Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Wstępna Środa
Środa Popielcowa, rozpoczynająca Wielki Post, zwana była również Wstępną Środą – bo stanowiła „wstęp” do tego okresu liturgicznego. Dzień wcześniej odbywały się zapusty albo ostatki, czyli zabawy z tańcami, żartami i dobrym jedzeniem, często suto zakrapiane alkoholem. Chyba trochę z rozpędu następnego dnia obrzęd posypywania głów popiołem był dla młodzieży okazją do psot, np. obsypywania się nawzajem popiołem. Co ciekawe, w kościele popiół przyjmował na głowę tylko senior rodu, który brał go dla swoich domowników i potem uroczyście posypywał im głowy w domu.
W wierzeniach ludowych popiół poświęcony w Środę Popielcową miał różnorakie właściwości lecznicze. Jednak jego „moc” najwyraźniej musiała pochodzić raczej z poświęcenia niż z natury, bo – jak ubolewał żyjący w XVIII wieku ksiądz Jędrzej Kitowicz w książce „Opis obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III” – „pospólstwo” mimo zapewnień kleru wierzyło, że pochodzi on ze spalonych ludzkich kości.
Post naprawdę wielki
W Środę Popielcową gospodynie dokładnie szorowały i wyparzały drewniane łyżki i naczynia kuchenne, żeby nie został na nich nawet ślad tłuszczu zwierzęcego, i ostentacyjnie wyrzucały garnki przez okno. Bo dawny post miał niewiele wspólnego z tym, co praktykujemy dzisiaj – ludzie nie jedli mięsa aż do Wielkanocy i odmawiali sobie wielu innych smacznych rzeczy. W takim razie co spożywali? Przed wszystkim żur, którego uroczyste wstawienie odbywało się w każdym domu na początku Wielkiego Postu. Jak zapewniał ksiądz Kitowicz, żur był w Wielkim Poście jadany przez wszystkich – przez króla, przez szlachtę i przez włościan. Była to zupa gotowana na żytnim zakwasie chlebowym, przyrządzana niekiedy z różnymi dodatkami.
Poza tym w poście jadło się ziemniaki, kiszoną kapustę, brukiew, chleb i śledzie. To wszystko skromnie okraszone olejem lnianym. Zamożniejsi jedli także inne ryby, które w dawnej Polsce bardzo ceniono i przyrządzano na wiele sposobów, m.in. z bakaliami i przyprawami korzennymi. Zupełnie odmawiano sobie cukru, miodu, alkoholu i tytoniu.
W domach i karczmach wieszało się w widocznym miejscu śledzia lub jego szkielet. Nic dziwnego, że tuż przed Wielkanocą (najczęściej w Wielką Sobotę) z ulgą urządzało się „pogrzeb śledzia i żuru”. Wśród okrzyków radości, ze śpiewem wynoszono te uprzykrzone artykuły z domów, wrzucano je do dołu wykopanego poza wsią i zakopywano. W niektórych regionach, np. w Małopolsce, zakopywało się także garnek z popiołem.
Wielka cisza
Na Wielki Post zamykano w skrzyniach instrumenty muzyczne. Muzyka była niedozwolona, ustawały śpiewy i wszelkie zabawy, a nawet karcono dzieci za głośne śmiechy i krzyki. Jeśli sąsiedzi i krewni spotykali się na wspólnych pracach gospodarskich, takich jak szycie (kobiety) czy naprawianie narzędzi (mężczyźni), zachowywali się bardziej powściągliwe niż przez resztę roku oraz poświęcali ten czas na modlitwę i – tam, gdzie były książki i osoby umiejące czytać – na pobożne lektury.
Wielkopostną ciszę i powagę przerywało na jeden dzień Półpoście. W dniu, w którym wypadała połowa tego okresu liturgicznego, na ulice wsi i miast wybiegały dzieci hałasujące drewnianymi kołatkami i młotkami i krzyczące: „Półpoście!”. Chłopcy rozbijali o drzwi domów garnki wypełnione popiołem – zwłaszcza tam, gdzie mieszkały panny na wydaniu – i dopuszczali się żartów, które były tego dnia powszechnie tolerowane. Stąd też potoczna nazwa tego dnia – Dzień Garkotłuka.
Sprzątanie
Następnego dnia wracano do pokuty, ale rozpoczynano już pierwsze przygotowania do Wielkanocy i wiosenne porządki. Generalne sprzątanie przed Wielkanocą miało charakter niemal rytualny. Pucowało się domy od podłogi aż po dach – łącznie z szorowaniem i bieleniem ścian oraz trzepaniem ubrań i pościeli.
Na tydzień przed Niedzielą Palmową gospodynie na wsi przestawały piec chleb. Nie wolno było tego robić aż do Wielkiego Tygodnia. Uważano, że kobieta, która by ten zakaz złamała, sprowadziłaby na całą wieś suszę. Jeśli ktoś się tego dopuścił, istniało na szczęście pewne remedium na fatum – trzeba było wrzucić winowajczynię razem z jej garnkami do rzeki albo stawu.
Śmiertelna Niedziela
Obyczaje religijne przeplatały się z typowo ludowymi. Czwarta niedziela Wielkiego Postu była dniem śmiertelnej walki zimy z wiosną – dlatego dzień ów zwany był Śmiertelną Niedzielą.
Na ten dzień przygotowywało się Marzannę (inaczej: Dziewannę), która symbolizowała zimę, i po niedzielnej sumie rozrywało się ją na strzępy albo topiło w wodzie. Szczątki kukły rozsypywano na polach, by przyniosły obfity plon. Po zniszczeniu Marzanny ruszała po wsi procesja chłopców z „latkiem” (zdrobnienie od wyrazu „lato”) – drzewkiem przybranym kolorowymi bibułkami i pisankami. Czyżby to była wiosenno-wielkanocna odmiana bożonarodzeniowej choinki? Procesji towarzyszyły pieśni i nawiedzanie domów gospodarzy, którzy odwdzięczali się drobnymi podarkami. Tradycję przygotowywania i niszczenia Marzanny i Dziewanny opisywał już Jan Długosz w „Historia Polonica”.
Palma bije
Niedziela Palmowa nazywana była również Niedzielą Kwietną albo Wierzbną. Do kościołów zanosiło się ozdobione palmy, które były święcone, a po mszy obnoszone po wsi w uroczystych pochodach. Sąsiedzi prześcigali się w przygotowywaniu najpiękniejszych i najwyższych palm, a w XX wieku w niektórych regionach kraju zaczęto nawet organizować palmowe konkursy. Jeszcze do niedawna istniał w Polsce zwyczaj (A może jest on jeszcze żywy w waszych domach?), że ten, kto pierwszy wstał w domu, mógł wysmagać innych domowników wierzbowa gałązką. Na wschodzie Mazowsza mówiło się przy tym wierszyk: „Palma bije, nie zabije./ Wielki dzień za tydzień!”. „Kotki” z poświęconych palm dawano dzieciom do zjedzenia, bo wierzono w ich prozdrowotne właściwości.
Po Niedzieli Palmowej zaczynał się już zupełnie inny czas – święty czas Wielkiego Tygodnia, który miał nie tylko własne nabożeństwa i pobożne praktyki, ale również własne zwyczaje.