separateurCreated with Sketch.

4 idee, których nie da się już traktować pobłażliwie

KORONAWIRUS
whatsappfacebooktwitter-xemailnative
Mikołaj Foks - 17.06.20
whatsappfacebooktwitter-xemailnative

Dzięki koronawirusowi nagle coś do nas dotarło. Okazało się, że fundamentalne zasady funkcjonowania naszego świata nie gwarantują stabilności. A to oznacza, że nie można dłużej marginalizować idei, które część społeczeństwa traktuje z przymrużeniem oka.

Pomóż Aletei trwać!
Chcemy nadal tworzyć dla Ciebie wartościowe treści
i docierać z Dobrą Nowiną do wszystkich zakątków internetu.


Wesprzyj nas

Twoje wsparcie jest dla nas bardzo ważne.
RAZEM na pewno DAMY RADĘ!

Wzrost ma swoje granice

PKB to dziś najważniejszy wskaźnik dobrobytu. Budowa elektrowni atomowej wymaga wiele pracy, wielu ekspertów. PKB rośnie. Awaria elektrowni atomowej też wymaga wiele pracy i również wielu ekspertów. PKB nadal rośnie. Czy jednak życie w świecie: zniszczonych elektrowni, smogu, przeładowanych wysypisk, zatłoczonych ulic i ciągłej pogoni za wzrostem jest synonimem dobrobytu?

Postwzrost (ang. degrowth) to przekonanie o tym, że wzrost ma swoje granice, a nieograniczone mnożenie produktów jest drogą donikąd. W praktyce chodzi o to, żeby szukać nowych wskaźników dobrobytu (np. zdrowie, edukacja, środowisko). Raczej rzeczy naprawiać niż kupować nowe. Czy urealniać koszt tego, co jest stosunkowo tanie – tanie, bo bez konsekwencji obciąża środowisko (powietrze, wodę, ziemię).

Postulatów jest więcej, a ich uwzględnienie wymaga namysłu. Dość powiedzieć, że w dobie koronawirusa boleśnie doświadczamy konsekwencji opierania naszego „być albo nie być” na permanentnym wzroście. Ostatecznie do szczęścia wcale nie potrzebujemy mieć więcej. O czym poniżej.

 

Minimalizm

Społeczeństwu, które przeszło ciężkie lata PRL-u trudno się przekonać, że dobrze jest mieć mniej. Doświadczenie ciągłego niedoboru zbudowało w nas przekonanie, że stan zadowolenia jest proporcjonalny do stanu posiadania. Jednak coraz więcej osób orientuje się, że mają więcej przedmiotów niż możliwości, by z nich korzystać. Że więcej czasu poświęcają przedmiotom niż innym ludziom i sobie samym.

Minimalizm nie musi oznaczać zupełnego wyzbycia się dóbr (choć jest to jedna z opcji). Chodzi raczej o przekonanie, że mając czegoś mniej, czegoś ważniejszego mamy więcej. Mniej przedmiotów i spraw na głowie to więcej miejsca na radość, której źródłem jest coś ponad posiadaniem. Na drodze do tego źródła ważne jest nie tylko pozbywanie się starych rzeczy, ale też postawienie zapory dla nowych, jeśli są niepotrzebnym balastem.

Minimalizm ma wiele odcieni. Daje radość, gdy jest wyborem. Uwiera, gdy jest koniecznością. Koronawirus sprawił, że wiele osób ma dziś „mniej”. Na dobre wyjdzie to tym, którzy są na „mniej” przygotowani. O przygotowaniach poniżej.

 

Prepping

Szykowanie się na trudne czasy może mieć różne oblicza. Od przygotowań schronów na wypadek wybuchów jądrowych, po przechowywanie nadwyżek żywności (np. przetworów) na przyszłe potrzeby. W każdej z tych sytuacji chodzi o zapewnienie zasobów na niepewne czasy. Chociażby takie, jakich doświadczyliśmy niedawno.

Klęski żywiołowe i katastrofy towarzyszą ludzkości od zawsze. Stąd też niczym nowym nie jest prepping i preppersi. Są to osoby, które na poważnie traktują możliwość zaistnienia kataklizmów i kryzysów z dostępnością: jedzenia, wody, prądu, paliwa, leków. Mają zapas wody i żywności przynajmniej na kilka dni. Są gotowi na długotrwały brak elektryczności. Samochód tankują, gdy bak opróżni się do połowy. A leki w ich apteczce nie są przeterminowane. Wiedzą co zrobić, gdy nagły kryzys zastanie ich w domu i mają plan, gdy dom będą musieli opuścić.

Nie każdy musi być preppersem. Warto jednak uczyć się od nich sceptycyzmu do bezpieczeństwa, jakie daje nam cywilizacja. Można zawsze mieć o kilka więcej konserw i być gotowym na efektywne życie wyłącznie w domu. O czym poniżej.

 

Homeschooling

W ostatnich miesiącach nauka przeniosła się ze szkół do domów. Wiele rodzin z wytęsknieniem czeka chwili, gdy szkoły znów będą otwarte. Są jednak i tacy, którzy dzięki obecnej sytuacji zauważyli, że dzieci ucząc się w domu, mogą to robić efektywniej. Że mają więcej czasu na swoje pasje. Że są wolne od tego, co w szkole zwyczajnie nie działa.

Przez wieki uczenie dzieci w domu było czymś naturalnym. Po upowszechnieniu szkolnictwa, w zamożnych rodzinach dzieci nadal uczyły się w domu. Było jasne, że indywidualna nauka jest efektywniejsza od masowej. Edukacja domowa tym różni się od edukacji zdalnej (obowiązującej w czasach pandemii, gdzie kluczową rolę odgrywa szkoła), że tą pierwszą organizują rodzice, a sprawdzanie wiedzy odbywa się na corocznych egzaminach.

Nie jest wykluczone, że na jesieni nastąpi nawrót pandemii i dojdzie do ponownego zamknięcia szkół. Rośnie grupa osób, która uważa, że jeśli znów będzie ono trwało pół roku, to zdecydowanie wolą przejść na edukację domową (sterowaną przez rodziców), niż pozostać przy nauczaniu zdalnym (sterowanym przez szkołę).

Pytań o to, na jakich przekonaniach budować swoją codzienność i przyszłość, a także jak zachować się w czasach niepewności jest więcej. A że nie trzeba się z kimś zgadzać we wszystkim, żeby się nim zainspirować, to odpowiedzi na te pytania warto szukać również wśród idei, które jeszcze niedawno traktowaliśmy pobłażliwie.


METRO
Czytaj także:
Jak żyć w świecie VUCA?



Czytaj także:
Mikroszkoła – bez dzwonków, ocen, lekcji. Żeby dzieciom uczyło się lepiej

Newsletter

Aleteia codziennie w Twojej skrzynce e-mail.

Tags: