separateurCreated with Sketch.

Julita Bator: Niedbanie o siebie jest grzechem zaniechania [wywiad]

JULITA BATOR
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

– Powinniśmy zwracać uwagę co i jak jemy. Nie w pośpiechu, ale razem, bo to buduje relację i zdrowie. Zachowajmy umiar, bez popadania w idolatrię, kiedy jedzenie staje się nadrzędną sprawą w życiu. Nie trzeba demonizować jedzenia ani go gloryfikować – mówi Julita Bator.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Julita Bator jest autorką bestsellerowych książek oraz bloga Zamień chemię na jedzenie. Zdecydowała się z całą rodziną na eksperyment żywieniowy i zrezygnowała z kupowania przetworzonej żywności. Pozbawiła potrawy dodatków chemicznych, a swoją rodzinę − przy tej okazji − wielu chorób i stresów. Nam opowiada o tym, jak jeść zdrowiej, dlaczego unikać cukru, jak koronawirus wpłynął na nawyki żywieniowe Polaków oraz o uzdrowieniu za sprawą o. Pio.

 

Marta Brzezińska-Waleszczyk: Może pani powiedzieć, że doświadczyła z rodziną uzdrowienia, odkąd wyrzuciła chemię z jadłospisu?

Julita Bator: Z pewnością. Dzieci, które regularnie chorowały, były na antybiotykach co kilka miesięcy, nagle przestały chorować. To trwa nieprzerwanie od jedenastu lat.

Przyglądanie się temu, co na talerzu można postrzegać jako przejaw kochania siebie? W końcu mamy przykazanie Kochaj bliźniego swego…

Tak, i odwrotnie, niedbanie jest grzechem zaniechania. Powinniśmy zwracać uwagę co i jak jemy. Nie w pośpiechu, ale razem, bo to buduje relację i zdrowie. Zachowajmy umiar, bez popadania w idolatrię, kiedy jedzenie staje się nadrzędną sprawą w życiu. Nie trzeba demonizować jedzenia ani go gloryfikować.

 

Julita Bator: Jeść zdrowo, czyli jak?

Dbać o siebie, niby oczywiste, ale już jak to robić – niekoniecznie. Dla niektórych „zdrowo” to po prostu nie z mrożonki czy fast foodu.

Każdy ma inne możliwości czasowe i finansowe, inne wyobrażenia, motywacje. Powiem więc w skrócie, po pierwsze warto przygotowywać jak najwięcej posiłków samemu. Po drugie, starać się jak najczęściej jeść razem. Badania dowodzą, że celebracja posiłków, bez pośpiechu, stresu, ekranów ma ogromny wpływ na nasze zdrowie, układ trawienny.

I to… już?

Kupujmy jak najmniej przetworzone produkty. Im krótszy skład, tym lepiej. Inwencja twórcza zależy od nas. Możemy kupować w sklepach ekologicznych, ale i tu trzeba czytać etykiety. Wybierajmy nieprzetworzone, świeże, jak najmniej zanieczyszczone produkty. Jeśli mamy wybór – warzywa z supermarketu albo żadne, weźmy „gorsze”, to niepopadanie w skrajność. Trzeba coś jeść, nie da się tylko idealnie czysto, zdrowo. Warzywa i owoce to podstawa diety, dlatego jemy takie, do jakich mamy dostęp. Ale oczywiście im lepszej jakości, tym zdrowsze! Kupujmy sezonowo, mamy nowalijki, korzystajmy! Polskie czy zagraniczne – wybór jest oczywisty. Są targi, kooperatywy…

Wielu chciałoby jeść zdrowiej, gotować, ale to czasochłonne, co szczególnie dla nas – matek – stanowi problem.

Tak, jest czasochłonne, ale pytanie, jakie są nasze priorytety. Licia Manelli wstawała każdego dnia nad ranem, by zrobić dzieciom świeży makaron, a potem pójść na mszę o piątej rano. Od nas zależy, co wybieramy. W moim domu najważniejszym posiłkiem jest obiad. Moja mama pracowała na cały etat, ale obiad był zawsze świeży. Mam już duże dzieci, śniadanie i kolację robią sobie najczęściej same, ale obiad staram się przygotowywać dwudaniowy – bo pierwsze, ktoś czegoś nie lubi, ma uczulenie, po drugie – zupa to świetny patent na przemycanie warzyw. Wiele zależy od organizacji i strategicznego myślenia – ja np. mrożę niektóre dania, chleb i mięso.

 

Julita Bator: Walczę z cukrem. Rozpieszczajmy się, ale nie co dzień

Co z mitem, że mało kogo stać na zdrowe jedzenie?  

Wiele zależy od tego, czy się spieszymy. Im większy pośpiech, tym bardziej nieprzemyślane decyzje. Im więcej czasu, tym więcej przygotujemy sami. To też kwestia wyborów. Jeśli nie mam pieniędzy na zdrowy zamiennik cukru, to nie słodzę (albo używam znacznie mniej tego cukru). W mojej rodzinie stopniowo zaczęliśmy używać mniej cukru i dziś naprawdę niewiele go potrzebujemy, nie mamy ochoty. Można znaleźć na targu rolnika, wejść z nim w relację, dowiedzieć się, czy stosuje opryski. Dostaniemy warzywa bez certyfikatu, ale znacznie lepsze niż z supermarketu. To stereotyp, że lepsza żywność jest droższa – owszem, bywa, ale nie zawsze. Zdarzyło mi się kupić ekologiczne banany taniej niż „zwykłe” – i to w tym samym sklepie. Warto łapać okazje – produkty ekologiczne cieszą się mniejszym popytem, kończy się im ważność, więc są często przeceniane.

