu. Nie przeszkadzało mu nawet to, że nie udało mi się znaleźć zapałek do świec. Wizyta przebiegła w bardzo przyjaznej i miłej atmosferze, a ja miałem okazję zrozumieć, że pięknie wysprzątany dom nie jest priorytetem w ten weekend.
To zdecydowanie pozytywnie wpłynęło na moją relację do dzieci w tym czasie, bo wiadomo – mistrzami porządku zdecydowanie nie są.
Czytaj także:
Męska duchowość z Maryją. „Żony mi dziękują, że odmieniłem ich męża. Ale to nie ja, to Ona”
Klasyczne win-win
Dobre nastawienie sprawiło, że oboje z żoną wyszliśmy w tego czasu jako wygrani. Ona wróciła uskrzydlona i dzieliła się owocami tego weekendu do późnego wieczora, a ja wzmocniłem moje relacje z córkami.
Był to swoisty czas pustyni dla nas obojga. U mojej żony było to bardziej dosłowne: dużo ciszy, kontaktu ze Słowem Bożym, spowiedź…
Dla mnie był to czas bez niej i gdy dzieci już spały, nagle lądowałem sam z wieczorem do zagospodarowania, a więc również na pustyni, choć w sporo mniejszym wymiarze.
Jeden weekend i już się chwalę
Moja wspólnota daje mi wiele okazji, by przeżywać tego typu weekendy czy same tylko soboty na rekolekcjach, dniach skupienia czy warsztatach. Moja żona ma takich okazji jak na lekarstwo. Ktoś powie: „raz pojechała i już musi się pochwalić”. Musi, bo nie chce, by inni popełniali ten sam błąd.
Panowie, a zwłaszcza młodzi tatusiowie, trzeba o to zadbać, poszukać czegoś dla niej, co będzie jej pasować, w czym się odnajdzie, i… działać. Weekend duchowego oddechu dla niej, kiedy jest w transie zajmowania się domem i dziećmi to potrzeba, która nie krzyczy.
Nie jest jedną z pilnych spraw codzienności, ale nie zmienia to faktu, że jest sprawą nieprawdopodobnie ważną. Dostrzegłem to najpełniej, gdy zobaczyłem moją żonę po powrocie. Dziś zdecydowanie łatwiej będzie mi planować takie weekendy.
Czytaj także:
Cecha, która sprawia, że staję się naprawdę dojrzałym facetem