Często kłopoty z wychowaniem zaczynają się, gdy uważamy dzieci za jakieś inne istoty niż my; które potrzebują specyficznego traktowania, by „wyszły na ludzi”, bo jeszcze nimi nie są.
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.
Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!
Cesarz Fryderyk II przeprowadził w XIII w. eksperyment zwany dziś deprywacyjnym. Grupę niemowląt odłączono od mam i podawano im jedynie pokarm, ale nie reagowano na ich potrzeby emocjonalne i nie utrzymywano z nimi kontaktu. Fryderyk chciał sprawdzić, czy niemowlęta pozbawione wpływu otoczenia zaczną mówić językiem pierwszych ludzi. Wszystkie dzieci uczestniczące w eksperymencie zmarły.
By komuś zależało
Lubię tę drogę dochodzenia do potrzeb dzieci, która zaczyna się od zajrzenia dorosłego w swoje własne serce. I zapytania siebie, czego naprawdę potrzebuje. Często kłopoty z wychowaniem zaczynają się, gdy uważamy dzieci za jakieś inne istoty niż my; które potrzebują specyficznego traktowania, by „wyszły na ludzi”, bo jeszcze nimi nie są. A przecież są i potrzebują tego samego co dorosły, tylko jeszcze więcej i bardziej. Autonomii i przynależności. By komuś na nich zależało. By być kimś ważnym i branym pod uwagę. Empatii i wsparcia.
Myślę, że gdyby zapytać dorosłych, czego najbardziej potrzebują, by być w dobrostanie – wielu odparłoby, że obecności. Umiejętności bycia ze sobą samym tu i teraz, a zarazem więzi, w których można się poczuć bezpiecznym i akceptowanym. Dla dzieci obecność kogoś bliskiego jest tak samo ważna jak jedzenie i picie.
Daniel Siegel i Tina Bryson, autorzy „Potęgi obecności”, z którą przemierzam czas izolacji, rozbierają obecność na łatwo przyswajalne i niezbędne części. Ma ona trzy filary: dawanie dzieciom odczuć, że są bezpieczne, dostrzegane i ukojone. Z tego wyrasta czwarty filar – poczucie pewności, które pozwala czuć się na świecie „jak w domu”. Także wobec wyzwań i trudów, jakie niesie dorosłość.
Potęga obecności
Pierwszy filar, bezpieczeństwo, nie polega tylko na tym, że chronimy dzieci przed wypadkami czy trudnymi treściami (nie puszczamy im horrorów ani nie wciągamy w zawiłości małżeńskich konfliktów), ale także sami nie stajemy się dla nich źródłem zagrożenia, jak wtedy, gdy rodzic stosuje przemoc fizyczną czy psychiczną. Właśnie ta część – przewidywalne reagowanie w otwarty i pełen szacunku wobec dziecka sposób – buduje w nim głębokie poczucie bezpieczeństwa.
Drugi filar – dostrzeganie dziecka – nie jest kontrolowaniem go czy zaczynaniem rozmowy od „widzę, że znowu podarłeś swoje najlepsze spodnie”. Tego typu uwaga, która jest ocenianiem, zawstydzaniem i poniżaniem – tak naprawdę powoduje, że ono nie chce być zauważane i wycofuje się. Zapamiętuje, że otwarte pokazywanie siebie kosztuje zbyt wiele. Gdy z kolei rodzic nie dostrzega sytuacji dziecka i jego stanu emocjonalnego (np. nie widzi, że jest przeciążone, zmęczone, głodne albo smutne), uczy się ono, że jego własny świat jest nieważny. Nie może też liczyć na żadną pomoc w ogarnięciu go – w poradzeniu sobie ze złością, gdy ona je przytłacza, lękiem czy jakimkolwiek innym trudnym uczuciem.
Autorzy nazywają tę umiejętność widzenia poza „zachowanie” drugiego człowieka („ona jest niegrzeczna”, „on wpadł w szał”) „psychowzrocznością”. Umożliwia ona dostrzeganie złożonego świata, który kryje się za zachowaniem dziecka i pozwala na kolejny krok, będący filarem obecności: kojenie.
Być obok
Przyznam, że żałuję, że słowo „kojenie” wypadło z dorosłych słowników. Gdybyśmy je włączyli do użytkowego obiegu, może łatwiej byłoby nam dostrzec rzeczy, jakie dorośli ludzie robią, próbując siebie ukoić (często niestety nieskutecznie). Zrozumielibyśmy lepiej palenie papierosów, taśmowe oglądanie seriali, przewijanie rolki Facebooka czy jedzenie – by wyliczyć tylko te bardziej „lightowe”. Moglibyśmy dostrzec, jak wielu dorosłym dotkliwie brakuje zdolności samoukojenia – dlatego, że to umiejętność, której uczymy się od najwcześniejszego dzieciństwa. Gdy rodzice tulą w płaczu. Kołyszą do snu. Przygarniają, gdy nie wiadomo, o co dziecko krzyczy. Trzymają za rękę i są obok, gdy się boi.
Taka obecność rodzica – bezpieczna, dostrzegająca (rozumiejąca i reagująca) i dająca ukojenie – skutkuje w dorosłym życiu umiejętnością rozumienie siebie, radzenia sobie z emocjami i tworzenia więzi, zaczynając od przyjaźni, na małżeństwie i rodzicielstwie kończąc.
Czytaj także:
Kiedy dyskretna obecność świętego Józefa przekazuje to, co najważniejsze
Czytaj także:
Zajęcia dodatkowe czy obecność rodziców? Jak znaleźć złoty środek