Wspomniała pani o cukrze. Po wyrzuceniu go z diety i ograniczeniu słodkiego do minimum wciąż spotykam się z reakcjami, że to bez sensu, bo cukier to nic złego. 

Wciąż walczę z cukrem. Mam duże dzieci, które już same dokonują wyborów. Chcą fajnie wyglądać, czuć się dobrze. Same widzą, co dzieje się z ich organizmem, mówią mi np. “mamo, zjadłam na mieście coś słodkiego, czuję się źle”. Słodycze kupujemy rzadko, od święta. Na co dzień jest gorzka czekolada. Kiedy dzieci mają ochotę na słodkie, robią coś same. Zaszczepiam im chęć do dobrych wyborów. W ogóle nie wchodziłabym tu w polemikę – cukier jest zły i kropka.

Jak ocenia pani świadomość Polaków w tej kwestii, jest lepiej? Ja często słyszę opinie, że cukier i gluten to po prostu forma rozpieszczania się, a nie trucia.

Czasem trzeba się porozpieszczać, ale jeśli robimy to codziennie, to co to za przyjemność? Kiedyś większą część roku poszczono, ludzie odmawiali sobie mięsa, cukier był rarytasem. Dziś mało co nas cieszy. Warto zobaczyć, jak wygląda nasze piątkowe poszczenie, Adwent, Wielki Post. Dziś coraz mniej ludzi pości, wszystko jest dostępne na wyciągnięcie ręki, trudno o silną wolę. Jeśli za rogiem mamy cukiernię, dalej fast food, to będziemy z tego korzystać. Świadomość niby rośnie, ale gubi nas wszechobecność niezdrowego jedzenia i cukru oraz ich taniość.

 

Bator: Po koronawirusie Polacy zaczęli zdrowiej jeść. Super!

O ile w domu można ustalić zasady, o tyle schody robią się, kiedy dziecko idzie do przedszkola, szkoły czy babci, która chce „porozpieszczać”. Ma pani sprawdzone tipy na takie sytuacje?

W jednym z przedszkoli podarowałam kucharce moją książę. W innej szkole wprowadzono zakaz przynoszenia słodyczy i słodkich napojów. To trudne, potrzebna jest nieustanna edukacja dzieci. Czasem przyjdą gorsze momenty, ale nie ma co odpuszczać. Najważniejszy jest jednak spokój, świat nie zawali się od zjedzenia batonika. Przekaz wychodzi z domu, dzieci patrzą na rodziców i… potrafią dokonać mądrego wyboru.

Koronawirus zmusił nas do gotowania w domu, o czym mówiła pani na początku, a nawet pieczenia chleba na zakwasie. Plusy epidemii?  

Polacy zaczęli zdrowiej jeść. Super! Po to są trudne sytuacje, by wyciągać z nich lekcje. Tu lekcją jest świadomość odpowiedzialności za swoją odporność. Nie na wszystko mamy wpływ, ale trzeba mądrze wybierać – zamiast chleba napompowanego chemią pieczemy sami. Może ten nawyk nam zostanie – oby! Dziś do mojego syna przychodzi kuzyn, będą piec bułki (śmiech).

Jedzenie to też nasz oręże w walce o odporność, chyba warto o tym przypominać w kontekście koronawirusa. 

Zdrowa dieta zdecydowanie buduje naszą odporność. Z drugiej strony jedzenie naszpikowane chemią, przetworzone, z kilkuletnim okresem przydatności do spożycia, bogate w kalorie, ale ubogie w składniki odżywcze ją osłabia. Jedząc teraz świeże warzywa i owoce, kiszonki, orzechy i pestki budujemy odporność na jesień. O zdrowie trzeba dbać nie kiedy już zachorujemy, ale zapobiegać chorobom.

Zaczęłyśmy od uzdrowienia i na nim skończmy – doznała pani fizycznego uzdrowienia za sprawą o. Pio?

Chorowałam, lekarz powiedział, że mogę nie mieć dzieci. Czas grał na moją niekorzyść. Oglądałam w telewizji film o o. Pio, który mocno przeżyłam. Zaczęłam się żarliwie do niego modlić: “wszystkich uzdrawiasz, uzdrów i mnie”. Za kilka dni odebrałam wyniki badań, pełna nadziei na uzdrowienie. Okazało się, że są jeszcze gorsze. Załamałam się. Wracając z przychodni, minęłam kościółek św. Jana, weszłam i znowu żarliwie modliłam się do o. Pio. Za chwilę telefon, że dostałam przez pomyłkę wyniki innej osoby, moje są dobre. Choroba, z którą walczyłam wiele lat po prostu znikła, a ja urodziłam troje dzieci. Od tamtej pory o. Pio jeszcze nie raz mi w życiu pomógł.


BEZ CUKRU
Czytaj także:
Jak wyrzuciłam z domu cukier? I co wyszło z tego eksperymentu…


ŁYŻECZKA CUKRU
Czytaj także:
Cukier nie krzepi, za to uzależnia – jak kokaina



Czytaj także:
7 zdrowych rzeczy, które jadł Jezus

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.